sobota, 30 sierpnia 2014

Dożynki

Tak się składało, że od lat nie uczestniczyłam ani w sołeckich, ani gminnych dożynkach... Tym razem jednak obecna byłam na sołeckiej uroczystości duchem i ciałem, nawet z załącznikiem w postaci szarlotki!


Od szesnastej do północka. Najpierw dwie godziny organizacyjne. W ramach koła gospodyń. Trzeba było porozstawiać, ponakrywać, przygotować. Oficjalne rozpoczęcie o osiemnastej.


Impreza na polu! W miejscu, gdzie (oby!)  w ciągu dwóch lat stanie wiejska świetlica! I gdzie wreszcie będziemy mogły się spotykać, gotować i przechowywać trofea z licznych konkursów, zdeponowane na razie na strychu u ,,Matki''.


Frekwencja zaskoczyła nas bardzo pozytywnie! Chyba to dzięki sprzyjającej aurze częściowo. Wszystkie stoły zostały ,,obsiądnięte''. Nie powiem w tym momencie, ile zarobiłyśmy. Nieważne zresztą, bo istotniejsze, żeby się społeczność związała z miejscem. I skojarzyła, że to tu właśnie będzie się działo w przyszłości!


Sporo prywatnych spotkań z niewidzianymi od dawna... Sentymentalnie!... I  gorąco!


***


Wrześniowa trasa urlopowa uległa generalnemu przewartościowaniu! Jeszcze w piątek planowaliśmy jeden nocleg w Szczecinie, jeden w Zielonej  Górze, jeden w Świeradowie Zdroju. Tak jakoś w drodze z ryneczku pruszczańskiego do domu się okazało, że Świeradów pociąga nas jednak najbardziej!  Bo w okolicy liczne zamki dolnośląskie, niedaleko do czeskiego Frydlantu itp... I w ogóle, nie ma, jak Karkonosze! Więc w efekcie trzy zabukowane noclegi świeradowskie....


Na pewno jeden dzień Małż mnie pogoni w góry... Trudno, wytrzymam! Byle potem do Harrachowa na mamucią skocznię dał namiar! Bo niedaleko...






czwartek, 28 sierpnia 2014

Słufka, czyli co w e-bookach piszczy

Zabrałam się za książkę Marty Madery ,,Ślimaki w ogródku''. Autorkę znałam już wcześniej z jednej ,,krakowskiej'' powieści, którą czytałam jeszcze w wersji papierowej.


Tym razem radość z lektury niejako podwójna, a to za sprawą składu tekstu. Co i rusz napotykam na dwa lub więcej słów sklejonych do kupki. Niektóre zajmują wręcz całą linię, jak w niemieckim! Niezła zabawa czeka czytającego przy ,,rozklejaniu''.


Tu kilka przykładów ,,słuwek'': czylipo, przybarze, idałamu, domunie, ponieważon, sięmusi, tenkrok, nosapoza, ciałoma, mikrzyż, dopiąćma, żesię, prawierok, dajznać, grzybamam, toprawie, bądźdla (moje ulubione - można użyć jako wyzwiska!), alemam, formalnienie, alewojny. I tak mogłabym wyliczać bez końca, wszak na każdej stronie kilka podobnych kwiatków!


Małż twierdzi, że chyba potrafiłby zmienić ten stan rzeczy, ale czy ja tego chcę? Rzadko mam okazję tak się ubawić przy lekturze...


***


Wróciliśmy z bardzo udanego koncertu countrowego zespołu Asi. Taka energia od pierwszego numeru - z obu stron, muzyków i publiczności - zdarza się rzadko! W bonusie nieoczekiwane spotkanie z dawno niewidzianymi Kasią i Dżekiem. Miodzio po prostu...


***


Dobrze, że trafiło się tak miłe zakończenie dnia, bo przedtem było średnio wesoło. Zawsze boli, gdy bliskie osoby stają przeciw Tobie w sprawie, w której nie mają racji. Niepotrzebnie się zgodziłam na pracę w tej komisji socjalnej... Żmudne to, trudne, a w dodatku zewsząd pretensje... Ech!


wtorek, 26 sierpnia 2014

Drobne przyjemności, codzienne radości...

Parę dni temu taki super obiadek na przykład...


