środa, 26 grudnia 2018

Weszłam w Święta...

... zdrowiutka, wyszłam chora... Z nosa kapie, gardło boli. Lekki stan podgorączkowy, jakieś 35,7...

Z pierwszego święta na drugie grypka żołądkowa dodatkowo! Może to efekt przejedzenia po dwumiesięcznej dietce?... Who knows?

Tak czy owak niezwykle sympatyczne dni. Wigilia przemiła u Pierworodnego, pierwsze święto urocze  u Asi teściów, drugie w pieleszach, przeleżane na kanapie.... Niemal szlafrokowo...

Tradycyjnie  dziś mus jechać do jakiegoś sklepu, bo nic na obiadek. Wszystkim resztki zostają w sporych ilościach, u nas  bida z nędzą. Na śniadanie i kolację coś mamy, na obiad zero! Odwieczny problem...


W sobotę witamy Amerykanów naszych. Sister i Szwagra. U nas zawitają  drugiego stycznia, czas próbowania nalewek...



piątek, 21 grudnia 2018

Coraz starsza, a jakby coraz mniej rozważna...

Odwagą nadzwyczajną nigdy nie grzeszyłam, ryzyko mnie nie pociąga wcale. Może dlatego, że nie lubię szampana?... Jedyną formą brawury jest w moim wykonaniu nieustająca chęć eksperymentowania w kuchni. Szczególnie przed ważnymi momentami, gdy wypadałoby się kulinarnie przed młodym pokoleniem popisać...

Pierwszy w życiu samodzielny ,,wykon'' w moim przypadku to były szyszki z ryżu dmuchanego i rozpuszczonych w maśle krówek lub irysków. Miałam bodajże 13 lub 14 lat i, ku oburzeniu Babci, wkroczyłam do jej królestwa, by owe szyszki wykonać właśnie na Boże Narodzenie. Robiłam je potem dziesiątki razy, bo dzieci lubiły. I co mnie tym razem podkusiło? No pewnie chęć ulepszenia produktu, więc zamiast cukierków dałam gorzką czekoladę. Co otrzymałam? Ryż w czekoladzie, który za chińskiego mandaryna nie dał się posklejać, każde ziarenko osobno!

Kapustę wigilijną potraktowałam z dezynwolturą starego wygi, uznałam, że to potrawa, która robi się właściwie sama, więc nie pilnowałam i sromotnie przypaliłam. 

Na błędach się jakoś nie uczę, więc mam w zanadrzu jeszcze jeden eksperymencik. Rozum mówi: zaniechaj, ale kto by go słuchał? Co mi jutro wyjdzie? A tam, najwyżej przysporzę sobie pracy...


środa, 12 grudnia 2018

Pies miejski, pies prestiżowy

Takie dwa określenia zbiły mnie nieco ostatnio z polonistycznego ,,pantałyku''...

Napotkałam je w zeszycie mego młodszego wnuka. I zaczęłam się zastanawiać. Najpierw ,,pies miejski''. Czyli, jak rozumiem, antonim ,,psa wiejskiego''. Historycznie rzecz biorąc, może coś w tym jest, a raczej było. Natomiast dziś? Czym miałby się różnić pies miejski od wiejskiego? Jeśli to opozycja: rasowy-mieszaniec, to mocno dziś nieaktualna. W najbliższym sąsiedztwie mam w grajdołku kilka labradorów, wyżła weimarskiego, ogara polskiego, dwa pekińczyki i prześlicznego owczarka niemieckiego. Jeśli buda-smycz, to też skucha. Bud nie widuję już od dłuższego czasu...

Zagadka druga: ,,pies prestiżowy''. Tu już zgłupiałam zupełnie. Może chodzi o wymierną w walucie wartość? Ale czy bardzo drogi czworonóg to jest prestiż? W grę może wchodzić też nadzwyczajna uroda, najlepiej  kompatybilna z atrakcyjnością posiadacza. Czy to już oznaka prestiżu? Zabijcie, nie wiem... Jedynym wyjaśnieniem tej tajemnicy wydaje mi się informacja, że ,,prestiżowy'' to w tej chwili jedno z ulubionych słów młodych ludzi.

*** 

A z innej, choć też psiej beczki... W niedzielę w nocy do wzrostu ciśnienia doprowadziła mnie, lubiana niegdyś bardzo, pani Dorota Sumińska. Nie wiem, co się dzieje z tą osobą, ale zaczyna coraz częściej krzyczeć na ludzi, którzy dzwonią do jej audycji. Tym razem ostro zaatakowała słuchaczkę, która przyznała się do posiadania rasowego pieska. A to zbrodnia jest, jak się okazuje! Bo pani S. wprowadza samozwańczo zakaz nabywania zwierząt z rodowodem. Psy należy pozyskiwać wyłącznie ze schronisk. Najlepiej po kilka...

Nie mam nic przeciwko, bardzo pochwalam, nasza Asia też wzięła Bilba z przytuliska. Ale jakim prawem zakazywać prawa wyboru?!


wtorek, 4 grudnia 2018

***

Biedne nasze Koło, bo bezdomne... Już była nadzieja na wiejską świetlicę, powstał projekt itp. Niestety, po niedawnych wyborach nadeszła ,,dobra zmiana''! I finito...

Nie ma gdzie się spotykać, bo i szkoła jakaś ostatnio dla nas niełaskawa. Zimą szczególnie, bo gdy na dworze ciepło, to wystarczy podwórko, garaż lub taras.

Nic to, ważne, że nadal jesteśmy wesołą babską kompanią. A okazją do spotkań stały się choćby okrągłe urodziny kolejnych gospodyń. I tak na przykład wczoraj odbył się tradycyjny ,,napad'' urodzinowy, tym razem  na Ewę. Uzbierało się nas czternaście, niemal komplet. Było głośno, jak w maglu, ale bardzo radośnie. 

Stwierdziłyśmy, że bardzo chciałybyśmy się spotkać przed Świętami, ale na dobrych chęciach znów się kończy. No bo gdzie?! 

***

Tydzień mamy z Małżem medyczny. Kardiolog, urolog, pulmonolog. Na szczęście to koniec na ten rok. Następny tydzień możemy już poświęcić przygotowaniom do Świąt. I naradzie rodzinnej, by podzielić zadania. Może jeszcze pozbierać listy do Mikołaja?...

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...