środa, 28 stycznia 2015

Właściwe miejsce i czas

To jednak w życiu bardzo ważne! By się znaleźć gdzie trzeba i kiedy trzeba. Niestety, wiele tu ma do powiedzenia przypadek, czyli ślepy traf.


Naszła mnie ta refleksja w związku z prośbą koleżanki, by jej i jej córce pomóc w kwestii pisania rozprawki. Hm... Moja przygoda z rozprawkami zaczęła się lat temu 46, gdy byłam w siódmej klasie podstawówki, a skończyła się definitywnie bodajże w roku 2001, gdy opuścili szkoły ostatni ośmioklasiści. Wiedzę mam nieco zatęchłą, jak widać. A już w wydaniu dla liceum? Czarna dziura!


Ale przy okazji sobie pomyślałam, że w kwestii edukacji własnej miałam sporo szczęścia. Bo na przykład moje technikum okazało się dla mnie  dobrym miejscem. Wprawdzie były tam przedmioty, z którymi zdecydowanie nie było mi po drodze (jakieś maszynoznawstwa, technologie, rysunek techniczny, elektrotechnika-koszmar zupełny!), ale za to? Byliśmy jedyną klasą z rocznika, z każdej szkoły w tamtym (właściwym!) czasie 3 osoby z najlepszymi ocenami mogły iść na studia bez egzaminu i... Znalazłam się w tej trójce!


Z kolei studia udało się zrobić w cztery lata zamiast pięciu, bo właśnie nasz rocznik jako pierwszy załapał się na  skrócenie o rok. Ten cykl czteroletni nie trwał długo, więc znów skorzystałam z ,,właściwego'' czasu...


Nie tylko z kształceniem się tak układało. Z wieloma innymi sprawami również. Czasem tylko los dla równowagi pokazywał język. I złośliwie chichotał. Np. wtedy, gdy doczekałam się 20 lat pracy. Tuż przed tym faktem obniżono znacznie nagrody jubileuszowe w oświacie!


Ważne jest również w życiu, by czasem NIE znaleźć się w jakimś miejscu i czasie. By uniknąć natknięcia się na coś lub kogoś niebezpiecznego. Jak dotąd, odpukać!, nie zdarzyło mi się nic takiego. Raz wprawdzie napotkałam na swej drodze pana, który rozchylał prochowiec, ale tak się wtedy spieszyłam na kurs z prawa jazdy, że dopiero ze 300 metrów dalej dotarło do mnie, co widziałam!


Specjalnie nie odczuwam potrzeby zwiększania adrenaliny, więc generalnie nie ryzykuję. Unikam wszelkich sytuacji ekstremalnych, nie kuszą mnie tego typu sporty ani eskapady w dzikie miejsca. Dziwne, bo to podobno dość nietypowe jak na zodiakalnego Bliźniaka.


Czterdzieści minut non stop na stacjonarnym  rowerku to maksimum ekstremalnego  ,,szaleństwa'', na jakie mnie aktualnie stać!

niedziela, 25 stycznia 2015

Niestety...

... fotek z ptactwem na razie nie będzie! Że moje nie wyszły, to drobna szczegóła. Ale że i Małżowi, doświadczonemu fotografowi, się nie udało? Wszystkie zdjęcia niewyraźne, poruszone, ptaszki jednak szybsze od człowieka. Będziemy pracować nad refleksem...


***


Kilka nowych zadań przed naszym Kołem Gospodyń. O dzisiejszym zebraniu dowiedziałam się dosłownie ,,tri pried czasom''. Właśnie zeszłam z ćwiczeń na rowerku. Łeb spocony, reszta takoż, akurat się w szlafrok przyodziałam,  a tu dzwoni Hala. - Wiesz o spotkaniu? Bo się zaczyna za 10 minut!


No to takim sprintem, na jaki tylko stać 60-latkę! Ochlapałam ciało, na głowę już czasu nie było. Narzuciłam okrycie spodnie i wierzchnie. W zasadzie zdążyłam... - Na czerep mi proszę nie patrzeć! - zaapelowałam do koleżanek.