Rozrobiłam mielone mięsko z ugotowanym dzikim ryżem, pieczarkami, przyprawami, jajem itp. I załadowałam to w dwie papryki czerwone, jedną cukinię i jednego bakłażana. Ten ostatni gościł w moim domu dopiero po raz trzeci. Zapiekłam, dodając pod koniec tarty ser żółty. Ku memu zdziwieniu wersja z bakłażanem okazała się the best!


***


 Dziś przymiarka ostatniego fragmentu stroju ludowego, znaczy gorsetu. Wszak zimne dni i noce nadchodzą... A gorset z ciepłej wełenki! Pojechałyśmy do pani krawcowej we trzy - Justynka, Kinia i ja. Pani szwaczka zdecydowanie jest zwolenniczką kobiet ,,z biustem''. - Wszystko się lepiej układa, gdy klientka posiada cycki! - oznajmiła nam pani na wejściu. - Szyję często suknie ślubne. Gdy takie ,,patyczaki'' przychodzą, nie mam punktu zaczepienia...


Już najpóźniej w czwartek posiądziemy we trzy pełen komplet ,,ludowy''...


***


Małż wymyślił, że niezbędny nam jest klosz do żółtego sera! Nabyliśmy więc stosowne urządzenie w Makro. Ależ to ozdabia kuchnię... Nigdy bym nie przypuszczała!


***


Ukończyłam ,,dzieło'' na zamówienie. Asia - pierwsza recenzentka - entuzjastyczna! Druga z kolei, Ania,  jeszcze się nie wypowiedziała... Czekam! Do naszej ,,Matki'' nie śmiem jeszcze e-maila wysłać...


***


Czytającym polecam Irenę Matuszewską!


***


Lada moment przyjdzie pora zrywania czarnego bzu! Grona już częściowo zupełnie dojrzałe... Muszę przyznać, że rok temu sok bzowy pozwolił nam uniknąć gryp, zaziębień, kaszli, katarów itp. Naleweczka też podziałała...


***


Przelałam dziś do butelek wiśniak na rumie. Rum 80-procentowy. Jest moc!...

niedziela, 24 sierpnia 2014

Bez pomysłu na tytuł...

W każdym mieście, dużym czy małym, są takie dzielnice, gdzie, jak to mówią ,,strach się bać''. W mojej Gdyni były to kiedyś okolice Chylonii, szczególnie tzw. ,,Meksyk'', w Gdańsku od zawsze Orunia.


Już od jakiegoś czasu słyszeliśmy, że właśnie na gdańskiej Oruni jest piękny park. Jakoś nigdy nie było czasu ani okazji, by stwierdzić naocznie. Aż do wczoraj.


Małż chciał mnie po obiedzie wyciągnąć na spacer w nasze pola. - Wiesz, ja nie bardzo. Same pola mnie nie rajcują. Ani tam człowieka, ani ładnych widoków. Poszłabym z Tobą chętnie, ale gdzieś, gdzie jeszcze nie byłam. Może właśnie do tego oruńskiego parku?...


No i pojechaliśmy. Już w 15 sekund po wejściu oczarował mnie staw. Otoczony ze wszystkich stron płaczącymi wierzbami, których gałęzie zwieszały się aż do lustra wody... Nie mogłam się napatrzeć! A to było dopiero preludium.


Dalej masa ciekawych zakątków. Między innymi pomnik ku czci polskich Tatarów, walczących za Ojczyznę od czasów Grunwaldu po ostatnią wojnę. Przy okazji z tabliczki na pomniku dowiedzieliśmy się, że nazwa ,,ułani'' pochodzi od nazwiska tatarskiego pułkownika Stanisława Ułana.


Spacerowaliśmy niemal godzinę po ścieżkach i alejkach. Potoczki, kładki, kolejne dwa stawy z kaczkami w dużych ilościach. Ludzi niewiele, trochę rowerzystów i biegaczy, parę mam z dziećmi na placykach zabaw, tu i tam gromadki emerytów. Trochę nostalgicznie, bo już jarzębiny zupełnie czerwone, a kasztanowce całkiem rude...


