sobota, 31 sierpnia 2013

Miks

Z trzech zaproszonych wiedźm przybyły dwie. Doris chyba uszkodziła miotłę?...


Ponad pięć godzin zleciało niczym chwilka. Niedosyt wspólnego przebywania nie przeszedł w przesyt, mogłybyśmy jeszcze drugie tyle. Tematów by nie zabrakło. Rozsądek jednak nakazał rozstanie... W końcu jutro też jest dzień!


***


Na ryneczku pruszczańskim dziś jakiś dekadentyzm. Połowa straganów na głucho zamknięta, generalnie bryndza jak za komuny... Za to udało mi się nabyć aronię na kolejną, tym razem większą, porcję nalewki. Zaledwie po piątaku za kilogram.


***


Jako, że ostatnio nieustannie eksperymentuję w kuchni, przygotowałam dla moich czarownic nadziewaną cukinię. Farsz składał się z mielonego mięsa, kiszonej kapusty i pieczarek. Nie powiem, dobrze wyszło! Zostało po kawałku na jutro, dziecka mniejsze i Małż będą mogli spróbować.


Wiedźmy naniosły sałatek i inszego dobra. Znów z pół kilo przybędzie... Na szczęście gdzieś od połowy września ruszy aerobik!


***


Pierworodny lubi od czasu do czasu robić mi kawały telefoniczne. Bywało, że dzwonił  niby to z Radia Maryja, albo z komendy powiatowej policji, itp. Wczoraj dzwoni mi stacjonarny. Odbieram i słyszę ewidentnie głos Syna jako przedstawiciela operatora Orange. Coś tam nawija o ewentualnej obniżce abonamentu. Rozłączyłam! Ale tak po chwili myślę: - To nie w jego stylu. Zwykle wykazuje się większą inwencją, w stylu Weissa (,,dzwonię do pani w nietypowej sprawie''...).


Dziś ten sam telefon. Dosłuchałam do końca. To jednak nie Pierworodny, choć głos identyczny... Chyba się nie wynajął?... A zresztą, kto go tam wie?!

czwartek, 29 sierpnia 2013

Killer

Moja suka na stare lata zgłupiała ewidentnie! Może psy też cierpią na Alzheimera...


Od szczeniaka biegała luzem po naszym podwórku. Owszem, pogoniła nieraz młyńskiego kotka, poderwała do lotu stadko gołębi pani sąsiadki.  Jednak to wszystko raczej w ramach ćwiczeń fizycznych. Bez morderczych intencji...


Dziś domagała się koło szesnastej wyjścia z tarasu. Otworzyłam furtkę. Pokręciła się  koło kwiatków, potem pognała pod młyn. Nagle zobaczyłam, że goni kurę należącą do takiego ni to sąsiada, ni to miejscowego aferzysty i zawołanego pieniacza. Obiegłam budynek nasz wkoło, by od owego gonienia kury powstrzymać Erę. Niestety! Pod kuchennym oknem zastałam obrazek z horroru. Suka stała, dysząc, nad kurzym zewłokiem... Bardzo zadowolona!


Rozdygotana kompletnie nie wiedziałam, co robić. Fakt, że sąsiad nie umie zapobiec wydostawaniu się kur z opłotków  (z powodu nieszczelnego płotu) to żadne usprawiedliwienie. Mój pies, luzem puszczony, zawinił! Świadków wprawdzie nie ma, ale wyrzut sumienia owszem... Istnieje!


Era martwą kurę w pysku zaniosła na taras, nadal cała zachwycona sobą. Schowałam ptaka do reklamówki, przerzuciłam przez barierkę. I czekam na Małża.  By poradził, co dalej...


Przybył, relacji mej wysłuchał, corpus delicti zakopał. I poradził, by aferzyście bez bicia przyznać się i zaproponować ekwiwalent pieniężny. Jeżeli na ryneczku kura już oskubana i wypatroszona stoi po 30, to sąsiadowi można zaproponować dwie dychy. Szczególnie, że osobnik był bardzo mikrej postury...