Przed wyjściem z zebrania Betty zapytała, czy znów byśmy razem nie pojeździły na aerobik. Nie mam pojęcia, czy dam radę, ale zdecydowałam się spróbować. Najwyżej padnę...


***


Sfilmowano kolejną powieść Miłoszewskiego po ,,Uwikłaniu''.  ,,Ziarno prawdy''. Czytało się znakomicie! Czy Więckiewicz w roli komisarza  się sprawdzi? Po Wałęsie i Hitlerze... Chyba może już zagrać wszystko. Jak Kot. To chyba najbardziej udany polski tandem aktorski na dziś.


Z trudem wielkim natomiast zmęczyłam pana Miłoszewskiego  ,,Domofon''. Tak inny od wcześniej zaliczonych trzech powieści. Ni to horror, ni fantasy. Ni pies, ni wydra, coś na kształt świdra.  Nie moje klimaty zdecydowanie... Panie Zygmuncie umiłowany, nie idź tą drogą!




 

piątek, 23 stycznia 2015

Ofiara rewolucji

Tak, ta ofiara to ja, moi Kochani!  W myśl zasady ,,co się polepszy, to się popieprzy''...


Rewolucja trwała jak u pani Magdy G. - cztery dni. Tyle, że nie kuchenna ona była, a komputerowa. Małż bowiem uznał swoje podstawowe narzędzie pracy za zbyt wolne i przestarzałe. Rzeczywiście, wiele się zmieniło na lepsze. Ale...


Na marginesie reformy ucierpiała srodze moja blogowa zdolność do komentowania u większości z Was. Po zbadaniu sprawy, diagnozie i kilku nieudanych próbach ,,leczenia'' okazało się, że jedyna skuteczna recepta to zmiana nicka. Być może, że to zmiana przejściowa i uda się przywrócić stan poprzedni.


Tak czy siak od dziś mogę występować w dwóch postaciach. Jako ZGAGA albo GRABINIANKA  GRAŻYNA. Taki Jekyll i Hyde mniej więcej...


***


Było nam dziś dane zobaczyć szkołę naszych wnuków. Obiekt nóweczka, oddany w październiku. No, byliśmy pod wrażeniem! Wszystko takie duże, jasne, czyściuteńkie, mnóstwo przestrzeni. Przy tym jednak moloch.Niestety,  niezbędny  dla potrzeb podgdańskiej sypialni, jaką jest Banino.


***


Próbowałam dziś sfotografować moje latające bractwo stołówkowe. Chyba niezbyt mi to wyszło. A już klęska zupełna z bezkrwawym polowaniem na sójkę. Albo ptaki za szybkie, albo (co bardziej prawdopodobne) ja zbyt opieszała w reakcjach.


Sójka, choć piękna, strasznie mnie wkurza. Przyleci taka ,,bambaryła'', rozsiądzie się w skrzynce, sikorki przepłoszy i konsumuje! Minutę, dwie, cztery... Tymczasem  ja tylko myślę, czy coś jeszcze zostanie dla tego drobiazgu licznego. A już jak druga dołączy...!


Satysfakcję mam tylko wtedy, gdy się jedna lub druga grubaska próbuje dobierać do słoninki. Gałązki cienkie, ptaszyska ciężkie, więc niestety! Z grawitacją nie wygrają!

środa, 21 stycznia 2015

O Babci raz jeszcze

No bo o czym innym dziś?... Więc jeszcze parę wspomnień.


Babcia była niewysoka, ale miała nieproporcjonalnie duże stopy, szczególnie jak na dawniejsze czasy. Chyba rozmiar 40, bo Mama nosiła 39, a buty Babci były większe.


Jedno z bardzo ciemnych oczu było nieco mniejsze od drugiego, co nadawało Babci wygląd lekko zawadiacki. Na głowie zawsze wieczna ondulacja. Na noc na fryzurę  różowa siateczka - obowiązkowo! Kto to dziś pamięta...


W garderobie Babci królowały beże i brązy. Oraz kremowe lub białe bluzki, najlepiej z koronką w okolicy kołnierzyka. Spódniczki zawsze wąskie. Dziwne, że w pamięci mam głownie ubrania Babci z wiosny, jesieni i zimy, nie pamiętam natomiast żadnych wersji letnich...


