czwartek, 28 lutego 2013

Kryteria

No to mamy marzec! Z tej okazji w tatowym ogródku zakwitł dziś pierwszy przebiśnieg!


Choć to miesiąc dość kapryśny, lubię go. Bo to właśnie w marcu przyszło na świat moje potomstwo. Asia trzeciego, Pierworodny dwudziestego trzeciego. Rybka i Baranek...


Nie mogę się tylko nadziwić, kiedy mi się to bractwo tak zestarzało! W tym roku łącznie będą mieli 60 lat. Takie staruchy... Razem są starsi nawet ode mnie! O rok...


Pierworodny w pojęciu z czasów komuny jeszcze młodzież. Bo to kiedyś do 35 się liczyło. Tymczasem Małż mnie dziś zadziwił, twierdząc, że wiek średni według niego kończy się po przekroczeniu 40-stki! Usiłowałam wytargować choć dziesięć więcej, ale się zaparł. - To, przepraszam, my w jakim przedziale się mieścimy? - zapytałam uprzejmie. - No, ty jesteś w wieku starszym, a ja, skoro po 60-tce, to już  w starczym!


Pff.. Wypraszam sobie! To ja mam za rok zostać starowinką?! Never!!!


- A co w takim razie z Mamidłem? W jednym worku z tobą? - zaindagowałam jadowicie. - No..., chyba nie... - To co tam jeszcze w twojej hierarchii jest poniżej wieku starczego? Bo ja nie znam odpowiedniego przymiotnika, choć jako polonistka znam ich całkiem sporo.


Tu się Małż zacukał. W kozi róg zapędzony myślał i myślał. - To chyba jednak jakoś źle liczyłem - odparł po dłuższej chwili i udał się do drugiego pokoju celem przewartościowania. Nie wiem, do jakich wniosków doszedł, gdyż do tematu na razie nie powróciliśmy.


***


Próbna jazda autem nie wypadła najlepiej. Ponieważ nie posiadamy automatycznej skrzyni biegów. Manewrowanie wajchą dało się małżowym żebrom nieźle we znaki. Do chirurga postanowił wybrać się kolejką.


 


 

środa, 27 lutego 2013

Klątwa środowa wzięła L-4.

Nareszcie! Po czterech kolejnych, kiedy wszystko szło jak po grudzie, dziś środa się spisała.


Już tam ,,drobiażdżek'' w postaci godzinnego poślizgu na komisji d/s niepełnosprawności pominę. Wysiedziałyśmy z Mamidłem cierpliwie. Ławka trochę twarda była, ale nie takim przeciwnościom się czoło stawiało.


Małż też sprawnie i bezboleśnie zaliczył rentgena. Jeśli do tego doliczyć nadspodziewanie dobry obiadek (zapiekanka z różnych remanentów!) i kompletnie nieoczekiwaną wizytę mojego ulubionego Szwagra - środa bardzo udana!


Dwaj kurierzy z przesyłkami w postaci wora karmy psiej i dwóch sztuk ociekaczy do obuwia także przybyli w porach, gdy byliśmy w domu.


Jutro Małż podejmie próbę przejażdżki autem. Krótki dystans - do mojej biblioteki. Jeśli rzecz odbędzie się bezboleśnie, w piątek do chirurga wyruszy na własnych czterech kółkach...


***


Odkrywam kolejnych rosyjskich ,,kryminalistów''. Marinina już w całości zaliczona. Poljakowa nie przypadła mi do gustu. Za to Doncewa bardzo. A jutro zacznę się zapoznawać z Akuninem. Rosjan przeplatam sobie kolejnymi ,,Wallanderami'', żeby nie było zbyt słowiańsko...


Gdzieś po drodze uległam trylogii ,,kwiatowej'' Nory Roberts. Lekturka lekka, łatwa, przyjemna i napisana bardzo dużymi literami. Wytchnienie dla oczu... Bo tuż przedtem jeden z kryminałków miał tak maleńką czcionkę jak ulotki w lekach. Omal nie skorzystałam z małżowej lupy!


Chyba powoli dopada mnie syndrom za krótkich rąk. Całe życie byłam bardzo umiarkowanym krótkowidzem - szkła minus dwa. Używane w zasadzie tylko do telewizji, kina i jazdy samochodem (w roli pasażera, oczywiście). Przez ostatnie pół roku obywałam się całkowicie bez szkieł. A teraz chyba nadchodzi dalekowzroczność... Starość czy co?!

wtorek, 26 lutego 2013

Jednak trzydniówka!

Do Luxmedu dotarliśmy kolejką i trochę piechotką bez przeszkód. I jak to my, istoty hiperpunktualne do bólu, prawie pół godziny przed czasem. Tyle, że... nie w to miejsce! Pani rejestratorka z uśmiechem oznajmiła Małżowi: - Owszem, ma pan zaklepaną wizytę na godzinę dwunastą, ale nie u nas, tylko na Przymorzu!


No tak - pomyślałam. Mój wiecznie roztrargniony chłop.Już zaczęłam wzywać taksówkę, gdy pani przy komputerze błysnęła nadzieją: - Pani doktor X. w tej chwili przyjmuje. Co prawda najbliższe okienko jest o 14.40 (!), ale proszę podejść i zapytać. Może pana przyjmie.


Jakimś cudem pod gabinetem było pusto, skierowanie w 5 minut dostaliśmy. Z powrotem do okienka, by się dostać na zdjęcie. Owszem, ale dopiero jutro o 10.50.!


W tak zwanym międzyczasie teściowa Asi zaoferowała nam pomoc, wykorzystując znajomości w jednym z gdyńskich szpitali. I już-już miało być łatwiej i szybciej. Ale...  Brak umowy placówki z Luxmedem!  Więc się nie da. Za opłatą też nie, choć nie bardzo zrozumiałam dlaczego.


Wróciliśmy do domu. Ania nie ustawała w chęci pomocy. W międzyczasie ze cztery telefony od niej z kolejnymi wieściami hiobowymi. Procedury nie do ruszenia. - Już tylko spółdzielnia zostaje, tam na pewno zrobią!


Próbowałam namówić Małża na zadzwonienie, ale on już się zaparł jak muł, że nie będzie kombinował i grzecznie pojedzie jutro tam, gdzie kazali. A w piątek dopiero z wynikiem do chirurga, bo innych wolnych terminów brak!


Ciekawe, czy stawiałby podobny opór w przypadku złamanej nogi? Kto wie, to osobnik bardzo zdeterminowany... I nie lubiący prostych rozwiązań. Tylko w lesie gotów chodzić na skróty!


Na drugim biegunie równie uparte Mamidło. Gdy dziś wieczorem wyłączono prąd, pół godziny chodziła po mieszkaniu i pstrykała włącznikami! - No, musi  gdzieś być! - powtarzała jak mantrę. Pozbawiona podstępnie przez elektrownię ulubionego ,,Prawa Agaty'', zmęczona całym dniem, nie wytrzymałam nerwowo i w krótkich żołnierskich słowach siłą niemal zagnałam do spania. Teraz mnie trochę sumienie podgryza...

poniedziałek, 25 lutego 2013

O prywacie

Słowo użyte w tytule niezmiennie budzi mój uśmiech. W związku z pewnym ,,faktem autentycznym'' sprzed lat.


Kolega prowadził szkolny sklepik. Jako że często bywaliśmy z Małżem w sklepach i dużych i małych, pomagałam czasem w zaopatrzeniu. Któregoś dnia żona kolegi wręczyła mi listę zakupów z kilkunastoma pozycjami. Pod nimi przebiegała pozioma kreska, a poniżej zapisano: ,,ser feta - prywata, 1 sztuka.''


