niedziela, 26 maja 2019

Dolny Śląsk po raz enty...

Od dziecka jakiś sentyment mam...

Wyjazdy na wczasy z FWP (kto to pamięta?) wspominam średnio. Dzieckiem byłam, gdyśmy z rodzicami i babcią bywali w Dusznikach, Kłodzku, Szklarskiej Porębie. Towarzysko beznadzieja, jednak obiekty i widoki pozostały we wdzięcznej pamięci...

W ostatnich latach odwiedziłam, tym razem z Małżem,  Karpacz, Świeradów, Książ itp. W zeszłym tygodniu padło na Szklarską. Choć tam tylko baza była. Za to jaka! Metraż kwatery porażający, salon circa 70 metrów! Można byłoby na rowerze jeździć. Przy tym cena za noclegi wręcz śmieszna. Jak dobrze mieć znajomości, nieprawdaż?! 

Wyjazd uzgadnialiśmy z Magdą od marca. Mimo licznych perturbacji udało się. I pogodowo  niemal strzał w dziesiątkę. Tylko jeden dzień (środa) totalnie deszczowy, poza tym dość ciepło i słonecznie. Tak w sam raz dla trojga seniorów. 

Pierwsze dwa dni pogoniła nas koleżanka Madzi na jakieś hardcorowe wycieczki. Moje plecki ucierpiały srodze, ledwo żywa wracałam na kwaterę. Na szczęście nasza ,,przewodniczka'' od poniedziałku wracała do pracy, więc mogliśmy przejść na turystykę w stylu japońskim - podjechać autem, wysiąść, zrobić zdjęcie i jechać dalej. W ten sposób odwiedziliśmy kilka miasteczek okolicznych - Gryfów Śląski, Lubomierz, Leśną itp. Serce się krajało na widok ryneczków, gdzie przepiękne kamieniczki, ale strasznie zaniedbane. Gdyby je odnowić, istny Zamość!

Wielkie wrażenie wywarła na nas wizyta w hucie szkła kryształowego w Piechowicach. Metody produkcji jak za króla Ćwieczka, do tego pracownicy notorycznie pod ostrzałem zwiedzających... Cudne wyroby! Potem zwiedzanie baszty w Siedlęcinie, jedyne miejsce w Europie z malowidłami o tematyce arturiańskiej. Wspaniała pani przewodnik, z którą gadaliśmy jeszcze długo po zakończeniu czasu zwiedzania...

Dwa razy w termach cieplickich. Przy czym podczas drugiej wizyty mnóstwo dzieci, bo to ta środa, kiedy lało. Niezbyt zdyscyplinowane pacholęta... Ha, trudno!

Najważniejsze w tej wyprawie było to, że udało się nam Magdę wyrwać na parę dni z codziennego młyna! Mogła sobie wreszcie kobita odsapnąć... Bo my, jako emeryci, odsapujemy non stop!



wtorek, 14 maja 2019

No, to się dowiedziałam!

Za jedną jedyną stówę złotych polskich...

Z przykrością Wam oznajmiam, że nie jestem kobietą o wielkim sercu! Tak orzekła pani doktor robiąc mi echo tegoż.  

- Nie widzę powiększonego serca, powiedziałabym nawet, że pani serce jest małe!

I tak przeżyłam kolejne życiowe rozczarowanie. 

Pocieszać się będę teraz w okolicach Szklarskiej Poręby! Do miłego...


niedziela, 5 maja 2019

Nie lubię festynów...

Nie do końca umiem wyjaśnić, dlaczego. Niemniej staram się omijać szerokim łukiem.  Czasem jednak nie ma odwrotu... Bo już na przykład trudno nie być na imprezie dożynkowej, gdy należy się do Koła Gospodyń. 

Zawsze najbardziej żal mi na takich imprezach dzieci, które przymuszane są do występów. I zaproszonych artystów.  Dzieci tańczą, śpiewają, recytują, a widzami są na ogół wyłącznie ich rodzice. Reszta obecnych w tym czasie zalicza stoiska z jadłem i napitkami oraz inne atrakcje. Zaproszone na imprezę zespoły muzyczne, o ile organizatorów nie stać na Bayer Full lub Weekend, są traktowane jeszcze bardziej po macoszemu. A jeszcze zawsze trafi się lekko (lub bardzo) podochocony trunkami ,,tubylec'', który koniecznie musi wyrazić swoje niezadowolenie z repertuaru!