W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Pruszczu, by przespacerować się po innym parku, utworzonym kilka lat temu w miejscu, które niegdyś uchodziło za  bardzo ,,zakazane''. I słynęło wręcz z tego, że co jakiś czas kogoś tam mordowano... Teraz fontanny, kwietniki, lampy, alejki, mosteczki  - bajka po prostu! Wstąpiliśmy też na bardzo dobrą kawkę...


Moje pierwsze zetknięcie z Pruszczem miało miejsce 40 lat temu. Miasteczko wydało mi się wtedy totalnym zadupiem... Brzydkim, zapyziałym, wręcz odstręczającym. Teraz nie wyobrażam sobie soboty bez wizyty na ulubionym rynku, w Sieci 34, Lidlu itp. Tu mój fryzjer, zegarmistrz, ciucholandy. Gdyby tak jeszcze Kauflandzik postawiono... Bo Rossman już jest od niedawna.


Od września zamierzam się zapisać na uniwerek trzeciego wieku. W bezpośrednim sąsiedztwie liceum, do którego chodziło potomstwo... Więc też miejsce troszkę sentymentalne.

piątek, 22 sierpnia 2014

Brzemię, czyli Bikont, Makłowicz i Gessler w jednym...

Na piątkowe popołudnie umówiliśmy się z moją niemiecką Basią i jej mężem. Do mnie należał wybór lokalu...


Dwa wieczory spędziłam śledząc w sieci opinie o trójmiejskich punktach gastronomicznych. Chciałam, by było w miarę po polsku, w przyjemnym ,,anturażu'' itp. Syzyfowa niemal praca! Bo jeśli już bywalcy zachwalali, to jak nie chińskie, to meksykańskie, amerykańskie, włoskie itp. Albo typowe fast foody! Czyli ,,najlepsze hamburgery w Trójmieście to u...''


Poznańska Marysia na moją prośbę zasięgnęła języka u syna gdańskiej przyjaciółki. Podała mi cztery namiary. Pierwszy z brzegu sprawdzam - restauracja bawarska w Gdyni. Super, ale moim przyjaciołom drzewo do lasu nosić? Wszak oni z okolic Monachium! Druga propozycja niezła, ale za daleko. A ja szukałam czegoś w promieniu Sopot-Oliwa. O pozostałych dwóch zmilczę, bo to zupełnie niepożądane kierunki i trendy.


Asia też obiecała podać jakieś namiary, ale w ferworze obowiązków zapomniała!


Wreszcie zdecydowałam się na ,,Starą Oliwę''. W okolicy parku, trochę  tak oldskulowo... Tyle, że oba podane na stronie telefony przez całą dobę nieosiągalne i nie dało się stolika zarezerwować!


W końcu wybór padł na ,,Zajazd pod Oliwką'', na trasie do ZOO. Udało się dodzwonić, stolik zaklepać. Fotki w internecie zachęcały... Menu takoż nie najgorsze.


Z drżeniem serca mojego zawitaliśmy. Obiekt ładny, nie powiem. Bardziej zachęcający na zewnątrz, niż w środku. Niestety, chłód wieczorny nie pozwolił nam na biesiadowanie pod parasolami... Musieliśmy przenieść się do wnętrza. Dania smaczne, jedynie wybór trunków niewielki.


Tak czy owak nie tyle przecież chodziło o konsumpcję, co o konwersację! W sumie bardzo miłe trzy godziny! Jakbyśmy się widzieli dopiero co, choć naprawdę minęło kilka lat... Od naszej niezapomnianej wizyty w Bawarii.


Naokoło obiektu wspaniale zadbane rośliny. Zafascynowało mnie nieznane drzewo pełne nabrzmiałych pąków, z których jeden właśnie rozkwitał. Wielkim różowym kwiatem, podobnym nieco do magnolii... Próbowałam zdefiniować roślinę w sieci, bez rezultatu!






środa, 20 sierpnia 2014

Kiedy wena prowadzi na manowce...

Natchnienie dopadło mnie w kolejce SKM! Nagle na małych żółtych karteczkach zaczęłam notować, co muza nakazała...  W temacie KGW ,,Grabinianki''. Rymy częstochowskie jakoś same się zaczęły układać. Skrobałam pracowicie, gdy  usłyszałam : - Następny przystanek Sopot Wyścigi!