Listę zrealizowałam szybko i sprawnie, zostało tylko to, co pod kreską. Obeszłam cały lokal, szukałam, czytałam etykiety. Nic! W końcu znalazłam jakąś ekspedientkę i pytam: - Czy jest ser feta ,,Prywata''? - Nie ma! - usłyszałam.


Towar dostarczyliśmy, sumitując się, że ostatniej pozycji nie sposób było dostać, bo były wprawdzie jakieś fety, ale akurat ,,Prywaty'' brakowało.


Zupełnie nie mogliśmy zrozumieć przyczyny, dla której koleżanka zaczęła nagle radośnie kwiczeć ze śmiechu. Kolega dołączył, chichrali się i chichrali, a my jako te głąby staliśmy.


- Ty naprawdę nie skapowałaś, że to był zakup pozasklepikowy? Dla nas osobiście, czyli PRYWATNY!?


No, jakoś nie. W dodatku nie znałam jeszcze wtedy produktu, dziś tak powszechnego i w mojej kuchni...


***


To była dygresja, przydługa, wprowadzająca do tematu właściwego.


Małż dostał zalecenie wykonania rtg  kontrolnego 7 dni po opuszczeniu szpitala. Czyli jutro. Procedury takie, że najpierw się należy udać do lekarza rodzinnego po skierowanie, potem na zdjęcie i z tymże do chirurga. Doktory małżowe w Gdańsku, w pobliżu miejsca pracy. Niby niedaleko, ale jednak dotrzeć jakoś by trzeba, mimo kości połamanych. W dodatku wizja rozłożenia akcji na trzy dni mi zamajaczyła... Bo w wariant optymistyczny, że się ,,trzy w jednym'' da załatwić, trudno mi uwierzyć.


Wymyśliłam więc, że może by spróbować zrobić zdjęcie w ramach prywaty. W przychodni maminej powiedzieli, że u nich nie można, ale w centrum, na Armii Krajowej na pewno.  Niestety, tam też nie chcieli zarobić! A wydawałoby się, że każda forma doinwestowania ubogiej służby przyjęta będzie z przysłowiowym ręki pocałowaniem...


Wyprawa nas czeka państwowymi środkami lokomocji. Byle nie było ślisko!


 


 

niedziela, 24 lutego 2013

Czerwony dywan

Noc czerwonego dywanu... Trzymam kciuki za naszego Kamińskiego.


Osobiście czerwony dywan kojarzy mi się nieodmiennie z opowieścią Mamy, po wielokroć powtarzaną, a dotyczącą jej i Taty ślubu kościelnego. Ponieważ ,,co łaskę'' wręczyli tę z wyższej półki, przynależał im się do kroczenia w obie strony ów krwisty kobierzec. Natomiast, gdy odchodzili od ołtarza, kościelny w dzikim pośpiechu dywan zwijał, gdyż kolejna para była mniej hojna. O mało się Rodzice  nie obalili wskutek tych działań!


Działo się to roku pańskiego 1952-ego, więc wniosek oczywisty, iż przywiązanie sług bożych do dóbr czysto materialnych to nie jest wynalazek ostatnich lat...


***


Spokojna, leniwa niedziela za nami. Małż na tyle w formie, że nawet późnym wieczorem osobiście z Erą wyszedł. ,,Babcia stała na balkonie'', pilotując okolicę na wypadek pojawienia się kota. Jeden się nawet objawił. Era była akurat luzem, więc się zerwała do pościgu, ale że jest zdecydowanie psem krótkodystansowym, odpuściła sobie po circa stu metrach i grzecznie wróciła.


Tęskno mi w pielesze okrutnie... Może pod koniec tygodnia uda się wyjechać. Byle śnieg stopniał, bo auto grzęźnie w zaspie wielkiej aktualnie. I jako jedyne przed blokiem jest przykryte ogromną  białą czapą. Na szczęście na nadchodzący tydzień zapowiadają w telewizji przedwiośnie...


 


 


 

sobota, 23 lutego 2013

Bez pomysłu na tytuł...

Czy ktoś z Was słucha internetowej stacji RFM PRL? Małż odkrył ją jakiś czas, słucha namiętnie i mnie też zaraził. Non stop stare, wyłącznie polskie piosenki. Od tych z lat 50-tych po końcówkę ósmej dekady ubiegłego wieku. Wspomnienia, wzruszenia, czasem lekkie zażenowanie, że się tak lubiło coś, co w tej chwili zasługuje jedynie na miano ,,knota''...


Z rzadka trafiam na utwór, którego nie znałam dotąd i bardzo mnie to zadziwia. Bo we własnym mniemaniu jestem  niemalże ,,ekspertem'' od rodzimej piosenki. Widać jednak nie do końca.


Sentymentalnym ,,wcześniej urodzonym'', wyznającym zasadę inżyniera Mamonia, serdecznie  polecam!


***


Namówiłam dziś Małża na krótki spacerek do pobliskiej Almy. Czuł się nieco zdegustowany faktem, że to ja dźwigałam siatę z zakupami. - Ja nie jestem żaden wredny macho, a teraz tak wyglądam! Idę sobie z pustymi rączkami, a ty obok jak wielbłąd... - Przecież nikogo nie ma w okolicy, a siatka wcale nie jest ciężka - tłumaczę. - Ale i tak mi głupio!...


Ot, rozterki dżentelmena! Krępuje go aktualna sytuacja bardzo. Choćby fakt, że to ja muszę mu co wieczór posłać łóżko. Mam tylko nadzieję, że nie przywyknie?...Niedoczekanie!


Lubię sobie czasem poudawać ,,silną'' babę, ale nie jest to moja pasja życiowa. Pierworodny wyznawał od małego zasadę ,,nie pokazuj, że coś potrafisz, bo stanie się to twoim obowiązkiem''. Tyle lat udawałam, że nie umiem tego czy owego. Nie mogę tego nagle zaprzepaścić po 36 latach, prawda?


 

piątek, 22 lutego 2013

Taki piątek

Wskutek ostatnich zdarzeń losowych nie wyrobiłam tygodniowej normy czytelniczej. Od czwartku do czwartku zamiast sześciu książek pochłonęłam tylko cztery i pół. No, w tak zwanym międzyczasie jeszcze kolejna ,,Agatha R.'' się wprawdzie przytrafiła, poza kolejnością.


Gdybym jednak była w stanie te 6 tygodniowo zaliczać, to przez rok wyszłoby 52X6, czyli 312. Jeśli 40 % Rodaków czyta jedną pozycję rocznie, jak wskazują badania, to osobiście zwalniałabym z ,,przykrego obowiązku'' sporą część populacji! W takim razie może by jakieś odznaczenie państwowe?...


***


Piątek upłynął pod znakiem pichcenia i wizyt. Mam już zamrożony surowy pasztet na Wielkanoc. W Wielką Sobotę tylko rozmrożę i upiekę!


W gości najpierw wpadła Asia, jak zawsze - jak po ogień! Potem pani psycholog do Mamidła, a na koniec dziecka większe z przychówkiem. Przychówek z początku był nie w humorze, bo się bąble pospały w samochodzie i z nagła obudzone beczały na zmianę. Ale dość szybko odzyskały normalną formę, znaczy - było głośno! Zakaz wspinaczki po Dziadku Stasinek uszanował bez problemu. Zastępczo trochę zmaltretował Babcię.


Mamidło po wizycie prawnuków padło jak kawka. Zasnęła bidula przy włączonym telewizorze i zapalonym świetle... Zajrzałam, by do kąpieli zawołać, a tu tylko chrapanie się rozlegało. Nic to, odkąpiemy rano!


