środa, 26 września 2018

Pada, wieje, nic się nie chce...

Nie da się ukryć - lato nas w tym roku rozbestwiło. A tu nagle listopad prawdziwy!...

Jeszcze nie dowierzam, że to już absolutny koniec, zwlekam z sezonową przedzierką ciuchową, bo a nuż jednak znów krótkie gatki i podkoszulek? Jednak chyba się nie zanosi. Poczekam do końca tygodnia, potem już pożegnam nadzieję, matkę wiadomo czyją. 

Włoski orzech z dżungli naprzeciwko zaczął sypać, na razie jakieś mikrusy tylko lecą, wielkości laskowych kuzynów. Ale zachodzę codziennie, raz 10 sztuk, raz kilkanaście, dobre i to. Niektóre muszę wydobyć z zielonego ubranka, od której to czynności za paznokciem kciuka prawej ręki czarno! Nijak tego domyć się nie daje, aż wstyd...

Do kina bym może się wybrała? Kusi i ,,Kler'', i ,,Kamerdyner'', i ,,Juliusz''. Byle na jakiś przedpołudniowy seans, gdy mniej popcornożerców, bom na odorek uczulona... Wolałam zdecydowanie szeleszczenie papierkami od cukierków w czasach słusznie minionych, to przynajmniej było zjawisko bezwonne... 

Podczas gdy misie zaczynają gromadzić sadełko na zimę, ja próbuję zwalczyć zapasy, które narastały gdzieś tak od Wielkanocy. Potrafię się zawziąć w warunkach domowych, ale gdy mi poza pieleszami podstawią dobrości na stół - silna wola bierze urlop. Na szczęście w najbliższym czasie nie zanosi się na żadne wyjazdy, przyjątka, uroczystości rodzinne  itp. Czyli jest szansa na bezkolizyjne wejście w ulubione dżinsy!

środa, 19 września 2018

Przybyłam, zobaczyłam, nie zwyciężyłam, ale...

Dobre i drugie miejsce, gdy się przegrywa jeno z Beatką...

Tym razem na konkurs kulinarny przybyliśmy silną grupą rodzinną. Bo nie tylko ja (jako zawodnik) i Małż, ale i córcia z rodziną, bo dostąpiła zaszczytu wystąpienia. Wszakże tradycją konkursu (już trzynastego z kolei w tym roku) jest, że w czasie gdy jury próbuje potraw, publisia otrzymuje dawkę dobrej muzyki.  

Po raz kolejny bardzo współczułam jurorom, którzy musieli zdegustować 54 potrawy, w tym jakieś 11 nalewek... Mięsa, ryby, ciasta, zupy, przetwory, sałatki, matko kochana! Jakąż dzielną wątrobą trzeba się tu wykazać! Nawet gdy ledwie po małym kąsku lub łyczku się próbuje.

Również po raz kolejny zadziwił mnie werdykt. Spróbowałam kilku potraw po ogłoszeniu wyników. Do niektórych nie sposób było się dopchać, ale do nielicznych dotarłam. Smalec z grzybami - pycha! Takoż cytrynowa nalewka o słusznej procentowości. Ale już na przykład nagrodzone podpłomyki? - paskudztwo! Gliniaste, ni to słodkie, ni wytrawne, niewyględne do tego zupełnie.

Moja sałatka z surowego kalafiora ustąpiła w kategorii ,,Różne'' wspaniałej zupie z bobu produkcji Beatki. Ze wszech miar słusznie, bo zupa była idealna! Nie doceniono natomiast nas obu w kategorii wypieków, trudno! Za to każdy uczestnik nagrodę otrzymywał, więc zostałam dumną posiadaczką kilku kuchennych gadżetów. Całkiem przydatnych.

***

Z innej beczki... Moja pani doktor onkolog, z którą od dwóch lat się spotykałam, odeszła ze szpitala. Nie była to osoba łatwa w kontaktach, ale jakoś się zdołałam przyzwyczaić do zmiennych nastrojów pani P. I trochę mi żal... Wymieniłam na inną panią P., nieco młodszą, może bardziej sympatyczną, bo dwa razy miałam już do czynienia, gdy moja dotychczasowa doktor przebywała na zwolnieniach. Jednocześnie zmieniłam też panią ginekolog na osobę o dwa pokolenia młodszą... I jest to najwyraźniej ,,dobra zmiana''...