Matko jedyna! W życiu nie wysiadłam na tej stacji, bo niby po co? Hazardzistką konną nie jestem, kapelutka stosownego wszak nie posiadam...


Z niemiecką Basią umówiłam się na stacji Gdańsk-Oliwa! A tu już dwa przystanki dalej... Wysiadłam, skierowałam się ku morzu... Idę, idę, idę... Nieznanymi kompletnie ulicami. Wypatruję taksówki, ale gdzie tam!  Ani śladu! Ze trzy kilometry przemierzyłam, zanim dotarłam do ,,Karmazyna'', gdzie czekali Basia z Leszkiem!


Potem jazda do zaklepanej gospody. I tu znów zagwozdka - bo miała być ,,Chłopska gospoda'' , a tu na miejscu napis ,,Gospoda Kaszubska''. Na szczęście okazało się, że to to!  Trójka przyjaciół już czekała!


Urocze cztery godziny! Z piątką sześćdziesięciolatków już i jeszcze nie... Bo najstarszy Władeczek z 3 stycznia, najmłodsza Ola z 20 grudnia! Na jednej ławie ,,seniorzy'' - Władek, Malina i ja, na drugiej ,,młodzież'' - Ola, Grazia i Basia - jubilaci, którym 60-tka stuknie dopiero za  jakiś czas.


Pojedli, popili, pochichrali się! Szczególnie to ostatnie... Pięknie było!

 

 

 

 

 

 

 

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Bezcenny zwierz

Od środy do dziś zostawiliśmy u doktorka ... 960 zł! A pies podobno zdrowy... Tylko stary!


Leków teraz więcej będzie brała Erka niż my... Ale co się dziwić, starsza jest od nas ładnych parę lat! Niemniej to  chyba stanowczo nasz ostatni pies. Bo gdy już oboje będziemy na emeryturze, to na zwierzaka po prostu nie będzie nas stać!


***


Jutro po raz piąty i ostatni świętować będę moją 60-tkę. Tym razem znów zbiorowo, w gronie rówieśników klasowych. Nie zbierze się nas wiele, ale 7-8 osób na pewno. Damy radę jeszcze dać czadu?....

niedziela, 17 sierpnia 2014

Literacko troszkę...

O ile nigdy nie zdarzyło mi się wyjść z kina, nawet gdy film był bezdennie głupi, o tyle bywa, że książki napoczętej nie kończę.


Od czasu, gdy mam mojego ,,Zygusia''- e-booka, trzy razy nie zdzierżyłam. Na ponad setkę już przeczytanych pozycji. Jestem w stanie nawet ,,strawić'' fatalną jakość składu, błędy ortograficzne, gramatyczne itp., chociaż z bólem, no bo jednak moja polonistyczna dusza cierpi... Aczkolwiek, gdy fabuła wciągnie, przestaję zauważać niedociągnięcia.


Właśnie dojrzewam do czwartego porzucenia! ,,Dzieło'' aktualnie czytane to ,,Miłość kocha czary'' pani Iwony Porożyńskiej. Dlaczego mnie wkurza? Ano na przykład z powodu takiego, że skoro już autorka umieszcza akcję w Niemczech, to w jakim celu co chwila polskie wtręty? Odwołania do Tuwima, do Eweliny Hańskiej, rodzimych powiedzonek itp.? Albo rybka, albo akwarium, nieprawdaż?


Gramatyka w powieści jest po prostu skandaliczna! Moje byłe uczennice w ósmej klasie pisały swoje opowiadanka dużo lepszą polszczyzną! Treści bywały raczej błahe i schematyczne, ale chociaż język poprawny...


Wiem, że nastały czasy, gdy ,,pisać każdy może''. Ale czy na pewno MUSI? I czy warto drukować wszystko, co komu ślina na język przyniesie?


W pewnym sensie były pod tym względem lepsze czasy ,,matuszki komuny''. Kto starszy, ten pamięta, że książka była wtedy towarem pożądanym, czasem nawet spod lady sprzedawanym. Ale też chłamu było znacznie mniej. Nawet na przykładzie mojej ukochanej Agaty Ch. Gdy teraz bez problemu można otrzymać Jej dzieła wszystkie, okazuje się, że niektóre kryminałki ,,królowej'' są nad wyraz słabiutkie... Więc może dobrze, że kiedyś ktoś stał na straży jakości?... I byle czego nie edytowano.