Dziecka dzielnie trwają przy diecie, odpiły tylko gorzką kawkę i herbatkę oraz  pożywiły się własnym jogurtem. Hania dziś pięknie wyglądała na buzi. Może to już skutek zmiany w odżywianiu... A Pierworodnemu dość wyraźnie zmalał brzuszek. Cieszę się, że zabrali się do odgrubiania wspólnie, podwójna szansa na sukces!


 


 

czwartek, 21 lutego 2013

Czas relaksu, relaksu, relaksu to czas...

Dopiero dziś sobie uświadomiłam, dlaczego poprzedniego dnia wszystko szło pod górkę. No, przecież była ŚRODA! Czwarta z rzędu, gdy żadna sprawa nie miała szans na pomyślny finał. Już drżę na myśl o 27 lutego, bo mamy z Mamidłem wezwanie na komisję do orzekania niepełnosprawności. Co się może wydarzyć? Komisję zdziesiątkuje jelitówka?... W budynku wybuchnie pożar?... Zastrajkuje komunikacja miejska do społu z taksówkarzami?...


***


Dziś jak po maśle. Lek odebrany, wypis poprawiony itp. W niecałe półtorej godziny wszystko dopięte i odhaczone! Jeszcze tę dalszą bibliotekę zdążyłam odwiedzić.


Wieczorem, za zgodą Cierpiącego, otrzymałam przepustkę na koncert Asi w Blues Clubie. Bardzo miło się odstresowałam w doborowym towarzystwie. Byłam zdecydowana nawet solo zauczestniczyć. A tu udało się namówić Joannę z Kazimierzem,  niespodziewanie pojawili się, ku mojej radości, Dżek z Kasią, do tego Ania z Wojtkiem - rodzice chrzestni asinej ,,kariery'' i jeszcze kilkoro znajomków.


Koncert znakomity, publiczność żywiołowo reagująca. Czego chcieć więcej? I przede wszystkim dwie godziny luzu, gdy nie musiałam myśleć o szpitalu w domu...


 

środa, 20 lutego 2013

Czasu marnowanie

Nakarmiwszy Małża i Mamidło pożywnym śniadankiem udałam się w miasto w celu dwojakim: zrealizowania recepty na maminy Donecept (zamówiony w poniedziałek) i uzyskania wypisu chłopa ze szpitala.


W aptece mnie poinformowano, że lek, owszem, będzie, ale po czternastej. Wobec takiego dictum oświadczyłam, że przyjdę jutro. I udałam się do szpitala. Dotarłam parę minut przed dwunastą w południe. Na drzwiach właściwych widniał napis: Wydawanie wypisów i zwolnień lekarskich w godzinach 13.00-15.00.  Lekko mnie trzepnęło, ale trudno...


Zaliczyłam wizytę w Rosmanie, a potem postanowiłam wstąpić na kawkę do takiej kawiarnio-księgarni w pobliżu. Bardzo miło spędziłam trzy kwadranse. Jeszcze wstąpiłam do okolicznego ciucholandu i o 13.03 stanęłam ponownie pod drzwiami sekretariatu. I tam zastałam karteczkę o treści następującej: W dniu 20.02. z powodu zebrania sekretarek wydawanie wypisów od 13.30. Prosimy o zrozumienie. (?!)


Może i zrozumiałam, ale bez euforii. Na zewnątrz śnieżna zamieć, ale wyszłam znów się pokręcić po okolicy. Po powrocie zastałam już kilkuosobowy ogonek. Mocno zdenerwowany ogonek. O 13.38 na horyzoncie ukazał się pan ordynator oddziału chirurgii ogólnej. Na uwagę jednego z ogonkowiczów rzucił krótkie: - Proszę napisać skargę! - i zniknął w swoim gabinecie.


Dziesięć minut później zjawiła się właściwa osoba. Weszłam jako piąta. I... dowiedziałam się, że wypisu nie otrzymam, ponieważ ów posiada jakąś nieścisłość, w związku z czym pan ordynator nie podpisze. A pani doktor prowadząca Małża ma  dziś jedną operację po drugiej, więc nieścisłości nie ma kiedy sprostować! Zatem: - Proszę przyjść jutro!


Trzy godzinki w plecy w nierównej walce z naszą ulubioną ,,służbą'' zdrowia...


***


Małż cierpi. Srodze. Najgorzej, gdy przychodzi odkaszlnąć... Problemem jest też spanie, a raczej układanie się do snu i wstawanie. Jęczy bidny, a mnie aż ciarki przechodzą... No i mam teraz wieczorem dwójkę do odkąpania!


Chuchać i dmuchać muszę  na siebie. Bo jakby co, to aż strach pomyśleć!


 

wtorek, 19 lutego 2013

Chłop w dom, telepki won!

Mam już moje Szczęście z powrotem w domu, ale co przeżyłam, to przeżyłam!

Wczoraj jakieś telepki cały dzień, ciśnienie wariowało, jakieś totalne zawroty głowy niczym po solidnym nadużyciu. Mimo to normalne obowiązki plus dwie wizyty w szpitalu. Na szczęście druga szybka i sprawna, bo z Asią samochodem.

Ciężkim przeżyciem było późnowieczorne wyjście z psem. Dobrze, że śniegu nasypało, więc było dość jasno, a u mnie kurza ślepota. Postanowiłam puścić gadzinę luzem. W pewnym momencie zobaczyłam w oddali kota! Natrudziłam się nieźle, by Ery uwagę odwrócić, ale się jakimś cudem udało!

Dziś rano jeszcze trochę kołowacizna się utrzymywała. O dziwo, lepiej mi było na dworze niż w pomieszczeniach. Po dwunastej zameldowałam się u Małża, był już po kontrolnym prześwietleniu, ale wyników jeszcze nie znano. Lekarze płci obojga dawali sprzeczne informacje. Ordynator twierdził, że jest szansa na wyjście, młodsze doktory stanowczo wetowały tę koncepcję.

Około szesnastej postanowiłam wybrać się na drugą wizytę. Parę minut wcześniej usłyszałam chrobot klucza w zamku. Weszła Asia z okrzykiem: - Niespodzianka!

A za Asią ukazał się Małż. W szlafroku i kapciach! Tylko moje szalone dziecię było w stanie namówić ojca do podobnej eskapady. Bo ,,po co czekać, jechać do domu po ubrania, szukać znów miejsca na parkingu, skoro teraz się udało stanąć na wprost drzwi wyjściowych?''.

I tak odzyskałam chłopa! Telepki poszły się bujać na drzewo, wszystkie dziwne objawy ustąpiły. Trochę tylko przykry jest fakt przymusowej separacji od łoża... By nie urazić! Ot, Era nam ,,post'' urządziła...

Na razie dwa tygodnie L-4. Co potem? Zobaczymy... Jak znam życie, będzie się wyrywał do ,,mas, do roboty, do partii''. Ale od czego negocjacje...

niedziela, 17 lutego 2013

Cholerny luty!

Tak zawsze lubiłam ten miesiąc, bo krótki, i nawet udawało się to i owo przyoszczędzić.


Rok temu Tatkę w lutym trafiło. A teraz Małża.


Wyszedł jak zwykle po dwudziestej drugiej , by odsikać i odkupczyć psa. Po niespełna minucie usłyszałam jakiś huk, a potem jęki straszne... Wyjrzałam na balkon. Leży mój Osobisty na wznak... Na schodkach. A raczej na podjeździe dla wózków.


Wybiegłam w kapciach. - Co się stało?!


Szeptem scenicznym odpowiedział: - Era zobaczyła kota, szarpnęła i mnie przewróciła! Poleciałem prawą stroną na barierkę metalową. Nie mogę swobodnie oddychać... Ale zaraz mi przejdzie.