Trzeciego maja byłam z rodziną i przyjaciółmi na festynie w powiatowym mieście. Aura fatalna, ale ludności całkiem sporo. Przybyliśmy wyłącznie dlatego, że Asia z zespołem miała koncert. Mniej więcej godzinny. Zimnica straszna, organizatorzy nie wpadli na pomysł obudowania sceny, muzykom grabiały rączki... Publiczność, poza nielicznymi wyjątkami, stanowiła kolejka po darmową grochówkę, którą rozdawano tuż obok.  Niestety, w połowie koncertu ,,atrakcji'' kulinarnej zabrakło. Wtedy widownia stopniała do kilkunastu osób. Głównie rodzin artystów.

Chyba przy drugim utworze tuż przed sceną pojawił się miejscowy menel. Postał chwilę, po czym demonstracyjnie zatkał uszy, machnął prawicą pod hasłem ,,a co to za syf?'' i odszedł, bardzo z siebie zadowolony... O dziwo, wrócił pod koniec i wyraźnie zmienił zdanie w kwestii repertuaru. Klaskał, tańczył itp. Być może w tak zwanym ,,międzyczasie'' się jakimś płynem zdopingował?...

Wychłodzeni ponad wszelką miarę wróciliśmy z rodziną i przyjaciółmi do domu. I dopiero wtedy było naprawdę przyjemnie...




czwartek, 2 maja 2019

Tak mnie nastroiła paskudna pogodowo majówka...

Mam nocny dyżur, jak zawsze, ale tym razem pilnie śledzę temperaturę zewnętrzną, by w razie przymrozków schować do domu begonie dragon... Pięć donic.

Ta obawa przypomniała mi moje dawne strachy... 

Pierwsze przerażenie, które pamiętam: mam niecałe cztery lata, jest Wigilia. Po wieczerzy odwiedza nas Gwiazdor (na Kaszubach nie znano Mikołaja). Potężne chłopisko w kożuchu i baraniej czapie i... pijane kompletnie! Rodzice ugadali sąsiada, zapominając o jego skłonnościach. A ten wrzeszczał, machał wielkim kijem, kazał siadać na kolanach, śmierdział  itp. Tato go w końcu pogonił, ale co przeżyłam, to moje...

W pierwszych latach podstawówki najbardziej bałam się wojny i Niemców. Wiadomo, moje pokolenie ,,bombardowano'' nieustannie wojennymi filmami... Potem nadeszły strachy związane z czytanymi książkami. Po lekturze wietnamskich baśni Żukrowskiego najbardziej bałam się, że pożre mnie tygrys! Skąd miałby się nagle pojawić w Gdyni, nie analizowałam. 

W piątej chyba klasie zetknęłam się z książką, w której torturowano bohatera wlewając mu wrzątek do gardła. Tymczasem Mama i Babcia dzień w dzień zaczynały poranek od zażycia tabletki ,,z kogutkiem'' popijanej właśnie bardzo gorącą wodą. Nie byłam w stanie na to patrzeć... Wiele lat później kolega z pracy też pijał na przerwach wrzątek, co przyprawiało mnie o drgawki.

Pod koniec podstawówki nagle przestałam się bać czegokolwiek. Do matury mniej więcej, bo potem, pod wpływem przeżyć, o których może kiedyś napiszę, stałam się supertchórzem! No, nie straszyły mnie może myszy czy pająki, tych się nigdy nie bałam, ale poza tym? Cały świat był straszny!

Z biegiem lat powrócił spokój i opanowanie. Czego się boję teraz? Prawie niczego. Spróbowałam tylu rzeczy, które kiedyś napawały mnie zgrozą, choćby latania samolotem. Czasem tylko pod kopułką pojawia się lęk przed powrotem ,,skorupiaka''...

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...