czwartek, 28 marca 2019

Post dla urodzonych wcześniej

Wnuk mojej przyjaciółki otrzymał interesujące zadanie z historii. Miał przepytać kogoś z pokolenia, powiedzmy, 55+ o pewne aspekty życia w PRL-u. 

Pierwsze pytanie brzmiało: co było w czasach PRL-u, czego nie ma dziś? Przyjaciółka zaindagowana przez czwartoklasistę nieco znienacka, trochę się zacukała. Wszak chyba łatwiej byłoby odpowiedzieć na pytanie odwrotne: co jest dziś, czego w PRL-u nie było?... Pierwsze, co przyszło M. do głowy, to były kartki. Na mięso, cukier, mydło itp.

Obgadałyśmy potem kwestię w rozmowie telefonicznej. Na spokojnie, bez pośpiechu. I wtedy parę rzeczy nam do głów przyszło. Na przykład takie saturatory, z wodą zwaną podówczas  ,,gruźliczanką''. Pamiętacie, z jaką dbałością o ,,higienę'' odbywało się płukanie szklanek między klientami?...

Mnie, jako starszej nieco od przyjaciółki, przypomniały się stojące w kinach, przychodniach, na dworcach itp. miejscach, spluwaczki. I te tabliczki z napisem, by tylko do nich pluć... Potem wspólnie odgrzebałyśmy w zasobach myślowych trójkolorowe nakładki na czarno-białe telewizory. Okrutnie zazdrościłam tego patentu moim kuzynkom... 

Przypomniałyśmy sobie jeszcze domokrążców ery PRL-u: panów lutujących garnki, ostrzących noże, gałganiarzy itp. I wyroby czekoladopodobne, zielone kubańskie pomarańcze bez smaku...

A co Wy pamiętacie?

niedziela, 24 marca 2019

Blaski i cienie ,,dziadostwa''

Dwadzieścia dwie godziny z Jerzym... Obywatelem w wieku czterech i pół miesiąca.

Początki bardzo przyjemne, malec się uśmiechał, gaworzył itp. Nawet udało mi się wyjść na damską imprezę na trzy godzinki. Małż dzielnie podjął się uśpienia malca po kąpieli, przewinięcia i nakarmienia. 

Wróciłam przed dwudziestą drugą, po mniej więcej godzinie położyliśmy się spać. Oczywiście, trochę jak te zające pod miedzą, bo Zięć poinformował. że Jurek budzi się ok. jedenastej w nocy. No, tym razem była to raczej pierwsza... Nakarmiliśmy, zasnął. Więc my takoż. Na trzy godzinki jedynie , bo od czwartej  Jurek absolutny ,,żywczyk''! O dalszym ciągu spania nie było mowy. Jakoś go Małż przetrzymał do szóstej, nie było rady, trzeba było wstać. Nie pamiętam, kiedy zdarzyło mi się jeść śniadanie o szóstej piętnaście...

Potem już nastąpiła huśtawka nastrojów - od rozkosznych chichotów po akty bezdennej rozpaczy... Jedna drzemka piętnastominutowa. I znów, raz radość bez granic, raz rozdzierający płacz. Przed jedenastą poszliśmy na spacerek. Jerzy przysnął w wózku, jednak po powrocie do domu znów tylko kwadransik spokoju...

W południe powrócili rodzice. Z Igą, która częściowo tym razem w nie najlepszym nastroju. Posiedzieli ze dwie godzinki, zaliczyli obiad, pojechali. A my? W kimono!

Chyba jednak zbyt ,,dojrzali'' jesteśmy na podobne przeżycia...  Chociaż wnuczątka Asi i Michała kochamy miłością absolutną!



niedziela, 17 marca 2019

Miało być pięknie...

Zapowiadano od środy piękną, wiosenną niedzielę. Z wysoką temperaturą, słoneczkiem itp. W związku z tym zapowiedziałam Małżowi pierwszą wiosenną wycieczkę...

Do południa szaro, wietrznie, nieco deszczowo. Około trzynastej wyjrzało słońce, wiatr nieco przycichł. Więc ruszamy, ale niezbyt daleko, do Sobieszewa. Od nas ze 40 minut. Obejrzeliśmy oddany niedawno zwodzony most, imienia 100-lecia niepodległości, po czym skierowaliśmy się na ,,Ptasi raj'', rezerwat. 

Na parkingu tłoczno, jeden mikrobusik zakopany w błocie usiłował się nieudolnie wydostać, czemu kibicowała garstka gapiów. Nie dołączyliśmy do gawiedzi, ruszyliśmy na szlak. Ptaków specjalnie nie widziałam, ot jedną kaczkę i kilka mew. Spacerek w jedną stronę sympatyczny, bo z wiatrem. Droga powrotna - koszmar! Łeb urywało... Ludzi jednak mnogo.