środa, 12 września 2018

Różności

Dziwne zjawiska w naturze... Nasz kasztan, rosnący nad brzegiem Motławy, naprzeciwko tarasu, stracił już praktycznie wszystkie liście. Choruje, jak znakomita większość kasztanowców. Tymczasem ze trzy dni temu Małż mnie woła na taras i mówi;-  Popatrz! A tam... Na kilku gałęziach świeże zielone listki. Mało tego - spomiędzy nich widać kwiaty! Niewiele, ale jednak. 
Zażartowałam, że może to z okazji maturalnych poprawek?...

Z innej beczki. Namówiła mnie Beata, by znów stanąć w konkursowe kulinarne szranki. Choć obiecywałam sobie, że już nigdy. Dobra, zgłosiłam jeden wypiek i sałatkę z surowego kalafiora. Przy okazji - wyobraźcie sobie, że do tradycyjnych potraw kuchni żuławskiej (o których broszurkę dostarczyła nam pani organizatorka konkursu, zachęcając do ich odtwarzania) ) używano takich delicji jak jadalne kasztany i kawior! A przecież nie arystokraci tu przed laty mieszkali, co najwyżej zamożni gospodarze...

Sok z czarnego bzu zapełnił pół komórki. Dodatkowo wyprodukowałam tuzin słoików z jabłkami na szarlotkę, dzięki mężowi Beaty, który nazrywał mi dziko rosnącego dobra, zaskakująco przypominającego w procesie przetwórczym renety. Jeszcze tylko zrobię gruszki w occie i koniec z przetworami na ten rok. No, nie do końca jednak, bo Synowa stanowczo zażyczyła sobie ku zdrowotności nalewki cytrynowej. Ale tę popełniam późną jesienią lub zimą... 

I jeszcze słówko o wnusi. Iga weszła w ten najsłodszy czas, gdy zaczyna przemawiać ,,ludzkim głosem''. Jeszcze dość nieporadnie, ale zasób słów coraz większy, wyraźna chęć powtarzania itp. Uwielbiam ten okres w rozwoju dzieci, te cudne przekręty językowe, koślawe dwuwyrazowe zdania, problemy z odmianą ... Nic, tylko dokumentować!

A tak w ogóle, to jesteśmy z Małżem tak zajęci bez przerwy, że aż dziw! Ot, okazuje się, że życie dwojga emerytów wcale nie jest nudne... Aż marzy mi się jakiś jeden leniwy dzionek , bez żadnych zobowiązań....

piątek, 7 września 2018

Produkuję

Po powrocie z wyjazdu, jeszcze przed rozpakowaniem walizy, rzuciłam się na taras , by pozrywać winogrona. Magda bowiem oznajmiła, że sok z nich przepyszny! I rzeczywiście.

Następnego dnia skoro świt pognałam w okolice domu na czarny bez. Małż się śmiał, że już ,,śmigło w tyłku''... No , tak już mam. Kiedy dobra darmowe dojrzewają, mus mnie woła i koniec. Od środy do dziś nazrywaliśmy na jakieś 30 butelek. A wczoraj, na imieninach u Betty, jej książę małżonek zaproponował jabłuszka, bo dziko rosnące naprzeciwko ich domu, do przetwarzania idealne. Więc na poniedziałek lub wtorek wiadereczko otrzymam. 

A przecież jeszcze pora najwyższa na gruszki w occie... I powoli czas, by zerwać pigwę na nalewkę, bo zima bez pigwówki niewyobrażalna. Już na wszelki wypadek zlałam pierwszą porcję malinówki, by mieć jedno wolne naczynie do produkcji. W słojach jeszcze jedna malina, wiśnia, winogrona  i czerwona porzeczka. Gdy Szwagier przybędzie na Sylwestra, będzie degustacja. To ten jeden raz w roku, gdy Małż pobiera wysokoprocentowe napoje... W ilościach wprawdzie symbolicznych, ale zawsze. 