***


A z drugiej strony...


Szefowa KGW zleciła mi  we wtorek zadanie ponad me wątłe siły. Piętnastominutowy program słowno-muzyczny na rozmaite okazje! Bo właśnie moda nastała, by na różniste ,,iwenty'' zapraszać wiejskie  koła gospodyń. I bądź tu mądry! Męczę się i dręczę, zero natchnienia... Wbrew pozorom kwadrans to kawał czasu! A rzecz musi mieć jakieś ręce i nogi, spójność znaczy... Coś tam zaczęłam dłubać, ale idzie, jak po grudzie. A czas nagli! Propozycje spływają, można zarobić... Brzemię odpowiedzialności czuję! Ratunku!!!...





piątek, 15 sierpnia 2014

Na tapecie Świecie!

Tam nas dziś zagnało, tym razem z mojej inicjatywy...


Przejeżdżaliśmy dziesiątki razy, zanim powstała autostrada, w drodze do Magdy. I mieliśmy nie najlepsze wspomnienia. Bo raz, że zawsze nieładnie pachniało od Celulozy, dwa, że zdarzyło się ze dwa razy mandacik załapać, trzy, że tuż przed Świeciem w nowiutkiego wtedy aktualnego kangoora wpadła sarna.


W stronę ,,do'' pojechaliśmy autostradą. Szybko, sprawnie i za darmo! Przed samym Świeciem z niedużej chmury spadła ogromna ulewa! Ustała dosłownie na kilka sekund przed tym, jak zaparkowaliśmy pod zamkiem.


Za całe 8 złotych nabyliśmy bilety na zwiedzanie. Zamczysko udostępnione turystom zaledwie od 12 lat. W zasadzie puste w środku, ale ma to swój specyficzny klimat. Małż zarządził marsz na basztę, napis głosił, że ,,wejście na własną odpowiedzialność''. Od razu dała znać o sobie moja klaustrofobia! Wąskie, kręcone schody, ciasno, stromo, liny się trzeba trzymać, ciśnienie natychmiast skoczyło... Doszłam z bijącym w gardle sercem do pierwszego ,,półpiętra''. - No, ruszaj dalej sam, ja tu sobie postoję i poczekam! - rzekłam. Małż ruszył, nie było go i nie było...


Gdy będąc już na zewnątrz zobaczyłam, jak wysoko trzeba było się jeszcze wdrapywać, by osiągnąć szczyt wieży... Ło matko rozmaita! Całe szczęście, że w porę się zatrzymałam!


Niemiłe zaskoczenie numer dwa - w otoczeniu zamku, w końcu odwiedzanego dość licznie, ani śladu kibelka czy choćby toy-toyki! Zastanawiałam się, gdzie chadza ,,piechotą'' bractwo rycerskie okupujące teren wokół budowli?...


Po zamku spacer po ryneczku i Starówce. Ładnie, czyściutko, wszystko zadbane, odnowione, tylko nie znaleźliśmy żadnego miejsca, gdzie można by się napić dobrej kawy. Dobrej, czyli espresso lub po wiedeńsku. Na ryneczku jedynie pizzeria i piwogródki... I sennie generalnie.


Z powrotem wracaliśmy częściowo starą ,,jedynką''. Z rozrzewnieniem niemal, bo tyle wspomnień... Ruch niewielki, chwilami wręcz zupełnie pusto. Z lewej strony mieliśmy niebo czarne jak smoła, znów przez chwilę nieduży deszcz nas złapał. Jeszcze w  naszym Pruszczykowie kałuże okrutne, już  cieszyliśmy się, że podlewanie ogródka nas ominie. Ale gdzie tam! Na 3 km od domu szosa suchuteńka, ani śladu opadów.


Wieczorem na tarasie ognisko, częściowo ,,przemysłowe'', z remanentów po remoncie (listwy podłogowe) i trzebieniu krzaków. Posiedzieliśmy ze dwie godziny, gwarząc sobie o tym i owym i umiarkowanie degustując nalewkę malinową...