Na parkingu busik kontynuował walkę z siłami natury. Zmienili się tylko widzowie. Trafiliśmy na moment, gdy ktoś życzliwy próbował pojazd wyciągnąć. Niestety, linka holownicza natychmiast pękła... 

Owiani i nieco przemarznięci wróciliśmy w pielesze. Kawa, kocyk, potem kąpiel, by dojść do siebie. To chyba jednak jeszcze nie wiosna...


niedziela, 10 marca 2019

I kolejny późny debiut...

Tym razem zafundowany przez dziecka starsze.Pod choinką, pośród innych prezentów, znalazła się dwuosobowa wejściówka do escape roomu. Ważna do końca marca...

Nie powiem, ochotę miałam od pewnego czasu, zawsze lubiłam szyfry, zagadki itp. Jednak po tragedii wiadomo jakiej, wystraszyłam się nieco. Poza tym ta myśl o zamknięciu w małym pomieszczeniu... 

Nie wiem, czy byśmy się zdecydowali, gdyby nie Asia. - Idę z wami! - oświadczyła, uzgodniliśmy termin. I nadszedł ten dzień. 

Ku mojej wielkiej radości okazało się, że drzwi będą cały czas niezamknięte. Pomieszczenie też nie było mikroskopijne. Zaczęliśmy zabawę...

Przez pierwsze 10 minut czułam się kompletnym matołem. Asia (która już jeden escape room zaliczyła) od razu coś znalazła, ja bezsensownie obmacywałam kolejne ściany, nie znajdując niczego... Jednak z czasem rozruszaliśmy się. Nie będę ukrywać, że kilka razy skorzystaliśmy z podpowiedzi ukazujących się na ekraniku. Stopniowo rozgryzaliśmy kolejne elementy zagadki, czas pędził. Gdy zostało nam 8 minut, mieliśmy wrażenie, że nie zdążymy znaleźć ,,skarbu''. Ale udało się - dwie minuty przed czasem!!!

Fantastyczna przygoda! Już mam ochotę na następną...

czwartek, 7 marca 2019

Przyznaję się...

Raz w życiu dopuściłam się hejtu. W czasach, gdy pojęcie jeszcze w polszczyźnie nie istniało...

Błąd młodości ,,durnej i chmurnej''. Albowiem rzecz miała miejsce, gdy liczyłam sobie lat circa 16. Mieliśmy w klasie taką Jadzię. Do dziś nie umiem powiedzieć, czy należała ona do klasowych ,,bystrzaków'', czy wręcz przeciwpołożnie. Tak czy owak charakteryzowała się rzeczona dziewoja tym, że na każde, ale to każde pytanie dowolnego nauczyciela, podnosiła w górę prawicę!

Dlaczego mnie to wkurzało? Bij-zabij, pojęcia nie mam. Ważne, że ją shejtowałam. Jak? Przy pomocy ,,jadowitego'' wierszyka. Mam go zresztą do dziś, nie zlikwidowałam, by pamiętać o swoim grzechu... 

Różnica między hejtem pradawnym a współczesnym polega jedynie na tym, że moje ,,dzieło'' zostało udostępnione, jak przypuszczam, co najwyżej pięciu-sześciu wtajemniczonym osobom na 42 jednostki uczące się wówczas w klasie. I w związku z tym do zainteresowanej nigdy nie dotarło... Chyba?... 

Czasem mnie nawiedza taka myśl: czy gdyby wówczas istniały komórki, byłabym zdolna do publikacji?...


sobota, 2 marca 2019

Nie, żebym chciała, boże broń, powrotu do dawnych czasów, ale...

Może i pamięć już nie taka, niemniej nie przypominam sobie, by dawniej z ust czołowych polityków wylewał się taki potok bzdur. Owszem, czasem któryś pojedynczy coś ,,chlapnął'' i to zostało zapamiętane niemal na dziesięciolecia. 

Teraz co dzień tyle kretyńskich tekstów, że wprawdzie słuchać ,,hadko'', lecz zachować w pamięci nie sposób. I może dobrze... Taki ,,cud niepamięci''.

Ostatnio trendy ,,plucie'' na nauczycieli. Przed chwilą natknęłam się na wypowiedź pewnego ,,mędrca dobrej zmiany'', który zaproponował, by pedagodzy zamiast domagać się podwyżek, zaczęli płodzić więcej dzieci. Ot, ciekawostka... 500+ receptą na niedoinwestowanie oświaty! 

A gdyby tak posłuchać? Wszystkie panie nauczycielki w wieku prokreacyjnym zamiast do klas - do łożnic! I zaraz po uzyskaniu statusu ciężarnych, na L-4. Do rozwiązania, potem rok macierzyńskiego itp. Kto będzie przez ten czas uczył nasze dzieci i wnuki?  Garstka pań 50+ nie rozwiąże problemu... Panów w szkołach jak na lekarstwo. Więc kto??? 








Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...