Nie przeszło! Wzbraniał się z kwadrans przed wezwaniem pogotowia, w końcu uległ. On karetką, ja za nim taksówką. Na SOR-ze, na szczęście, nie za wiele nagłych przypadków.


Rentgen wykazał pięć złamanych żeber! Z tego względu konieczna hospitalizacja, by monitorować płuca.Czy się woda nie gromadzi...


Czeka mnie maraton między Mamidłem a Małżem... Era ,,zapadła się w swoje jestestwo''. Chyba ma świadomość, co spowodowała....


Gdy sanitariusz oznajmił, gdzie Małż zalegnie, oblazły mnie ciarki. To samo piętro, gdzie leżał rok temu Tatko.  Chirurgia ogólna. Na szczęście inny pokój, bo tego samego bym chyba nie wytrzymała... Przez skojarzenie!


Ponoć wczoraj był światowy Dzień Kota. Dziwicie się, że kotów nie znoszę?!


 

sobota, 16 lutego 2013

After party...

Przyjątko u Doris i M. bardzo udane. Było nas, kobitek, o dwie mniej niż zaplanowano. Dzielny pan domu wytrzymał babski najazd z godnością i honorem! Nie zdzierżył tylko raz, gdy na tapecie były tematy tekstylne... Ale wrócił po kilku minutach.


Dzięki imprezce ominęły mnie wstępne godziny marznięcia w pieleszach, bo po powrocie zastałam już niemal 15 stopni!


Teraz Radio RMF Blues sączy mi do ucha ulubione dźwięki, a ja zanurzam się w lekturę. Tym razem to ,,Geneza'', amerykańskiej autorki Karin Slaughter.... Jutro naklikam więcej!

piątek, 15 lutego 2013

Jak zwał, tak zwał

Coś dziś komputer ślamazarny okrutnie, na każdą czynność czekam i czekam... Ale do ,,ad remu''!


W małżowej korporacji reorganizacja! W związku z czym zdjęto z Osobistego część obowiązków. I rozdzielono pomiędzy dwoje ,,młodych''. Moje Szczęście przyjęło to jako pewnego rodzaju cios i zawyrokowało, że to nieco inna ,,-acja''. Konkretnie : degrad-acja!


Mniejsza o nazewnictwo, ja widzę same plusy dodatnie. To, co zdjęto, było najbardziej stresogenne. Oraz czasożerne... Czyli że ciśnienie spadnie, nerwy odpuszczą, a ja będę mieć więcej ,,męża w mężu''.  Już zresztą mam, bo wraca z roboty o ponad godzinę szybciej. I zamiast wieczornych nadgodzin relaksuje się przy lekturze... I oczka jakby weselsze!


W sumie nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło!


***


Czeka nas najdłuższy od roku z górką ,,gdyński maraton''. Pełne osiem dni poza pieleszami. Jutro jedziemy na nockę, tyle, by w piecu napalić. I już w niedzielę rano z powrotem. Asia miała mieć luźniejszy tydzień i dać nam wychodne, ale się nagromadziło obowiązków i nic z tego!


Plusem w tej sytuacji jest jedynie fakt, że będę mogła zauczestniczyć częściowo w poślubnym przyjątku u Doroty. Ciekawe, jak będzie się czuł Pan Młody jako ,,błogosławiony między niewiastami''? Bo nas będzie dziesięć, a on sam jeden!


Co prawda mam już niejakie doświadczenie w tego typu imprezach. Gdzie kobitek nawał i wśród nich rodzynek męski samotny. Choćby nasz coroczny wiejski Dzień Kobiet, gdzie sołtys Jasiek czyni honory jako podczaszy... Albo jeden pradawny wieczór panieński, na którym zalągł się mąż jednej z koleżanek i nie chciał za nic się dać ewakuować. Po naradzie pozwoliłyśmy mu zostać, nadając mu uprzednio wdzięczne imię ,,Kordelia''. Bo akurat były imieniny tejże...

czwartek, 14 lutego 2013

Bez zadęcia, rodzinnie

Kolega Małż Walę-Tynków nie uznawał do pewnego czasu, za to przyzwoicie traktował Dzień Kobiet. Ale jakieś trzy lata temu, zapewne pod wpływem Asi, zmienił nastawienie i z bukietem do domu wracał.


Dziś zadzwonił z pracy z zapytaniem, czy byłabym gotowa udać się z nim na walę-tynkową kolację? Gdy odzyskałam głos po pierwotnym ,,zamurowaniu'', wyraziłam żarliwą aprobatę zarówno w kwestii pomysłu jako takiego, jak i miejsca. Choć to ostatnie znam tylko z widzenia, wewnątrz kończyny me dolne nigdy nie postały.


Potem zadzwoniła Asia. - Mamuś, tam jest tak wiesz: ą, ę, ,,światowo''! Drogo bardzo, a na wielkim talerzu dostajesz coś, co tylko przez lupę widać...Lepiej się najedzcie w domu?


A co tam! Zażyję choćby odrobiny luksusu. Tylko co założyć?! Nie zdążyłam przemyśleć, gdy dzwoni Małż: - No, przykro mi, ale wszystko w tym lokalu zarezerwowane! Może spróbuję zadzwonić do ,,B...udy''? - OK, obojętnie gdzie, byle z Tobą! - odrzekłam.


W tzw. międzyczasie dzwoni Pierworodny. - Miejsce na dziś? Wybijcie sobie z głowy! Parę lat temu z Hanią schodziliśmy w Walę-Tynki całe Stare Miasto  w Gdańsku, nigdzie nie można było szpilki wetknąć. W końcu kupiliśmy coś na wynos i zjedliśmy w domu...


Pięć minut później Małż. - Niestety, kochanie, tam też miejsc nie ma i generalnie pan z lokalu mi uświadomił, że szanse  generalnie znikome...


No cóż, chęć szczera była, a że z realizacją problemy? Jak to się mówiło za komuny - to wina czynników obiektywnych! Jeszcze mi taka koncepcja zaświtała, że podjedziemy na Świętojańską i ruszymy wzdłuż ulicy od lokalu do lokalu. Jeśli nawet nigdzie nie będzie miejsca, to przynajmniej zaliczymy zdrowy spacer.


Nieoczekiwanie jednak pojawiła się nowa idea. Dziecka mniejsze nie miały żadnych planów. A ja już od dawna chciałam ich namówić na wspólną biesiadkę przy zestawie raclette, który to dostali od nas pod choinkę. Po krótkiej konsultacji pomysł został zaaprobowany. Udaliśmy się szybciutko do Almy po niezbędne ingrediencje i dotarliśmy do młodych.


I było bardzo, bardzo miło! Oraz pysznie... Psy szalały, my konsumowaliśmy  grillowane przysmaki przy akompaniamencie walę-tynkowych przebojów z you-tuba. Dołączyła jeszcze asina teściowa. Może nie było tak ,,światowo'', jak zakładał plan pierwotny Małża, ale chyba jednak przyjemniej! I na pewno zdrowiej...


 


 

wtorek, 12 lutego 2013

Lapsus, pasja i rewizje

Co rok długo się przyzwyczajam do nowego roku, w sensie kolejnej liczby. Zwykle dopiero od marca tak na dobre pamiętam... Stąd wczorajszy lapsus - Sister słusznie wytknęła, że Tatę uśmierciłam rok wcześniej niż miało to naprawdę miejsce. Za to teraz już na pewno zapamiętam, że mamy rok 2013!