środa, 13 sierpnia 2014

Dialogi z gabinetu i poczekalni

Kto wrażliwy, niech nie czyta!


Dziś z psicą u doktora. Przed nami tylko jeden pacjent psi, suczka konkretnie, ale czekaliśmy niemal godzinę. Zdążyłam zrobić zakupy. W końcu wchodzimy, ale właściciel ,,pacjentki'' jeszcze zawrócił, bo zapomniał recepty. I taka rozmowa:


Doktor: - Pana godność?


Pan: - Iksiński.


Doktor: - Adres?


Pan: - R...ca, ul. Miodowa 3.


Doktor: - Jak się wabi pies?


Pan: - Mmmm...


Doktor: - Nie zna pan imienia psa?!


Pan: - Eee, tego... Już wiem - Sonia! Bo ja ich tyle mam, że ...


Doktor: - To ile aktualnie? Dwanaście?


Pan: - Nie, cztery!


Doktor: - I kot!


Pan: - Kot?...


Doktor: - No, pamiętam, ma pan kota.


Pan: - A nie! Kota zjadł rottweiler! U mnie kot się długo nie uchowa, nie ma szans! - zarechotał pan i poleciał.


***


W tejże poczekalni młody człowiek z dziarskim 3-letnim psiakiem rasy mi nieznanej. Czekał na panią, która w saloniku obok miała pieska odkąpać. - Bo wyjeżdżamy w podróż i nie chcemy, żeby nam ,,pachniał'' w samochodzie. - wyjaśnił.


- Nasza sunia była wczoraj kąpana na dworze, dwa wiadra wody i gotowe! - poinformował Małż. - No tak, ale ja mieszkam w bloku... - odrzekł młodzieniec. - Mógłbym w wannie, ale pies waży ze 20 kilo, to problem z wyjęciem...


Tu się szczerze zadziwiliśmy. Pan był wysoki i szczupły, ale też nie żadne chuchro męskie. Chwilę później mój 64-letni Małż bez najmniejszego problemu dźwignął naszą 38-kilową Erę na stół. A nie jest żadnym siłaczem, 173 cm wzrostu i tyleż kilogramów. Doktor proponował pomoc, jak zwykle zresztą, ale na to Małż stanowczo nie pozwolił. Oczywiście, po wyjściu z gabinetu wyraziłam stosowny zachwyt...


Dziwna ta obecna młodzież. Niby usportowiona, i po siłowniach się tuła, a tu... Co to jednak znaczy zaprawa za młodu w noszeniu ciężarów na gospodarstwie?...


poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Psica w opałach, my z nią

Zbieżność to chyba czysto przypadkowa, ale od dnia, kiedy zaszczepiliśmy Erę (16 lipca), coś niedobrego się zaczęło dziać.


Że tam sunia coraz bardziej niemrawa - to normalne w jej wieku. Ale że nagle zaczęła tracić kontrolę nad fizjologią? Na szczęście na razie tylko kilka razy nasikała w mieszkaniu, ale co dalej? Dywanik z dużego pokoju trzeba było wyrzucić i tyle.


Zajechaliśmy dziś do doktora Jarka. Bez psa, z zapytaniem tylko. Czy jest jeszcze jakaś rada, czy pozostaje tylko zakup pampersów...  Mamy się pojawić w środę z ,,pacjentką''. Doktor zasugerował dwie możliwości - albo infekcja dróg moczowych do wyleczenia antybiotykiem, albo starczy brak korelacji mózgu z ,,dołem''. Jednak i na tę ewentualność coś można poradzić podobno! A ponadto doktor powiedział, że w 3-5 lat po sterylizacji takie zjawisko nie jest rzadkością. Akurat w tym przedziale Era się mieści, niestety!


Przy okazji każemy obejrzeć skórę Ery, bo tam też coś nie tak. I zapach, delikatnie mówiąc, nie najpiękniejszy... Wprost trudno cokolwiek konsumować, gdy pies w pobliżu.


Nasza poprzednia sunia nie dożyła wieku, w którym wystąpić mogły typowo starcze dolegliwości. Szybszy był nowotwór... Nie wiem, czy psom też  trafia się Alzheimer, ale chwilami mam wrażenie, że w przypadku Ery tak jest. Czasem reaguje i patrzy na mnie identycznie jak Mama... Wiem, to głupie porównanie, ale tak to odbieram.