Na 1 Listopada Babcia nieodmiennie stroiła się w czarne futro, które chyba nawet było karakułowe. I w czarny beret lub kapelusz. Wyglądała w tym zestawie zupełnie inaczej niż na co dzień, jakoś groźnie i strasznie! Bo, podobnie jak Mamie, zdecydowanie czerń jej nie służyła.


Cecha charakterystyczna to zawsze obandażowane łydki, Babcia cierpiała wiele lat na żylaki.


Generalnie była to osoba pogodna, spokojna, serdeczna. Ale czasem objawiał się i u niej  diabeł skryty za skórą! Najczęściej przyczyną był Tato, bo nie było dla Babci większej zbrodni niż spóźnienie na rodzinny obiad, a Tacie się to zdarzało i to całkiem często. Wtedy, mimo całego uwielbienia, którym darzyła bezkrytycznie ukochanego zięcia, Babcia miotała z oczu iskry i potrafiła pokrzyczeć!


Już tu kiedyś wspominałam, że Babcia nigdy nie klęła. Najgorsze w jej pojęciu ,,wyrazy'' to były dwa słowa rosyjskie: ,,swołocz'', i ,,sobaka''. Używane wyłącznie wtedy, gdy stopień wnerwienia w skali od 1 do 10 wynosił 11!


Największą radością Babci było zadowolenie rodziny i gości z jej wytworów kulinarnych. A że talent w tej kwestii miała ogromny, to i zachwyty były na porządku dziennym. Szkoda tylko, że zawsze chciała być Zosią-Samosią, przez co nie dopuszczała praktycznie do pomocy przy kuchni i wieczorem padała ze zmęczenia...


Na krótko przed tym, gdy opuściłam dom rodzinny, zaczął się dramat. Mama nadal pracowała, Babcia niby wciąż  prowadziła dom, ale postępująca demencja sprawiła, że kuchnia zaczęła kuleć. Dość drastycznie. Zaczęło się masowe przypalanie potraw, słodzenie ziemniaków, solenie ciast, palenie kolejnych czajników. A jednocześnie chęć zachowania za wszelką cenę swojego ,,królestwa''!


Co wtedy przeżywała Mama? Teraz to wiem, bo ćwierć wieku później historia się powtórzyła, tylko w zmienionej obsadzie...


Ale to nieistotne. Nie dziś. Dziś bowiem myślę o Babci jako tej jeszcze dziarskiej, sprawnej, mniej więcej w moim obecnym wieku. Gdy była dla mnie i Sister najważniejsza i  najukochańsza. Czasem surowa, ale przede wszystkim ciepła i gotowa dla nas prawie na wszystko! Ucząca nas ludowych i patriotycznych piosenek, dobrych manier przy stole, wszystkiego tego, co powinna umieć ,,panienka z dobrego domu''. A czasem godzinami rżnąca z nami w remika, choć karty niby były samym złem, bo ,,wiecie, ile wasz dziadek przy zielonym stoliku przehulał''?...


***


P.S. Wskutek rekonstrukcji komputera utraciłam chwilowo możliwość komentowania u części z Was. Niemniej co wieczór wchodzę wszędzie, gdzie zwykle i czytam. Podobno po weekendzie wszystko wróci do normy. Tako rzecze Małż!


 

 

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Testy na żywych organizmach

Od soboty się tak zabawiam!


Jak wiadomo, w każdym temacie są dwie szkoły -pruszkowska i wołomińska. Więc i w kwestii dokarmiania braci latających też. Do tej pory wierzyłam w wersję pt. ,,nie dokarmiać!''. Chyba głownie z lenistwa i doświadczeń gdyńskich z mewami. Czasem tylko jakąś skórkę od boczku na pokuszenie sikorkom wystawiłam...


I nagle coś mi się odblokowało trzy dni temu. Przede wszystkim wskutek braku widoku  ptactwa za oknem. Karmnika nie posiadam, ale wiszą wokół tarasu skrzynki. Wrzuciłam więc do skrajnej skrzynki wędzoną skórkę i, jak to mówi moja Hania, z głupoty na uciechę, dosypałam garść słonecznika.