Martwi mnie jednakowoż agresywność psicy. Do tej pory nijakich podobnych przejawów nie było... Starcza gorliwość?!

środa, 28 sierpnia 2013

Czasem...

...naprawdę niewiele trzeba człowiekowi do szczęścia. Ot, wystarczy, że wywiozą mu wory ze szkłem, papierem i plastikiem! Jak przestronnie w komórce i na tarasie! Jak słodko... Bez tej ,,kozy''... Szkoda tylko, że kolejny ,,mały szczęścia łut'' dopiero za miesiąc.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Pozory mylą! - święta prawda

Wniosek z wczorajszej wizyty w jednym z okolicznych marketów.


Zauważyłam dziwnie wyglądającego młodzieńca gdzieś w okolicy stoiska mięsnego. Niezbyt wysoki, z lekkim brzuszkiem (pewnie od piwa! - pomyślałam). Na głowie jakiś bujny półczub (aha, skin!), twarz nieogolona, oczy jakieś przymglone (prochy?!). Dresowa bluza, a poniżej krótkie kolorowe szorty. I buciory ciężkie, znak nieomylny trudnego dzieciństwa według niektórych psychologów. A co najważniejsze - buzia bardzo, bardzo pokancerowana. Strupy, siniaki itp.


Gdy dochodziliśmy z Małżem do kasy, osobnik nagle wepchnął się dość bezceremonialnie przed nas. A kolejki były spore, jak to po osiemnastej. - Coś bym może mu powiedział, ale na widok tej ,,gębusi''... - szepnął mi do ucha ślubny. - Dobrze zrobiłeś, lepiej nie zadzierać z takim! - odrzekłam.


Mimowolnie rzucaliśmy okiem na wykładane na taśmę zakupy młodzieńca. O dziwo, żadnego piwa, chipsów  ani gorzały. Warzywa, wędliny, mięso, cukier, pieczywo. Spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo, bo po 36 latach razem słów czasem nie potrzebujemy. ,,Zakapior, ale chyba dba o rodzinę, dobre i to!'' - mówiło to spojrzenie.


Gdy nasze zakupy były kasowane, zostawiłam P. i poszłam do kiosku. Młodzian wszedł tam tuż przede mną. Na jego widok panienka kioskarka oczy w słup postawiła i zakrzyknęła: - Matko, co ci się stało?


I tu usłyszałam: - Ech.. Mieliśmy z mamą wypadek samochodowy! Stuknął w nas jakiś debil. Mnie się praktycznie nic nie stało, z matulą gorzej, bardzo poobijana, z trudem dochodzi do siebie. Ale ważne, że już w domu...


Prawie się zarumieniłam ze wstydu. Zawsze podkreślam, że nienawidzę stereotypów, szufladkowania itp. A zachowałam się dokładnie tak, jak ludzie, którzy to robią. Małż też się nieco zawstydził, gdy mu streściłam dialog z kiosku...- Kurczę, okropni jesteśmy! - wyszeptał, a ja nie zaprzeczyłam.


A klasyk przestrzegał: - Nie sądź człowieka po minie, bo się w sądzeniu poszkapisz!

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Częściowo na życzenie

Na życzenie napiszę, co zrobiłam z papryką, chociaż nie znam efektu, wszak to debiut był...


Umyłam, odrzuciłam ogonki i wszystkie pestki, wycięłam też takie białe fragmenty wewnętrzne, pokroiłam na pasy. I poukładałam w słoikach, takich większych. Zalewa (wg przepisu Magdy) to: 4 szklanki wody, jedna szklanka octu 10%, łyżka soli, 3-4 łyżki cukru (ja dałam więcej, bo wolę bardziej słodką). Można dodać listek laurowy i ziele angielskie, ale ja nie dawałam. Natomiast do każdego słoika wsypałam trochę gorczycy. Zalałam gorącą zalewą, następnie na wierzch każdego pojemnika wlałam jedną łyżkę oleju.  Gotowałam potem zamknięte słoje ok. 25 minut.