Wyprowadzam do ogródka co dwie-trzy godziny. Przemawiam: - Sikaj, Erunia, sikaj! Dostaniesz nagrodę, zobacz, mam przysmaczek!


Postoi, popatrzy i zawraca na taras albo do domu. A za chwilę leży w kałuży... Dziś, gdy Małż wrócił z pracy, wyszła z nim, zrobiła co trzeba, a za dwie minuty w pokoju... dokończyła.


Patrzyliśmy dziś na psie pieluchy, bo sklep tuż obok doktora. Jedna sztuka dla dużego zwierza 3,10 zł. Jakieś to jednak wydaje mi się mało ,,pojemne''... Przynajmniej w porównaniu z ludzkim pampersem. I pytanie, czy pomimo ogólnej niemrawości, nie będzie jednak się sunia z pieluchy namiętnie rozbierać?


Psia starość jak ludzka! Nie udała się...



sobota, 9 sierpnia 2014

Polubiłam grillowanie, ale domowe, nie plenerowe

Do tej pory nie byłam nigdy wielbicielką. Albowiem np. kiełbasy smażonej nie cierpię od czasu, gdy na praktykach zerowych przed studiami serwowano nam przez okrągły miesiąc zwyczajną 3 razy dziennie. Jakieś karkówki czy żeberka w postaci zgrillowanej zawsze bywają niedopieczone. Ewentualnie smakuje mi kaszanka i ryby. Ale też bez szaleństw!


Mówi się, że przykład idzie z góry. Ale bywa też, że z dołu. Na Piernikaliach, po kilkuletniej przerwie, pojawił się Kuba, syn mojej przyszywanej kuzynki, młodzieniec 24-letni. Mimo że my-seniorzy, nie jedliśmy ani tłusto, ani szczególnie niezdrowo (wiadomo!), Kuba obiady sporządzał sobie sam. Właśnie na grillowej patelni. I raz poczęstował mnie fragmentem. Zaiskrzyło!


W domu mam podobną patelnię, ale używam jej dość rzadko, głównie wtedy, gdy mam na obiad rybę. Od paru dni jednak sprzęt jest w codziennym użyciu. Dziś na przykład Małż jadł rosołek, którego nie lubię, a ja wykradłam mu jedno kurze udko już ugotowane i podpiekłam w towarzystwie plastrów cukinii i pieczarek. Posypanych mieszanką soli, pieprzu i słodkiej papryki. Niebo w gębie!


Będę testować kolejne warzywa. Ciekawe na przykład, jak burak się upiecze. Albo kalarepka. Patelnię skrapiam dosłownie łyżeczką oleju z włoskich orzechów, to daje dodatkowy efekt smakowy.


***


Na 60-tkę od Małża dostałam śliczną, subtelną  srebrną bransoletkę. W środę mi się zawieruszyła na amen! Na wyjazd nie brałam, w pierwszy dzień po powrocie założyłam, gdy jechaliśmy do miasta na zakupy. I tu się kończy moja pamięć... Cały dom przeszukany - nie ma! Odsuwaliśmy meble, zrewidowaliśmy pościel nawet, ani śladu... W aucie też nie ma. Raczej sama z siebie nie spadła, bo otwierała się dość ciężko. No, diabeł ogonem nakrył... Strasznie mi żal!



czwartek, 7 sierpnia 2014

Kanikuła

W blogosferze sennie, bo wiadomo - wakacje!


Mam tego lata niedosyt wiśni i grzybów... Tych pierwszych już nie ma, tych drugich jeszcze! Przez 15 lat Piernikaliów nigdy się nie zdarzyło, byśmy zostali zupełnie pozbawieni możliwości uzbierania choćby małej porcyjki kurek do jajecznicy. A bywały i takie lata, że po prostu gdzie się nie stąpnęło, tam kapelusz. Choćby rok temu, gdy znosiliśmy na działkę Hali po 5-6 siatek koźlaków dzień w dzień. Na obiad zupa grzybowa, na drugie duszone w śmietanie grzyby i jeszcze każdy wywiózł do domu po słoiku suszonych...