Nie minęło dziesięć minut, jak zaczęło się kotłować! Mimo obecności Ery na tarasie. Śliwkę naprzeciw ,,stołówki'' opanowało pięć modraszek. Pojedynczo lub parami sfruwały na ułamek sekundy, porywały ziarenko i z powrotem hyc! na śliwkę!


Po jakimś czasie sikorki przeniosły się na orzech, albowiem w paśniku zjawiły się dwie dorodne sójki. Te nie bawiły się w konsumpcję detaliczną. Siedziały w skrzynce i systematycznie wyjadały, nie przejmując się tym, że stałam za szybą o 2 metry od nich.


Gdy cały słonecznik został zjedzony, zaczęłam zabawę w ,,co wam jeszcze smakuje''? Sypnęłam sezamu. Zero reakcji! Otręby owsiane. To samo. Lekkie zainteresowanie wzbudziło siemię lniane, ale bez szaleństw. Pestki dyni przeleżały dwa dni, dziś rano, zanim wstałam, komuś jednak przypadły do gustu. Jednak na razie króluje niepodzielnie słonecznik!


Wczoraj w rozmowie z Sister zahaczyłyśmy temat. Według Basi amerykańskie ptaszki są tak skomercjalizowane, że najchętniej spożywają karmę ze sklepu! Żadne tam okruszki czy inne, którymi nasz ojczysty ,,latawiec'' nie pogardzi. Ponoć sikorki jankeskie  były dość chętne na kaszę gryczaną... Moje nie są!


Parę pomysłów na testy jeszcze mam. Mieszkam obok młyna, więc jutro sypnę trochę ziaren zbożowych, chcę też sprawdzić np. ryż dmuchany. Aha! Ziarenka granatu również nie zostały docenione...


Przymierzam się nieśmiało do udokumentowania ptasich wizyt cyfrówką. Wiem, że nie dorównam np. 3xl-kowi, jednak się pobawię... Z refleksem u mnie średnio, ale a nuż?


 

sobota, 17 stycznia 2015

Radości i obawy...

Wczoraj istna wiosna. 10 stopni plus, słoneczko. Ciemiernik puszcza pąki kwiatowe na potęgę.

Dziś już znacznie gorzej... No trudno, taki klimat!...

***

Zaprosiły mniejsze dziecka na obiad. Trzydaniowy! Z założenia dietetyczny. No, tu bym nieco polemizowała... Za to wszystko było przepyszne! Tylko przed budyniem skapitulowałam, bo od dziecka nie lubię...

Taka trauma budyniowa. Babcia gotowała mniej więcej raz na dwa tygodnie, w piątki przeważnie.  Na ciepło jeszcze dawałam radę, ale gdy na zimnym egzemplarzu pojawiała się taka skórka... To było gorsze niż kożuch na mleku!!! Brr...

***

Gdyby tak jednak zima się namyśliła i zawitała, jesteśmy z Małżem gotowi na jej przyjęcie. Albowiem nabyliśmy sobie oboje po puchowej kurteczce. Małżowa czarna, elegancka, jak dla  jakiego ,,derechtora''. Moja w kolorze stali nierdzewnej, długa za ,,cztery litery'', by owe nie marzły w razie czego...

***

A na pierwszy tydzień pomorskich ferii ,,grozi'' mi 7 dni z wnukami ukochanymi! Istna rewolucja w ustabilizowanym emeryckim życiu... Sporo obaw, ale i wielka radość! Podołam? Chyba tak... Potem odpocznę! Największy stres to nadmierna  ,,żywotność'' Stasinkowa. I wytwarzane przez niego decybele...

wtorek, 13 stycznia 2015

Poradnik

Generalnie nie cierpię wszelkich poradników, poza książkami kucharskimi. Do dziś podśmiewamy się czasem z Małża, który wniósł w posagu takie mądrości jak np. ,,gitara w tydzień'' lub ,,naucz się jeździć na nartach w weekend''. Kiedyś dostałam od koleżanki jakiś ,,trening samoświadomości'' - nawet nie zajrzałam do środka!