***


Ponieważ wczorajsza wątróbka po raz pierwszy wyszła mi taka, jaka być powinna, powtórzyłam dziś ponownie. Z niewielkimi modyfikacjami. I wyszedł bardzo wykwintny obiad, aż się Małż zdziwił.


Wczoraj na patelni z wątróbką dusiłam przez chwilę pokrojoną na kawałki antonówkę. Pięknie się rozpadła, ale była stanowczo zbyt kwaśna. Dziś wzięłam dwa małe pirosy. I to był strzał w dziesiątkę!


Druga sprawa to innowacja ziemniaczana. Związana z wypiekiem chleba. Staram się zawsze przy okazji upiec coś jeszcze, by się prąd nie ,,marnował''. Wzięłam 8 małych ziemniaków, obrałam, potem każdy owinęłam plastrem bardzo chudego boczku (a raczej takiej szynki niemieckiej z Lidla), zawinęłam każdą pyrkę w folię aluminiową  i włożyłam do blaszki. Piekło się to godzinkę w towarzystwie dwóch chlebków. Absolutna rewelacja! Małż aż zaczął pytać, czy może jakaś ważna data dziś, o której zapomniał?... No bo z jakiej racji takie delicje?...


Bardzo teraz lubię trochę poeksperymentować. Namiętnie oglądam ,,Kuchnię''. Niczego nie zapisuję, bo wydaje mi się, że zapamiętam. A  że pamięć dziurawa, to potem łączę dowolnie jakieś fragmenty kilku przepisów i wychodzi coś ,,mojego''. Przeważnie  jest to nawet jadalne! A czasem wręcz pyszne.


Z chlebem też ciągle coś zmieniam. Bo nudno tak trzymać się sztywno receptury. Dziś mi na przykład wyszedł bardzo ,,gliniasty''. Ku uciesze Małża ogromnej. Niestety, po całkowitym ostygnięciu gliniastość zanika. Nie wiem dlaczego... Zapytam Magdę!

sobota, 24 sierpnia 2013

NIe zdzierżyłam...

A wszystko przez niejakiego Andrzeja K.!


15 sierpnia żona Andrzeja, Basia,  przybyła na Piernikalia z pieczonymi żeberkami i słojem marynowanej papryki. Produkt w słoju autorstwa małżonka. Najwspanialsza postać papryki, z jaką miałam do czynienia! Nawet Asia, która deklaruje absolutną niechęć do warzyw ,,zmarnowanych'', spróbowała i potem już tylko wołała: - Jeszcze!


Gdy dziś na naszym pruszczańskim ryneczku zobaczyłam pięciokilowe worki z czerwoną i żółtą papryką, postanowiłam, że i ja tego ,,miodu'' narobię. Szczególnie, że Małż bardzo gustuje...


Niezbędna konsultacja telefoniczna z Magdą, zakup octu i cukru,  i zaczęłam produkcję. Wyszło 13 sporych słojów.


Rozglądałam się też pracowicie na rynku za antonówkami. Niestety, zero! Za to w ulubionym markeciku były. Więc kolejne 5 kilo, praktycznie całość spoczywającą w skrzynce  wykupiłam. Miałam zostawić do przerobu na jutro, bo co za dużo, to wiadomo! Ale jak się rozpędziłam...


Jutro bowiem może zbraknąć czasu, gdyż wizytujemy Młodą Parę! Czyli Pierworodnego z Synową, już nie ,,in spe''.  Cywilne ,,tak'' dziecka powiedziały sobie we wtorek. Po dziesięciu latach pożycia... Mam nadzieję, że teraz Hania przestanie mi  wreszcie ,,paniować''?... Jestem w pełni gotowa zostać ,,mamą'' drugiej córki!