Jutro (a właściwie już dziś) nasze sołeckie dożynki. Zostałam wrobiona w jedną blachę ciasta i częstowanie produktem milusińskich. Nie przepadam za tego typu imprezami, ale jako członek Rady Sołeckiej mam obowiązki, niestety... 

Tymczasem lato ucieka, a ja jeszcze w tym roku nie pogrzybobrałam. Czuję niedosyt straszliwy. Jednak wciąż sucho u nas bardzo, więc pewnie i nie ma po co do lasu... Jeszcze nie było takiego roku, bym chociaż paru kurek nie pojadła. Nabycie rzeczonych w sklepie odpada, tylko osobiście zebrane mnie rajcują... 

No, trzecia wybiła, więc chyba pora na spoczynek...

wtorek, 4 września 2018

Parę refleksji z wyjazdu

Wyjazd do typowo sanatoryjnej miejscowości jest niezwykle interesujący pod względem obyczajowym. Szczególnie, gdy samemu przebywa się tam li i jedynie w charakterze turysty... Wiem - do czasu!

Jednak póki co, nie musząc korzystać z dobrodziejstwa licznych zabiegów, mogliśmy oddawać się zajęciom zupełnie dowolnym. Pozwiedzaliśmy sporo nieznanych dotąd miejsc województwa świętokrzyskiego (zamek Krzyżtopór, Opatów, Chęciny, Centrum Nauki Leonardo da Vinci itp.), zaliczyliśmy dwugodzinny, wspaniały spływ kajaczkiem po Nidzie i korzystaliśmy z basenów w Solcu-Zdroju. Jednak sporo czasu spędziliśmy też w okolicach Parku i Domu Zdrojowego. A tam...

Przede wszystkim, co przecież nie dziwne, gros pensjonariuszy to ludzie w wieku 60+, a nierzadko 70+ i 80+. W różnym stopniu sprawności fizycznej, rzecz jasna. I tu doszliśmy do wniosku, że mając łącznie lat 132, jesteśmy jeszcze całkiem krzepcy, silni i zdrowi! Mało tego, wydaliśmy się sobie wręcz młodzi!!!

Nieco przygnębiał nas widok par czy małżeństw przesiadujących na ławkach w parku w kompletnym milczeniu. To samo widzieliśmy podczas śniadań w hotelu. Przez mniej więcej pół godziny ani słowa! Najczęściej  byliśmy tam jedynymi osobami, które się do siebie odzywały...

Zjawisko kolejne - królowe turnusu! Zwykle nieco młodsze od reszty, takie żwawe pięćdziesiątki. Cóż za koafiury, makijaże i kreacje! Lateksy, panterki, przezroczystości rozmaite. Jakież dekolty! Niezmiennie w otoczeniu dwóch-trzech szarych myszek, by wzmocnić efekt. Panie te pojawiały się pod wieczór w okolicznych kawiarniach i, oczywiście, ciągnęły ku miejscom dancingowym, gdzie niezmiennie królowało disco polo...

A propos tańców - raz się wybraliśmy. Wydawać by się mogło, że dla pensjonariuszy najodpowiedniejsza muzyka to tzw. ,,wolne numery''. Ależ gdzie tam! Nieustające umpa-umpa! I, o dziwo, seniorzy dawali radę, to my wymiękliśmy po trzeciej w ciągu pół godziny ,,Miłości w Zakopanem''....

I na koniec refleksja kulinarna. Polecane w sieci ,,Słoneczne Bistro'' w Busku okazało się strzałem w dziesiątkę. Przepysznie i niedrogo, obiad dla nas dwojga w granicach 50 złotych. Za to równie zachwalany ,,Miodowy Młyn'' w Opatowie to porażka kompletna! Drogo i obrzydliwie. Ja dostałam surowe w środku placki ziemniaczane i mięso, które chyba tylko piłą można by pokroić, Małż w gulaszu z dzika z leśnymi grzybami otrzymał mieszankę mięsa ciemnego i białego (dzik???), a leśne grzyby okazały się marynowanymi pieczarkami ze słoika.

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...