Rodzinka doskonale zna moje zdanie w kwestii, a jednak pod choinką znalazłam między innymi prezentami właśnie poradnik. Autorstwa niejakiej Margaret Mason, dziennikarki i pisarki z San Francisco. Pod tytułem: ,,Poradnik dla blogerów. 100 pomysłów na ciekawy blog''.


Taka bardziej broszurka, mały format, 130 stron. Umieściłam dziełko w łazience, gdzie w chwilach ,,relaksu'' czytuję to, czego normalnie bym nie ruszyła.


Zabawna to lektura. A najzabawniejsze jest w niej to, że i bez owego poradnika prawie połowę zawartych tu zaleceń dawno wcieliłam w blogowe życie. I tu pytanie: czy ja taka bystra, czy poradnik taki głupi? Trzeciej możliwości nie ma!


W zasadzie pozostałej połowy tylko dlatego nie stosuję, żem kiepska w kwestiach multimedialnych. Bo nie potrafię samodzielnie  zamieszczać zdjęć, filmików itp.


Oczywiście nie podejrzewam, by wśród Was, moich blogowych przyjaciół, poradnik pani Mason był szczególnie rozpowszechniony. Tymczasem takie tuzy blogowe jak Klarka, Antoni, Krotochwilka, 3XL-ek  i wiele innych osób, dokładnie spełniają niemal wszystkie zawarte w poradniku zalecenia! Czyli? Jak zawsze... Polacy nie gęsi i bez podpowiedzi z zamorskiego USA ,,swój język mają''!


***


Przestało wiać! Łagodnieje mi charakter... Żądza mordu zanika...


niedziela, 11 stycznia 2015

Bilans...

.. wichury na chwilę obecną - 15 godzin bezprądzia plus nieodwołalne uszkodzenie anteny!


Gdy wczoraj wróciliśmy z wizyty u Ewy, zastaliśmy wieś pogrążoną w ciemności! Od dziewiętnastej wczoraj do dziesiątej rano dziś ani mrugnięcia! Na szczęście woda była!


Dziś około szóstej rano obudziły nas jakieś łomoty... Długo trwała identyfikacja. W końcu wyszło na to, że to dźwięki z dachu! Małż, mimo wichury, wypełzł po drabinie. I tu się okazało, że nabyta ledwo 2 miesiące temu antena ( nie tania!) została przez orkan wyrwana z korzeniami (śrubami) i łomocze intensywnie o powierzchnię dachu!  Grożąc zniszczeniem komina. Jakby była wykonana z aluminium...


W ten oto sposób zostaliśmy pozbawieni dostępu do telewizji! W dniu, który jest dla mnie nieomal najważniejszy w roku, bo przecież Orkiestra! Zwykle czatowałam cały dzień przy Dwójce!


A w planie na dziś był wyjazd do Ciechocinka! Opracowaliśmy sobie w piątek marszrutę po uzdrowisku... Z obiadkiem włącznie. No cóż, co się odwlecze... Może wiosną?


W tej chwili wichura już umiarkowana. Oby to były jej ostatnie podrygi!



piątek, 9 stycznia 2015

Dyrdymały

Mam świadomość, iż Najwyższe Instancje blogów nie czytają, a już mojego w szczególności. Niemniej zgłaszam postulat: zima w styczniu i lutym ma nie prawo, lecz obowiązek BYĆ! Oczywiście  bez przesady, ze 20 cm śniegu i jakiś umiarkowany mrozik. A nie tak, że mamy nieustający kwiecień-plecień! I to z wichurami bez przerw niemalże ... Takiej zimie mówię stanowcze NIE!!!


***


Nowy Rok zaczyna mi się pod znakiem odwiedzania nowych siedzib starych znajomych. Jutro wizytujemy chrzestną Asi w nowym siedlisku. A gdzieś w perspektywie niedługiej parapetówa u mojej poznańskiej Marysi, która też zmieniła mieszkanie...


Niby tych starszych drzew się nie przesadza, a jednak... Tylko my tkwimy z lubością w swojskim grajdołku, gdzie może i ciasnawo, ale przy tym tyle zalet, że wołami nas nie wyciągnie!