***


Ostatni tydzień wakacji... Muszę zorganizować sabacik dla moich koleżanek, wciąż jeszcze pracujących w pocie czoła w placówkach oświatowych! I już mi się ckni okrutnie do ploteczek miejscowych. Bo tak się napawam moją odzyskaną swobodą, że prawie z domu nie wychodzę i nie wiem, co piszczy w okolicy... A pewnie piszczy niejedno!

piątek, 23 sierpnia 2013

,,Wywiadówki''

Tak sobie zaczęłam nazywać wizyty u Mamy, bo też i troszkę to rzeczywiście wywiadówki przypomina...


Generalnie wszystkie panie opiekunki mówią o Mamie, że jest bardzo spokojną i pogodną pensjonariuszką. Chwalą, że jest chętna do zadań, że zawsze sama odnosi naczynia i sztućce po posiłkach, jest uczynna  itp.


Zgodnie zgłaszają też (niezależnie od obsady i zmiany, na której jesteśmy) jeden jedyny problem: obsesyjne ubieranie, przebieranie, nieustanny remanent w odzieży! Nawet w środku nocy...


Grzebanie w ciuchach mnie nie dziwi, już od kilku miesięcy ze 3 godziny dziennie Mama przekładała rzeczy w szafie i szufladach. Natomiast jak się rano ustroiła, tak chodziła do wieczora. Czasem czegoś było za dużo, czego innego za mało, bywało, że gdy się ochładzało, to w ciągu dnia dochodził sweter czy kamizelka. Ale przebieranki to dla mnie nowość!


Każdą wizytę (średnio dwa razy w tygodniu) zaczynam od skontrolowania garderoby, którą Mamidło ma aktualnie na sobie.  Najczęściej spotykane zjawisko to dwie spódnice - jedna na drugiej. I tyleż bluzek! Raz były cztery pary majtek jednocześnie, za to pampers nieobecny...


Dość normalna to rzecz na tym etapie choroby. Rozumiem, że i panie z personelu nie są w stanie nadążyć za pomysłami mojej Rodzicielki. Wszak podopiecznych więcej...


W tej chwili Mama w pokoju z panią sporo młodszą, za to częściowo sparaliżowaną. Pani Zosia narzeka, że Mama ciągle zamyka na głucho drzwi i okno. No, niestety! W domu było podobnie... Żaluzje i  zasłony na noc zaciągane. A co okno otworzyłam, by trochę przewietrzyć, zaraz było zamykane szczelnie!  Wszak  według Mamy ,,od smrodku jeszcze nikt nie umarł, a od świeżego powietrza owszem''... Mawiała tak nawet lata temu, gdy jeszcze głowa pracowała normalnie.


Dla mnie nawet w największy mróz zimowy okno zamknięte na noc jest czymś niemożliwym. Musi być ruch powietrza! Pod tym względem nie wdałam się w Rodziców... Na szczęście!

środa, 21 sierpnia 2013

Znów konsumpcyjnie

Zobaczyłam dziś pierwsze tegoroczne antonówki. I od razu włączył się kategoryczny imperatyw - nabywać i przerabiać! Oparłam się wiśniom, porzeczkom, ogórkom itp. Antonówkom się sprzeciwić nie umiem... A bardziej jesienną porą renetom.


***


Powrócę jeszcze raz do Piernikaliów, tym razem w aspekcie kulinarnym.


Od paru lat było takie niepisane prawo, że każdy przywozi coś gotowego na obiad lub kolację. I tak: Hala robiła zawsze na powitanie śledzia pod pierzyną, Maryśka  przywoziła żeberka, ja leczo, Edyta bigos z młodej kapusty. W tym roku ,,nowa świecka tradycja'' wzięła w łeb! Jakbyśmy się zmówiły...


Za to wykazałyśmy wybitną kreatywność! Dużą rolę odegrały oczywiście  grzyby. Dwa dni z rzędu Marysia raczyła nas przepyszną zupą, najlepszą grzybową, jakiej miałam okazję próbować! Smażone kozaki stanowiły też doskonały dodatek do mielonych i do.. żeberek, które się jednak pojawiły, choć nie w wykonaniu Marysi, a doktor Basi.