***


Słucham audycji o rekonstrukcjach historycznych. W sumie niezła zabawa dla ,,dużych chłopców''. Jeśli nie polega wyłącznie na przebierankach, a jest skorelowana z pogłębioną wiedzą na temat epoki. Szkoda tylko, że dla białogłów tam miejsca mało. Albo wcale.No cóż, wojny to jednak męska rzecz...


Pasja wspomniana nie dla wszystkich, wszak kosztowne to hobby. Bo to i przyodziewek, i oręż, a wszystko choć ,,nowe'', to jednak z pietyzmem odtwarzane na podobieństwo autentyków.


Szlachetniejsze to jednak zdecydowanie niźli wspomaganie krajowych (choćby nawet i zasłużonych dla tradycji i historii) browarów przed telewizorem...


***


Za każdym razem po powrocie z pieleszy zauważam ślady dogłębnej i rzetelnej lustracji w ,,naszym'' pokoju. Już teraz nie tyle mnie to oburza, co śmieszy. W końcu Mamidło przez ponad 35 lat pracowało jako... rewident! Jak to śpiewał Kaczmarek? ,,Przerażająca jest siła nałogu''!


Tylko dwie szafki w segmencie zamykamy zawsze na klucz, chowany przemyślnie w coraz to nowych miejscach. Chronimy w ten sposób dokumenty i... dostęp do barku. Albowiem Mama w chorobie prezentuje niezwykły wręcz pociąg do napojów wyskokowych. I moje nalewki są zagrożone...


W sumie jednak trwa dość dobra passa w naszych  wzajemnych relacjach. Oby jak najdłużej...


 

poniedziałek, 11 lutego 2013

Zima? Fuj!

Szwedzcy mordercy ujęci, wróciłam do moskiewskich... Ale tu się będę delektować powoli, więc dziś mogę naklikać więcej.


Zima znów natarła, ku mojemu niezadowoleniu. W opozycji do wielu osób muszę powiedzieć, że nie mam, w swoim długim już przecież życiorysie, ani jednego miłego wspomnienia z tej pory roku. Same ,,plusy ujemne''.


Z najwcześniejszego dzieciństwa pamiętam, utrwalone na fotografiach familijnych,  koszmarnie sztywne płaszczydło, ciężkie niczym sumienie młynarza... Rąk się w tym nie dało do tułowia przybliżyć, koszmar zupełny!


Szczeniackie bitwy na śnieżki z pierwszych lat podstawówki to pasmo porażek - ja nie trafiałam w nikogo, we mnie wszyscy! A potem Babcia w domu wkurzona, że przemoczona wracam i brudna... I w następstwie tzw. ,,lodry wychowawcze'', znaczy ścierką lub kapciem!


Gdzieś na przełomie podstawówki i technikum jedyny w życiu kulig. Nigdy przedtem ani potem tak nie zmarzłam, zero przyjemności!


Raz też, gdy podlotkiem już byłam, zimowisko. W okolicach Krosna. Pod znakiem ,,turnus mija, a ja niczyja''. Wszystkie koleżanki-druhny sparowane, ja solo...


O studniówce już wspominałam. Temperatura 39 z kreskami, angina w pełni, nic nie pamiętam!


Po pierwszym semestrze studiów wyjazd z koleżanką do Nowego Targu. I wspinaczka na Ornak bodajże w śniegu po pas i w mgle totalnej... Czarnym szlakiem, bo Ewa chciała ekstremalnie! A ja właśnie debiutowałam w górołażeniu.


Trzeci rok studiów i obowiązkowe lodowisko. Pierwszy raz puszczam się bandy i... złamanie kości strzałki! Sześć tygodni gipsu, indywidualne zaliczanie sesji, w tym durnego ,,wojska''. Przechlapany Sylwester...


Pierwszy rok pracy na wsi, zaczadzenie w połowie stycznia. Ledwośmy z Małżem z życiem uszli! Niedopita wieczorem herbata w nocy zamarzała, sikanie do wiaderka, bo wygódka na zewnątrz, iście syberyjska.


4 marca dwa lata temu. Wracamy z imienin przyjaciela Kazia. Wysiadam z samochodu, jeden nieostrożny ruch na śliskim podłożu i... cała gęba obita! Krew cieknie ze skroni, tydzień ,,zakazu opuszczania koszar', bo oczka totalnie sino-fioletowe.


24 lutego 2011 dopełnia czary goryczy... Odejście Tatki.


Czy ja mam jakikolwiek powód, by lubić zimę?!


 


 

niedziela, 10 lutego 2013

Krótko

Dziś krótko, bo mi kryminał stygnie.

Bez ponownego nakłaniania i przypominania, Małż zabrał się sam z siebie do odgruzowania małego pokoju! No, cud po prostu... Efekt nie jest jeszcze w pełni satysfakcjonujący, ale zbliża się do ideału. Na panieńskim łóżku Asi tylko trochę gratów leży, ale to rodzaj zapory przeciw-Erkowej, by się nie kładła, gdy mnie w domu nie ma.

Z usług pani Waci nic nie wyszło. Stali klienci się nie zgodzili na żadne przesunięcia czasowe. Może i dobrze, bo się ta pani nie bardzo Mamie spodobała. Zbyt wylewna chyba była jak na standardy Mamidła, które raczej zachowywało zawsze dystans wobec nieznajomych. Tak więc nie ma  co płakać nad rozlanym mlekiem...

No to wracam do moich szwedzkich morderców!

sobota, 9 lutego 2013

Czy kto widział to?

Gdyby nie pozytywnie zakręcone jednostki, o wiele trudniej by się żyło w tych niełatwych czasach...


Dziś taki cudny przykład, ze ślubu Doroty.


Gdy podjechaliśmy z Małżem pod Pałac Ślubów, od razu dostrzegłam gramolące się z dwóch samochodów nasze ,,gospodynie wiejskie'' w strojach organizacyjnych. Pierwszy raz zresztą miałam okazję te ubranka zobaczyć. Bardzo, bardzo gustowne, trochę mi się skojarzyły ze strojami Amiszek, trochę nie wiem dlaczego ze Skandynawią. Długie do ziemi marszczone spódnice, białe bufiaste bluzki, krótkie pelerynki w kolorze spódnic. I takie długaśne  fartuchy-lizaki. W stonowanych kolorach, każda panna inna.


W dłoniach wszystkie trzymały wałki do ciasta ozdobione kokardami. Dziewięć pań, dziewięć wałków.


Na widok nadjeżdżającej pary młodej dziewczyny próbowały się schować za samochodami, ale bystre oko Doris je dostrzegło! Wysiadła  z auta z tekstem: - Zabiję was, wariatki skończone! Zabiję!


Niemniej zacytowana groźba, z gatunku  karalnych,  została okraszona radosnym ,,czizem''...


Po ceremonii gospodynie wyszły z sali pierwsze i chórem wyrecytowały nowożeńcom poezję okolicznościową, której, niestety, nie słyszałam. Wiem tylko, że na końcu było coś o parce uroczych bliźniąt...


Najpiękniejszym momentem było zejście pary młodej i gości na niższe pięterko pod szpalerem! Na komendę: - Wałki w dłoń! - kobitki wyciągnęły ukryte dotychczas w przepastnych kieszeniach narzędzia i wszyscy przeszliśmy pod nimi, niczym pod szablami...


A potem jeszcze, po toaście, tasiemcowych ,,stolatach'' i po tradycyjnym ,,gorzko!'', najbardziej wygadana z gospodyń wygłosiła tak piękną mowę, że aż się rozślimaczyłam co nieco. ,,Spicz'' był zdecydowanie do śmiechu raczej, ale i tak mnie rozczulił.


Uwielbiam te nasze zwariowane dziewczyny! I pewną dumą mnie napawa fakt, że połowa z nich to moje byłe uczennice... Teraz już w przewadze żwawe czterdziestki, ale z duszą  psotnych dzieciaków!


