poniedziałek, 29 czerwca 2020

Tak się przypomniało...

Trochę z jakiegoś wpisu na facebooku, trochę z doświadczeń osobistych wczorajszych...

Już-już miały dwa bochenki chlebka samorobnego lądować w piekarniku, gdy nagle wyłączono nam prąd. Na szczęście u Beatki był, więc w auto i do cudzego pieca... Udało się!

Tymczasem na fejsie wpis taki: Kto z nas nie podjadał świeżego bochenka ze sklepu w drodze z piekarni (lub sklepu) do domu?...

I tu się obrazek wyłonił z zakamarków pamięci: czwarta klasa technikum, laborka z chemii organicznej, czterogodzinna. Tuż przed wpadaliśmy gromadą do okolicznego sklepu. Nabywaliśmy jeden lub dwa świeże chleby, jeszcze ciepłe i porcję kiszonych ogórków z beczki. Pani Teresa L., prowadząca zajęcia, nie miała nic przeciw naszej konsumpcji, nawet udawało się namówić, by sobie kawał chlebka z chrupiąca skórką oderwała! Jakież to były uczty...

środa, 24 czerwca 2020

***

I tak nieuchronnie nadeszła pora wyjazdu na kolejne Piernikalia. Stały trochę pod znakiem zapytania z wiadomego powodu, ale udało się ekipę zebrać niemal w całości. 

 Miejsce ustronne, więc kontaktów z ,,obcymi'' uda się swobodnie unikać. A na zakupach będzie obowiązywać pełna dyscyplina... Zaczynamy mocnym akcentem, bo w pierwszym dniu mamy parę solenizantów - Halinę i Mariana. Upominki dla nich i dzieciaków przygotowane, plany aprowizacyjne poczynione. 

W dniu wyjazdu, bladym świtem jeszcze czeka mnie badanie. Udało się wreszcie uzyskać termin! Nie ukrywam, że ze wstawiennictwem Zięcia. Dzięki, Michał! Mam tylko nadzieję, że wynik nie popsuje mi humoru... A gdyby nawet było coś nie tak, to zachowam się jak Scarlett i pomyślę o tym po powrocie. W końcu to tylko 5 dni.


sobota, 13 czerwca 2020

Intensywne świętowanie

Dwa dni tak bogate, że wydaje mi się, iż minęło ich dwa razy tyle...

Po raz trzeci spędziliśmy rocznicę ślubu w okolicach Inowrocławia. W mieście znów ten sam pensjonat ,,Józefina'', który polubiliśmy bardzo za położenie i przemiłą obsługę. Tym razem niemal pusty jeszcze, jak całe uzdrowisko... Za to na dole cały dzień imprezy. Jak to w życiu - najpierw stypa, a godzinę później jakieś nietypowe, małe wesele. 

Po dość eksluzywnym obiedzie udaliśmy się na wyprawę w dwa miejsca, które odkryliśmy na jakimś ciekawym blogu. Najpierw niesamowite jeziorko. Bardzo niebieska woda, a wokół skałki. Weszliśmy trochę nielegalnie, bo był to teren li i jedynie dla płetwonurków. Wrażenie jednak niesamowite. 

Punktem numer dwa miały być największe w Polsce lawendowe pola. Niestety, po pokonaniu paru kilometrów dróg jakości tragicznej dowiedzieliśmy się, że lawenda jeszcze nie kwitnie!

Po powrocie do Inowrocławia oczywiście spacer po zdrojowym parku, w upale makabrycznym. Sennie, pusto, nawet tężnie zamknięte... Ale posiedzieliśmy w cieniu w jedynej czynnej knajpce, potem sjestka w naszym apartamencie. Noc tak gorąca, że trudno było zasnąć...

Dziś rano pożegnaliśmy Inowrocław i pojechaliśmy do nieodległej Kruszwicy. Tam już zdecydowanie więcej turystów. Wdrapaliśmy się na Mysią Wieżę, gratulując sobie wzajemnie kondycji, bo schodów w sumie niemal 200. Potem godzinny rejs ,,Rusałką'' po Gople. Z małą niespodziewaną przerwą, bo młody pasażer nagle zasłabł i zabrali go woprowcy... Jezioro piękne, na wodzie perkozy, kormorany, gęsi itp.

W drodze powrotnej zajechaliśmy do Bydgoszczy, na Stare Miasto. Tam już upał nie tak doskwierający, bo wiaterek chłodził przyjemnie. Zjedliśmy znakomity obiad w polecanej przez internautów restauracji, przeszliśmy się nad Brdę i wtedy już prosto do domu.

I tak udało się wydać częściowo jedną trzynastą emeryturę...




czwartek, 4 czerwca 2020

Z cyklu - Dziwactwa moje

Przez dwa lata z kawałkiem tak się przyzwyczaiłam, że kawa li i jedynie z ekspresu, iż każdy wyjazd poza dom wiąże się z pytaniem: jak ja będę żyć bez dobrego cappuccino?...

Trzy takie pijam dziennie, dwie małe i jedno duże. W podróży zadowala mnie kawka na stacjach benzynowych, ale gdy jadę do przyjaciół bezekspresowych, ogarnia mnie niepokój. 

Tym razem wzięłam się na sposób. Zabrałam nieduży termos z zamiarem wycieczek na Orlen czy inne BP po ulubiony napój. Małż zapowiedział, że rozumie moje fanaberie, jednak nie zamierza mnie wozić. - Znajdziesz najbliższą stację i będziemy na nią chodzić, nie jeździć. 

No i spacerowaliśmy sobie raz dziennie. Niedaleko, około kilometra. Jedna mała kawka na miejscu, druga duża do pojemnika. Dwa razy mnie wyręczył syn przyjaciółki, kochany młodzian. W ten sposób przetrwałam....

Gorsza perspektywa wiąże się z wyjazdem na Piernikalia. Tam na piechotkę do stacji raczej trudno, bo najbliższa pewnie o kilkanaście kilometrów. Ale coś wymyślę!...

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...