W nocy z czwartku na piątek skonsumowaliśmy ogniskową  ,,prażonkę'' z kociołka. Wyszła znakomicie, nawet mogła się pichcić o kwadrans krócej... Dopiero dziś udało mi się kociołek doszorować do jako-takiego stanu...


Zanim dorobiłam się kociołka, próbowałam zrobić podobną potrawę w garnku. Ale to nie to! Musi się czuć dym z ogniska!


Przepis na ,,prażonkę'' jest bardzo dowolny. Składniki obowiązkowe to kiełbasa, boczek, mięso drobiowe lub wieprzowe, ziemniaki, cebula. I kapusta, szczególnie zewnętrzne liście, które wyściełają dno kociołka i przykrywają całą kompozycję z góry, zapobiegając przypaleniu. Ja dałam jeszcze rozmaite warzywa i bardzo dużo zieleniny.


Hala na działce ma troszkę własnych warzyw, między innymi różne rodzaje fasoli. Od klasycznej, poprzez mojego ulubionego mamuta, po ciemnofioletową wersję. Pożegnalny obiadek to była istna fasolowa orgia!


Oczywiście, jak można się domyśleć, powróciłam  cięższa! O jakieś półtora kilo... Ale za to ile doznań! A te nadmiary się zwalczy jakoś... Pół kilo już ustąpiło!

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Urzędowo

Jeszcze przed wyjazdem na Piernikalia przyszło pismo z sądu w sprawie Mamidła. Że termin rozprawy 18 września, że wszelkie znaki wskazują na to, iż  ubezwłasnowolnienie jest jak najbardziej wskazane itp. W opinii pań psycholożek (sztuk trzy) było też wyraźnie napisane, że wysyłanie jakiejkolwiek korespondencji urzędowej do Mamy jest  w tej chwili zupełnie bezcelowe.


Podczas rozprawy interesy Mamy ma reprezentować Asia. Odebrała swoje wezwanie do sądu, ale przy okazji się wydało, że i do Mamy jest sądowe awizo (!).


Udałam się dziś na lokalną pocztę. W dzielnicy naszej gdyńskiej. Przedstawiam pani sytuację. Że Mama w Domu Seniora, a  nawet gdyby w miejscu, to i tak już nie podpisze żadnej przesyłki. Że Sąd uznał za bezcelowe przysyłanie pism, a jednak... I co w tej sytuacji?


A pani poczciarka według schematu: - Listu nie mogę wydać, chyba że dostarczy Pani pełnomocnictwo.  - To niech sobie ten list leży! Bo ja nie mam czasu na podobne historie. Mogę pani podać adres aktualny Mamy, ale zaznaczam, że odbioru pisemnie i tak nie potwierdzi... Bo już nie potrafi się podpisać...


***


Zanim osiągnę miano prawnego opiekuna Mamy, minie znów kilka miesięcy. Bo teraz sąd okręgowy papiurki do rodzinnego prześle, czas na uprawomocnienie musi minąć, itp. Paranoja!


A rodzinny będzie się domagał sprawozdań ze sprawowania opieki. I z wydawania  mamowej emerytalnej kasy... Wprawdzie tylko raz do roku! Tak czy owak raportować będzie trzeba... Ok, nie mam nic przeciwko! Taka forma inwigilacji jest jeszcze do przyjęcia!

niedziela, 18 sierpnia 2013

Dziwnie...

Nocujemy dziś w Gdyni. Przymusowo, bo ja na dziesiątą jutro do pani psychogeriatry, z grajdołka nie miałabym jak dotrzeć. Dziwnie tak, gdy my tylko we dwoje z psem. Ani Mamy, ani Taty...

Wywozimy i wywozimy swój ,,dobytek'', zgromadzony tu przez niemal dwa lata. Ciuchy, buty, sprzęty kuchenne, psie akcesoria itp.