***


Na tańce jednak nie poszliśmy, bo dzień był tak pełen wrażeń, że sił nie stało... Bo to najpierw rano Stowarzyszenie, potem ślub, następnie spotkanie z zastępczą opiekunką, uroczą panią Wacią i jeszcze zakupy tradycyjne cosobotnie... Po tym wszystkim jakoś sennie się poczuliśmy! Widać już lata nie po temu, by jeszcze nocą zaszaleć!

piątek, 8 lutego 2013

Kolejny kogel-mogel...

Czytam namiętnie! Dwie pozycje z wczorajszego ,,sześciopaka'' już zaliczone. W tym jeden z trzech  w tym zestawie kryminałów Aleksandry Marininy. Opowiadała mi już kilka lat temu zaprzyjaźniona ex-szefowa, była rusycystka, że nabyła jeden tomik w oryginale i była bardzo zachwycona.


Autorka jest byłą milicjantką moskiewską. Ten fakt mnie jakoś  do tej pory zniechęcał... Ale jakiś miesiąc temu zakupiłam z przeceny jedną książkę i bardzo mi się spodobała. Dlatego teraz w obu bibliotekach od razu szukałam następnych. I na razie się nie zawiodłam...


Pozostałe pozycje to kryminały skandynawskie. Mocno mroczne, surowe,  ale fascynujące... Jak zresztą cała tamtejsza literatura.


***


Jutrzejszy (dzisiejszy?) ślub Doris mają uświetnić dziewczyny z grajdołkowego Koła Gospodyń. W strojach ,,służbowych'', uzbrojone w... wałki! Będzie wesoło...


Dorota, oczywiście, o niczym nie wie! Mam nadzieję, że wykaże się w tym doniosłym momencie swoim zwykłym poczuciem humoru. I nie będzie mieć za złe...


***


Małż podczas wizyty u pani internistki otrzymał  w prezencie - glukometr! W związku z czym nawet nie spojrzał na resztę wczorajszych pączków... Na szczęście jeszcze nie pora na terapię insulinową! Jednak rewizja żywieniowa konieczna. W sumie? Wyjdzie na zdrowie nam wszystkim!


***


Aura tradycyjnie niełaskawa dla dziatwy szkolnej z Pomorskiego... Ni to zima, ni to wiosna! Nocami śnieży, w dzień się topi! Kto nie wyjedzie na południe, nie użyje... A wyjedzie mało kto, bo kryzys... A tu ani bałwana ulepić, ani kuligu spróbować, ani na narty. Bidne dzieciaki!


Trochę obłudnie współczuję, z perspektywy obecnej, gdyńskiej. Bo pamiętam takie ferie w pieleszach, gdy od rana do nocy szkraby w hokeja grały na zamarzniętym kanale pod samym domem, a ja się wściekałam, bo pies nieustannie się wyrywał ku zawodnikom... Kilkanaście godzin nieustannego szczekania doprowadzało mnie do białej gorączki!

czwartek, 7 lutego 2013

Pączkowanie

Trzydzieści trzy sztuki  tłustoczwartkowe obowiązkowe zostały rozparcelowane. Nawet nieźle mi produkcja szła. Gdy zagniotłam ciasto, miałam czas by wyskoczyć do biblioteki zmienić zestaw lektur. W drodze powrotnej zapisałam się do drugiej placówki na końcu mojej ulicy, dzięki czemu wróciłam obładowana apetycznym sześciopakiem kryminalnym!


Przez tę godzinkę z okładem ciasto pięknie wyrosło i mogłam zacząć turlanie. Kolejną przerwę na ,,rozrost'' wykorzystałam na zrobienie obiadu. Na dziś i jutro. O 15.30 zakończyłam prace kuchenne i mogłam się przez godzinkę oddać lekturze w pozycji horyzontalnej.


Potem przybyła Ciotka-sąsiadka spróbować produkcji. Skonsumowały z Mamidłem po dwie sztuki. Ja już wcześniej wypatrzyłam sobie jedyny egzemplarz mini. Wszak niepolitycznie byłoby częstować, a samej nie zjeść.Mogłoby się to wydać podejrzaneNietakt


Małż na widok pozostałych dwudziestu ośmiu sztuk tylko się rozpłynął w błogim uśmiechu. - Mogę dwa? - spytał z ,,pewną taką nieśmiałością''. - Kotek, to Ty masz za wysoki cukier, sam zdecyduj!


- Wiesz, ja w pracy tylko jednego zjadłem, nie chciałem, ale mnie dziewczyny prawie przymusiły! - zreferował. Po czym wciągnął przydziałowy żurek, poprawił dwoma pączkami i poszedł do komputera. Za chwilę podchodzi do mnie i rzuca mój sztandarowy tekst: - Chyba mam szmatę, nie charakter, ale MUSZĘ jeszcze jednego! Przecież to tylko raz w roku, nie?


Zostało 25 okazów. OK. 20.30 miała wpaść Asia po przydział dla niej i Zięcia. Przedtem zajrzała pani Asia-opiekunka z talerzykiem ślicznych miniaturowych i równiusieńkich faworków. Era ją tak wylewnie przywitała, że chyba z 5 sztuk spadło na podłogę. - Pani Asiu - proponuję - to ja pani w rewanżu po pączku dla rodzinki, co? - Proszę mi nawet nie wspominać o pączkach! - zakrzyknęło dziewczę i pierzchło (pierzchnęło?)


Asia wpadła z okrzykiem: - Biorę całą resztę! Damy radę z Michałem!


Ocaliłam dziewięć. Tylko nie bardzo wiem dla kogo... Małżowi może jeszcze pozwolę na jedną sztukę. Reszta chyba dla Mamy? Jeszcze jutro spróbuję wetknąć coś pani psycholog, gdy przyjdzie na terapię. Jeśli się dziś nie przesyciła, jak pół Polski!


Zastanawiałam się podczas procesu wytwórczego, ile też lat liczy sobie przekazywany z pokolenia na pokolenie po kądzieli przepis na te nasze pączki. Takie inne niż wszystkie mi znane. I kiedy pierwszy raz zrobi je Asia... Bo ja chyba dopiero z siedem lat temu pałeczkę  po Mamie przejęłam. A ona je robiła dla nas prawie 30 lat... Matko kochana, to ja mam tak do osiemdziesiątki ciągnąć?!

środa, 6 lutego 2013

Nie lubię środy!

Nie i już! Powodów jest kilka.


Po pierwsze primo to dzień, w którym po dwóch błogich dniach w domu, trzeba wrócić do gdyńskich obowiązków. I ponadrabiać zaległości. W sprzątaniu, praniu, zakupach, odgruzowaniu lodówki, gotowaniu itp.


Tydzień temu ten marsz w ulewie do nieczynnej biblioteki. Dziś z kolei pocałowałam klamkę w fundacji ,,Niesiemy pomoc''. Widać niosą tam, ale nie codziennie. Zaraz mi się przypomniał monolog Jacka Kleyffa o turnusie wczasowym: - W razie pożaru (...) gaśnice są na drugim piętrze po lewo. Klucz jest u mnie od 12-tej do 14-tej!


A dla mnie właśnie środa jest najlepszym dniem na, jak to mówią w Małopolsce, ,,załatwienia''.  Ciekawe, czy i Urząd Miejski ma dzień wewnętrzny też w środy? W mojej wsi gminnej akurat tego dnia Urząd pracuje w przedłużonym czasie. A ,,puste'' są wtorki!