***


Zaliczyłam kolędę. Ksiądz nasz obecny to przemiły osobnik, więc zero stresu. Przedtem bywało różnie. Jakieś niewygodne pytania, rozliczanie itp. Teraz sama przyjemność z wizyty!


***


Na rowerku stacjonarnym przejeżdżam na razie ok. 10 km dziennie w trzech rundach po 15 minut. Troszkę niewygodne siodełko, przez co miejsce, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę, nieco obolałe... Ale nie poddaję się! Tętno, które pierwszego dnia  skakało powyżej stu dwudziestu, teraz już ustabilizowane na poziomie 90-100.


Małż też korzysta, oczywiście ustawia sobie wyższy poziom trudności i pedałuje szybciej, by pokazać, jaki z niego gieroj! A niech tam, nie zamierzam się z nim ścigać...


***


Z kulinarnej beczki... Małż jest absolutnym wielbicielem krupniku. Zupy, nie wódeczki. Ja natomiast nie przepadam... Ale dziś takie dodatki włączyłam, że po raz pierwszy i mnie smakowało! Dużo lubczyku, paprochy papryki węgierskiej, pasta invar pikantna itp. Mniam!


wtorek, 6 stycznia 2015

Odganiam...

... w miarę możliwości złe myśli!


Wczoraj, w Trzech Króli, bardzo miła wizyta u ,,scenicznych rodziców chrzestnych'' naszej Asi. W ich wiejskim domu, do którego zamierzają się przenieść na tzw. stare lata. Piękne miejsce, z niepowtarzalnym klimatem, który tworzą  oczywiście Ania z Wojtkiem.


Lada chwila spodziewam się kuriera ze stacjonarnym rowerkiem. Na prawdziwym już się chyba nie nauczę, skoro przez 60 lat nie było mi  to dane... Za to nowy sprzęcior ma posłużyć zwalczeniu tego, co się nagromadziło w okresie świąteczno-noworocznym! A trochę tego jest... Jakieś półtora kilo do likwidacji!


Postanowień noworocznych nie poczyniłam, poza jednym -  by niczego nie postanawiać! Bo potem tylko wstyd... I zaniżona samoocena. A na co mi to?!


Sister i Szwagier namawiają gorąco do odwiedzenia ich w tym roku w USA... Chyba jednak wciąż jeszcze nie dojrzałam.  Niech dziecka młodsze tym razem pojadą po raz trzeci ... Mnie  natomiast coraz bardziej ciągnie  Chorwacja! Np. okolice Dubrownika. I może Wiedeń? To byłby plan na rok bieżący!


W marcu wymieniamy dowody osobliwe. Ma już nie być informacji o wzroście i kolorze oczu. Może i dobrze? Wszak w tym zakresie nie mam się czym chwalić! Natomiast zdjęcia analogiczne do paszportowych nieco przerażają! Nie znam nikogo, kto byłby w ostatnich latach zadowolony z tych fotek... Generalnie cała znana mi populacja wygląda w tym przypadku jak zombie! Komu na tym zależy? ...





sobota, 3 stycznia 2015

Słodko-gorzko, ze znaczną domieszką goryczy...

Nie zaczął się ten rok dobrze, niestety!


Wiadomość o poważnej chorobie naszego  najbliższego przyjaciela zwaliła nas z nóg... Nawet nie wiem, w jakie słowa to ubrać. Trzeba teraz karmić się nadzieją i tyle! Bo co innego pozostaję?...


Dziś poniekąd ,,służbowo'' znalazłam się na imprezie bardzo radosnej. Czterdzieste urodziny jednej z  naszych Grabinianek. Mnóstwo niespodzianek dla Jubilatki, atrakcje naprawdę wspaniałe! Niby się bawiłam, ale w tyle głowy wciąż myśl o Staszku... I mojej Madzi!


Jak pomóc, gdy naprawdę nic nie wiadomo? Wspierać słowem, obecnością choćby telefoniczną, kasą ewentualnie, czym jeszcze...


Ciężko...


Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...