Przeraża myśl o przygotowaniu mieszkania do ewentualnego wynajmu! Tyle tu jeszcze gratów rozmaitych! No i te wszechobecne książki po Tacie... Liczone w tysiące, a w większości zupełnie nie ,,czytable''... Żadna biblioteka ich nie zechce, pozostaje tylko skup makulatury.

Z perspektywy ostatnich doświadczeń stwierdzam, że mój brak sentymentów nie jest zły. Albowiem w naszym małym grajdołkowym mieszkanku pamiątki i przydasie nie zajmują niepotrzebnie przestrzeni. Tu natomiast królują!

A przecież tyle już przez dwa lata wyrzuciliśmy! Systematycznie i stopniowo... Mimo to jeszcze wciąż napotykam jakieś pocztówki, guziki, spinacze, torebeczki, pudełeczka puste, klucze donikąd, przeterminowane dawno leki i rozmaite inne ,,cuda''! Całe szczęście, że tu wciąż obowiązują stare zasady pozbywania się śmieci, jest szansa, że się to wyrzuci po prostu do zsypu...

Rano obejrzę ogródek. Gdy przyjechaliśmy, było zbyt ciemno, by cokolwiek zlustrować. Nie spodziewam się szału!

 

sobota, 17 sierpnia 2013

,,Grzybów było w bród..''

Nie tylko grzybów zresztą...


Fakt jednak, że tym razem chyba grzyby były największą atrakcją Piernikaliów. Wszyscy w kraju zgodnie twierdzą, że grzybów nie ma! Ale moje dzieci się uparły i po kąpieli w jeziorze w środę postanowiły zajrzeć na pole, gdzie pośród rzadko rosnących brzózek co roku coś tam znajdowaliśmy...


Wrócili dźwigając ze 20 dorodnych czerwonych kozaków! Wyraziliśmy stosowny podziw i entuzjazm. My, tzn. piernikaliowicze. Nie był natomiast zbyt zadowolony wizytujący nas chwilowo znajomy tubylec. Szybko dopił drinka i poszedł...


Po obiedzie ruszyła w ten sam zagajnik wyprawa numer dwa, wzmocniona liczebnie m.in. o niżej podpisaną. I kogóż napotkaliśmy natychmiast? Ano, ,,tubylca'' naszego! Nie mógł widać znieść myśli, że on, taki grzybo-spec, został wyprzedzony przez obcych...


Starczyło jednak dla wszystkich! Znów przydźwigaliśmy kilkadziesiąt sztuk. Więc i zupa, i sos do żeberek, wreszcie przygotowania do suszenia. Pod wieczór dziewczyny poszły się przejść po wsi, objedzone grzybami. Wracają za godzinę. I co widzimy? Dźwigają wielki kosz, pełen tym razem prawdziwków! Dar od spotkanej po drodze sąsiadki, która: ,,już nie mam co robić z tymi grzybami, pani kochana!''


Oczywiście, dziś po śniadaniu, kolejna wyprawa do zagajniczka. I znów ze trzy pełne reklamówki! Na szczęście sąsiadka od prawdziwków dołożyła w pakiecie elektryczną suszarkę. Więc i mnie się trafiła porcyjka już suchych ,,na wynos''!


Poza grzybobraniami, grzyboobieraniem, grzybokonsumpcją itp. program spotkania naszego, jak zawsze, dowolny, acz bogaty! W napoje szczególnie... Z procentami, ale i bez. Ogniska, śpiewy, dyskusje wesołe, ale i poważniejsze, spacerki, wyprawy ku miastom i ogrodom itp.


Osobiście namówiłam Małża na wycieczkę do Dobrzycy, gdzie podziwialiśmy fantastycznie zakomponowane ogrody. Japońskie, francuskie, angielskie, chińskie, ziołowe, zmysłowe, mistyczne oraz dobrane kolorystycznie (biały, żółto-niebieski, płomienny, fioletowy itp.). Orgia doznań - wzrokowych, zapachowych! Gdyby tam z nami była Magda.... My sobie potrafimy o naszych raptem parunastu roślinach godzinę gadać, więc stamtąd chyba byśmy przed nocą nie wylazły!