Poza wysłaniem jednego listu nic mi się dziś nie udało. Nawet obiad w ostatniej chwili spaprałam, dodając niepotrzebnie to i owo do całkiem dobrej potrawy! I wyszło mi coś w stylu przysłowiowej szkolnej stołówki,  czyli o smaku ścierki...


Tu przepraszam wszystkie przyzwoite szkolne stołówki, na czele z moją z czasów, gdy gotowała w niej pani Renia albo moja Hala. Bo było pysznie!


***


Intensywnie mi się zapowiada sobota najbliższa. Na jedenastą tradycyjnie z Mamidłem do Stowarzyszenia, potem odtransportowanie Mamy do domu i na 13.30 w Gdańsku ślub Dorotki. Szybko do domu na obiad, około siedemnastej spotkanie z panią W., która ewentualnie zastąpi przez okres ferii naszą stałą opiekunkę. Na wieczór Asia nas namawia na zabawę w Blues Clubie, bo to ostatnia sobota tegorocznego, bardzo krótkiego karnawału...


Jeszcze nie zdecydowaliśmy, czy pójdziemy. Bo to i jest ochota, i niekoniecznie... No, zobaczymy! Nie jestem pewna, czy nie wywiozłam do domu wszystkich butów niezimowych. A pląsy w kozakach mnie nie kuszą!


A propos. Mierzyłam dziś cudne zamszowe pantofelki na niedużym koturnie. W kolorze szkarłatnym. Marzenie... Całe moje babskie serce się do nich rwało! Cena niemal śmieszna, niecałe 40 złotych. Niestety, niewygodne...


I jak tu polubić środy?!

wtorek, 5 lutego 2013

Dyplomacja

Bardzo delikatnie i spokojnie, uprzednio wybadawszy aktualny nastrój,  zaczepiłam Małża w kwestii możliwości odgruzowania małego pokoju. Zareagował nad podziw. - A czego chcesz się pozbyć? - zapytał. - No, na przykład tych leżących bezużytecznie na podłodze  od lat dwóch par hantli..


Ups! Jak kulą w płot trafiłam. - Przecież ja ćwiczę, ilekroć jesteśmy w domu - usłyszałam.


Musiał to robić niezwykle ,,intymnie'', bo pojęcia nie miałam. - No, super, kochanie, więc hantle zostają, ale może warto by było pozbyć się kołnierza plastikowego dla psa, bo Era ostatnio nie bywa operowana? - No tak, kołnierz rzeczywiście można by wynieść do piwnicy... I ten grzejnik olejowy, bo i tak nie korzystamy praktycznie. I ze dwie skrzynki z narzędziami. I wiertarkę...


Tu już się mój Pan apetycznie rozpędził. Nadzieja zaświtała... - To co? Następnym razem, gdy przyjedziemy, dobrze? - kułam żelazo, póki było gorące. - OK, za tydzień!


Trudno będzie doczekać się niedzieli! A w głowie już mi kiełkuje myśl o kolejnej turze negocjacji. Gdyby usunąć liczne swetry, w których od lat nie chodzi, to na opróżnionej półce zmieściłyby się śpiwory i karimaty. Aktualnie zalegające na ,,dachu'' szafy obok  erkowego kołnierza...


Ziarno zostało zasiane. Zobaczymy, co z tej ,,oziminy'' wyrośnie? Łagodną i systematyczną perswazją można sporo osiągnąć... Przez 36 lat wspólnego życia da się poznać skuteczne sposoby oddziaływania. Nawet na Lwa! Który tryb nakazowy przyjmuje z ogromnymi oporami.


Moja droga do dyplomatycznego załatwiania małżeńskich spraw jest długa i wyboista. Jeszcze mi się zdarza na niej potknąć, ale coraz rzadziej. Na szczęście...


 

poniedziałek, 4 lutego 2013

Rozważania nad wagą

No, niewiadoma stała się wiadomą! Dziecka większe od tygodnia już ,,głodują''. Mamusinych pączków odmówiły. Grzecznie, acz stanowczo!


Pierworodny już zrzucił prawie 4 kilo. Jestem dumna! I trzymam kciuki, by wytrwali oboje...


Młodsze potomstwo natomiast zapowiedziało, że jest w stanie pożreć pączków każdą ilość. W takim razie ustawiam produkcję na 40 sztuk! Czyli dwie trzecie corocznej normy.


***


Moja osobista dieta zmierza nieuchronnie ku trzeciej rocznicy. 1 marca stukną te trzy lata. W stosunku do najniższego wskaźnika mam w tej chwili 1,5 kilo więcej.  I jakoś tego nie mogę zwalczyć. Ale w stosunku do momentu ,,prosperity'' jest mnie 17 kilo mniej.I niech tak zostanie...


Dziś po raz pierwszy konsumowaliśmy z Małżem kuskus. Nabyłam tak trochę z lenistwa, bo się nam zakupy przedłużyły, Małż już głodny był mocno, a wiedziałam, że to szybko się da przygotować do obiadu. Gdy już zalałam ,,bobki'' wrzątkiem i czekałam aż napuchną, nagle Osobisty jął wygłaszać referat o niezwykłej wprost kaloryczności tegoż. Zajrzałam na rozpiskę zamieszczoną na opakowaniu, ostatni włos mi się zjeżył, ale odwrotu już nie było.


Z pewną satysfakcją nałożyłam Małżowi ogromną porcję, sama zadowalając się dwiema łyżkami. Nasze podejście do osobistej wagi jest wszak krańcowo odmienne. Wiadomo, Mars i Wenus...


Gdy z powodu zagrożenia cukrzycą Małż odstawił słodkości i wieczorne piwo, w ciągu dwóch tygodni pozbył się czterech kilogramów. Każdą ,,normalną'' kobietę by to niebotycznie ucieszyło, tymczasem Osobisty się mocno zatroskał. Widać przywiązał się do każdego kilograma...


Mnie to tym bardziej nie ucieszyło, albowiem nagle różnica między nami została zakłócona. Dzieli nas 15 cm wzrostu. Uważałam więc, że powinna nas różnić taka sama ilość kilogramów. A tu nagle równowaga została zachwiana i ja wyszłam na grubasa!


Próby zmniejszenia dystansu z mojej strony się nie powiodły, na szczęście Osobisty trochę nadrobił! Ku obopólnej radości. Jakby tak jeszcze 2 kilo przytył! Szansa jest, bo zaczął jeść kolacje. Razowy chlebek z serem zamiast dwóch paczek groszków... Tłumaczę mu, że żółty ser raczej niewskazany, ale on od lat uzależniony totalnie! I tak ostatnio na kanapki do pracy zamiast sera serwuję wędliny. Byle z chrzanem w dużych ilościach, wtedy nie ma zastrzeżeń...


 


 


 

niedziela, 3 lutego 2013

Klaustrofobia

Niezmiennie tęsknię, w Gdyni siedząc, do pieleszy. A jednak dziś wydarzyło się coś dziwnego. W drodze do domu nagle odczułam żywą niechęć do naszego... mniejszego pokoju!


Gdyńskie mieszkanie, choć urządzone mało gustownie i nie ,,po mojemu'', jednak było zawsze synonimem wzorowego niemal porządku. Jeszcze 2-3 lata temu, choć Mamidło już chorobą było opanowane, to jeszcze pucowało na bieżąco co się dało. Tymczasem u nas bywało różnie. Nawet dziś przy obiedzie wspominałyśmy z Asią wypchany po brzegi zlew i codzienne utarczki, kto ma zmywać... Póki byliśmy wszyscy czworo w biegu (praca, szkoła), sprzątało się ot tyle, by brudem nie zarosnąć. Latem trochę więcej, bo poza Małżem,mieliśmy wolny czas.


