Dwa dni tak bogate, że wydaje mi się, iż minęło ich dwa razy tyle...
Po raz trzeci spędziliśmy rocznicę ślubu w okolicach Inowrocławia. W mieście znów ten sam pensjonat ,,Józefina'', który polubiliśmy bardzo za położenie i przemiłą obsługę. Tym razem niemal pusty jeszcze, jak całe uzdrowisko... Za to na dole cały dzień imprezy. Jak to w życiu - najpierw stypa, a godzinę później jakieś nietypowe, małe wesele.
Po dość eksluzywnym obiedzie udaliśmy się na wyprawę w dwa miejsca, które odkryliśmy na jakimś ciekawym blogu. Najpierw niesamowite jeziorko. Bardzo niebieska woda, a wokół skałki. Weszliśmy trochę nielegalnie, bo był to teren li i jedynie dla płetwonurków. Wrażenie jednak niesamowite.
Punktem numer dwa miały być największe w Polsce lawendowe pola. Niestety, po pokonaniu paru kilometrów dróg jakości tragicznej dowiedzieliśmy się, że lawenda jeszcze nie kwitnie!
Po powrocie do Inowrocławia oczywiście spacer po zdrojowym parku, w upale makabrycznym. Sennie, pusto, nawet tężnie zamknięte... Ale posiedzieliśmy w cieniu w jedynej czynnej knajpce, potem sjestka w naszym apartamencie. Noc tak gorąca, że trudno było zasnąć...
Dziś rano pożegnaliśmy Inowrocław i pojechaliśmy do nieodległej Kruszwicy. Tam już zdecydowanie więcej turystów. Wdrapaliśmy się na Mysią Wieżę, gratulując sobie wzajemnie kondycji, bo schodów w sumie niemal 200. Potem godzinny rejs ,,Rusałką'' po Gople. Z małą niespodziewaną przerwą, bo młody pasażer nagle zasłabł i zabrali go woprowcy... Jezioro piękne, na wodzie perkozy, kormorany, gęsi itp.
W drodze powrotnej zajechaliśmy do Bydgoszczy, na Stare Miasto. Tam już upał nie tak doskwierający, bo wiaterek chłodził przyjemnie. Zjedliśmy znakomity obiad w polecanej przez internautów restauracji, przeszliśmy się nad Brdę i wtedy już prosto do domu.
I tak udało się wydać częściowo jedną trzynastą emeryturę...