Nawet na ryneczkach kurek jak na lekarstwo, a jeśli już, to drogie, że strach!


W domu zastaliśmy efekty suszy. Wszędzie wkoło padało, tylko w naszej okolicy nic! Róże pozasychane, nawet pąki jeszcze nierozwinięte suche zupełnie. Trzykrotki też z liśćmi żółtymi...


***


Z innej beczki....


Ratafia prawie gotowa. Dorzuciłam ostatni składnik w postaci jeżyn. Malinówka się pięknie maceruje. Znienacka pojawiła się szansa na wiśniak na rumie. Albowiem ostatnie wiśnie, nabyte w środę na pruszczańskim ryneczku, okazały się zbyt przejrzałe do konsumpcji przez Małża, za to do nalewki całkiem niezłe. A że trafił mi się jako ,,łup'' piernikaliowy rum 80-procentowy... Będzie się działo!


Dane mi też było na Piernikaliach popróbować łąckiej gruszkówki, 55 %. Zapach cudowny! Smak też nie najgorszy. Dwa małe kieliszeczki skonsumowałam. Śliwowica tamtejsza, łącka,  to już absolutnie wyższa szkoła jazdy! Maleńki łyczek wprost mnie powalił! Jednak 70 % to nie jest trunek dla słabej  kobiety...







wtorek, 5 sierpnia 2014

5xjubileusz

Piętnaste, jubileuszowe Piernikalia zakończone! Jubileuszowe dodatkowo poczwórnie z powodu naszych globalnych urodzin. Oj, działo się...


Było i sentymentalnie, i nieco rozpustnie. W podgrupach i ,,cuzamen'' w pełnym składzie, dwunastoosobowym. W niedzielę odbyły się główne obchody rocznicowe. Przygotowałyśmy, my jubilatki, krótki i spontaniczny występ artystyczny z deklamacją, śpiewem i ,,ruchem scenicznym''.  Ruch może nie był najwyższych lotów, ale w końcu ,,mamy po 60 lat...'' Potem Asia uraczyła nas piosenką i serią ,,moskalików''. Każda doczekała się osobistego wierszyka ku czci. Prezentów też była moc! Od śmiesznych gadżetów po prawdziwe precjoza!


Kulinarnie również przygotowałyśmy się w warunkach mocno polowych znakomicie. Stół się uginał wprost od przysmaków...  Kilka rodzajów sałatek, przednie wędliny, nawet dwa ciasta. I, nie ma co kryć,  trunki wszelakie! Chyba tylko szampanów nie było, ale my nie wielbiciele akurat. Za to pełen przekrój pozostałych napitków, od piwa (5 %) po śliwowicę łącką (70%)... Nietkniętą zresztą...


Troszkę nam próbowały wejść w paradę burze z gradobiciem włącznie. Ale co tam! Na kilka minut przed rozpoczęciem imprezy wyszło słońce! Ognisko też dało się rozpalić bez większych problemów.


M. przygotował pokaz filmików nakręcanych kamerą przez 15 kolejnych lat. To były naprawdę wzruszające chwile. Tu mały Kubuś, dziś 24-latek, ówdzie nasza Asia w różnych fazach dorastania, wreszcie jeden z przyjaciół, którego już od 3 lat między nami brak... Także zwierzaki, które odeszły, choćby nasza Ira, czy Koko Halinki... Kawał  wspólnego życia!


Chyba właśnie ów pokaz oraz ta ,,bolesna'' rocznica naszej czwórki sprawiły, że było to spotkanie inne niż wszystkie dotychczasowe. Bardziej refleksyjne, co jednak nie znaczy, że smutne, bynajmniej!


Wydarzenie upamiętnione zostało nie tylko w kamerze i aparatach fotograficznych, ale też na namiocie-baldachimie, najnowszym nabytku naszej gospodyni  Halinki. Wodoodpornymi mazakami podpisaliśmy się tam wszyscy, ponadto każda Jubilatka dostała do dyspozycji fragment powierzchni, gdzie mogła umieścić, co chciała. Na mojej ,,ćwiartce'' np. pojawiło się hasło ,,stara, ale jara...'' i rysunek palącego się papierosa.


Za rok znów okazja do świętowania, albowiem trójka bywalców kończy równiutkie 65...


Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...