Gdy dziecka wyfrunęły, a ja się zostałam za emerytkę, zaczęłam dbać bardziej. Nie do tego stopnia, by myć okna co miesiąc, ale już w zlewie nic nie ma prawa zalegać, a podłoga pod kapciami nie może kląskać. I psie kudły likwidowane na bieżąco, znaczy ,,dzyń w dzyń''...


Od kiedy zaczęliśmy wędrówki ludów z Gdyni w pielesze i z powrotem, mały pokój stał się jakąś totalną graciarnią. I to nie ja go zapełniam! Tylko sami-wiecie-kto.


Tydzień temu do graciarni dołączyło zużyte krzesło komputerowe. I stan obecny jest taki, że przez te 8 metrów kwadratowych prowadzi jedna wąska ścieżka... Odkurzanie to katorga, bo gros czasu zajmuje przemieszczanie zalegających na podłodze ,,przydasiów''. Na moje nieśmiałe ,,może by to i owo wynieść do piwnicy'', słyszę: - Tak? A za tydzień się okaże, że coś jest potrzebne w Gdyni, więc niech tu leży pod ręką!


Głównie wszelkiej maści narzędzia duże i małe, w skrzynkach i luzem się pętają. Do tego zestaw mebli tarasowych czeka na lato... Akcesoria rowerowe Małża (plecak, sakwa, kask itp.) też tu, no bo gdzie? I ze dwa tysiące książek od zawsze! Szafę trudno otworzyć, bo wędruje z nami stale pokrowiec na garnitur, który po przybyciu wisi na drzwiach. A ja powoli zaczynam odczuwać klaustrofobię... W ciągu dnia wcale tu nie zaglądam, poza chwilami gdy odkurzam. A wieczorem późnym, gdy do laptopa zasiadam, palę tylko małą lampkę, by jak najmniej widzieć!


I do tego te ciemnogranatowe ściany... Dżizas! Asiu, nie mogę ci darować wyboru tej koszmarnej tapety po 5 złotych za rolkę...

sobota, 2 lutego 2013

Ciecze...

... z dachów między innymi. Co oznacza, że zima jeszcze dopiecze. Zgodnie z przysłowiem. Gdy w Gromniczną z dachu ciecze, zima jeszcze się przewlecze! Oby nie za długo i niezbyt dotkliwie..


Ciekło dziś i z oczu mych szarych, tym razem ze szczęścia. Na wieść, że Asia znalazła się na czwartym miejscu w rocznym zestawieniu Blues Top 2012 w kategorii ,,wokalistka roku''! Jej koledzy z zespołu też się zmieścili w dziesiątkach w swoich kategoriach, a i płyta została doceniona. Oraz zespół jako całość... Super!


Zaraz mi ten siąpiący i mglisty ,,listopad'' za oknem przestał przeszkadzać! Toast stosowny wznieśliśmy na okoliczność, nawet Mamidło dostało kieliszeczek likieru wiśniowego. A jutro będziemy fetować laureatkę dobrym obiadem.


***


Od pani psycholog dostałam bardzo wartościową książeczkę o chorobie Alzheimera. Idealny poradnik dla opiekuna. Od informacji, jak rozpoznać początki otępienia, poprzez zalecenia, do jakich lekarzy się udać, jakie wykonać badania, informacje o lekach i ich skuteczności oraz działaniach ubocznych, po bardzo konkretne porady, jak postępować w różnych okresach choroby. Na końcu aspekty prawne, namiary na placówki służące pomocą itp.Mądra, bardzo praktyczna pozycja. Niestety, dostępna jedynie poprzez Stowarzyszenie i poradnie psychogeriatryczne. Nie do dostania w księgarniach. A szkoda...


Całości jeszcze nie przestudiowałam, ale z pobieżnego przejrzenia widzę, że będzie mi bardzo pomocna. I teraz, i gdy przyjdą te cięższe chwile...


***


W związku z tłustym czwartkiem, który już puka do bram, muszę przeprowadzić sondaż familijny. No bo tak: starsze dziecka zamierzają rozpocząć jakąś restrykcyjną dietę, Małż z powodu cukru zawyżonego pochłaniać nie będzie jak dotychczas, Asia też ciągle pości, ja takoż. Pozostają do rozpasanej konsumpcji Mama i Misiek. I ciotka Irena, którą już zaprosiłam.


Do tej pory zwykle produkowałam okrągłą kopę! Ale to w czasach pieleszowych. Kiedy towarzyszyły mi  zawsze ze dwie ,,wiedźmy'', które za owocną współpracę i partycypowanie w produktach otrzymywały solidny procent. Resztą obdzielałam Seniorów oraz dziecka większe i mniejsze.


Ile teraz nasmażyć? Pojęcia nie mam...


 


 

piątek, 1 lutego 2013

Powrót po latach...

Dziś wreszcie dotarłam do upatrzonej biblioteki! Wrażenia mam mieszane. Z jednej strony ,,nowoczesność w polu i zagrodzie'', bo wypożyczone pozycje pani wprowadza do komputera na podstawie kodów paskowych (ależ jestem zapóźniona w procedurach bibliotecznych!), z drugiej lekkie rozczarowanie, bo pozycji, które sobie wymyśliłam po drodze, nie było!


Niby powinnam się spodziewać, że najnowszych nowości nie będzie, wszak książki nie są bynajmniej priorytetem rządowym i bibliotek zwyczajnie nie stać na zakup tego, co by sobie umyśliły. Tak czy owak księgozbiór dość bogaty i wystarczy mi na jakiś czas...


Około trzynastej wpadła na kawkę Ciotka-sąsiadka, wyznałam, skąd wróciłam, a Ciotka na to: - A po co ty szłaś tak daleko, kiedy przy Twojej dawnej podstawówce jest też biblioteka?


Tu mnie troszkę zatkało. - Ale to chyba placówka dla dzieci tylko? - Chyba nie! - odrzekła Ciocia. - Bo ja tam kiedyś zaniosłam torbę książek dla dorosłych i pani z ochotą przyjęła.


W spisie, który studiowałam kilka dni temu, nie natknęłam się na to miejsce. Ale przejdę się, sprawdzę. Jakby co, zapiszę się i do tej ,,szkolnej''.


Aha! - kaucji nijakiej nie musiałam uiszczać, mimo adresu zamiejscowego. Albo się regulamin zmienił, albo wzbudziłam zaufanie? Jęzor Tylko 3 pozycje mogę na raz zabrać. Trochę mało! Może, kiedy zostanę stałą klientką, utarguję więcej?... Pani przede mną wynosiła 6! Podobno dla siebie i siostry.  To ja mogę Małża zapisać, a co?!


Mało miałam dziś czasu na pobuszowanie między półkami, więc chwyciłam tak ,,na czuja'' dwa kryminałki i jedną książkę mojej ulubionej Hanny Cygler. Następnym razem będę się mogła spokojnie rozejrzeć...


Nie bywałam od lat w miejskich publicznych placówkach, toteż zaskoczyło mnie i to, że już nie owija się książek w szary papier! Zatrzymałam się wyraźnie na epoce wiejskiej szkółki, gdzie ten model nadal obowiązuje... Teraz nadrobię!


Mimo wszystko zabrakło mi w tej placówce, wiecie czego? Takiego specyficznego zapachu, jaki towarzyszył mi od szczenięcych lat  w bibliotekach. Gdy jako smarkula chodziłam do wypożyczalni na Skwerze Kościuszki albo potem do naukowej obok baru ,,Słonecznego''. Czy jeszcze później na wsi, w obu moich szkołach. Mieszanina kurzu, kleju, papieru, z lekką nutką butwienia czy wilgoci?...  Ot, sentymenty starszej pani.

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...