Zanim się zjechało całe towarzystwo, zaliczyliśmy też z dzieckami młodszymi wypad do Trzebiatowa. W środę, gdy wiało tak, że łeb chciało urwać! I do tego ulewy co chwilę. Największą udało się przetrwać w ,,Dworku nad Regą'', parę kilometrów od miasta. Miejsce godne polecenia. Nie ukrywam, ceny za danie obiadowe w granicach 35-40 zł. Ale warto! I bardzo miła obsługa, bez problemu wpuszczono nas z dwoma psiskami do sali kominkowej w pół-suterenie...


***


Taka refleksja mojej kochanej Halinki: - Zobaczcie, jaką ewolucję przeszliśmy przez te trzydzieści parę lat! Na studenckich biwakach jedliśmy zupki z proszku, makaron z pulpetami z puszki, rarytasem był kisiel. A teraz? Na kolację wpylamy sobie od niechcenia  krewetki z grilla!


Fakt! W środę taka właśnie była uczta... Moja Asia serwowała. Drugi raz w życiu jadłam, i chyba powoli się przekonuję...


***


A od jutra chyba trzy razy dziennie sałata. Po tych frykasach... Bo jakoś tak się ,,rozbyłam''...

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Nikt mnie nie kocha, nikt mnie nie lubi?...

Coś chyba przypadkiem wczoraj kliknęłam? To wariant bardziej optymistyczny. Bo pesymistyczny mi oznajmia, że świadomie i celowo nikt się do mnie nie zechciał odezwać! Buuu...

***

Prawie się już spakowałam na Piernikalia. Jeszcze tylko ,,spożywka'' i można tobołki do auta wnosić. Aktualnie leje, ale to chyba nie zapowiedź na najbliższe dni na Pomorzu Środkowym?

Po latach znów postanowiłam zabrać  z sobą żeliwny kociołek, by przyrządzić na ognisku małopolskie ,,prażone''. Kurczę! Właśnie skończyłam rozmowę z Magdą, miałam przecież zapytać o szczegóły przepisu. Gadałyśmy prawie półtorej godziny, ale o tym akurat zapomniałam na amen! Nic to, zadzwonię z Dargocic...

Wracam w sobotę, trzymajcie się!

 

niedziela, 11 sierpnia 2013

Rzecz o serach

Zięciowi naszemu ukochanemu zdarzyło się spędzić ostatni tydzień na szkoleniu w Szwajcarii. Tej zagranicznej, nie Kaszubskiej.


W Kaszubskiej natomiast fetowaliśmy wczoraj spóźnione imieniny mamy Miśka. I na to spotkanie Zięć przytargał zawiniątko z próbkami szwajcarskich serów.


Pakuneczek składał się z kilku reklamówek, jedna w drugiej, jedna w drugiej i tak ze cztery razy. Dopiero gdzieś na dnie sery. - No, bo strasznie wonieją! - tłumaczył Michał.


I rzeczywiście, przez kilka warstw plastiku woń się przedostawała... Czy to był aromat,  czy raczej smrodek? Rzecz gustu.


Za to smaki... Niebiańskie wprost! Chyba pięć rodzajów było, każdy cudowny...


***


Dlaczego nasze rodzime produkcje są dziś bezsmakowe i bezwonne? Kiedyś, dawno temu, nie tak bywało. Sery pachniały, ot, kortowski na przykład. Nazwa sera gwarantowała określoną jakość. Wiadomo było, który ostry, który łagodny itp. A dziś?  W zasadzie li i jedynie dwa smaki:  lekko orzechowy albo ... nijaki. Zapachu nie uświadczysz, a jeśli się już jakaś nutka pojawi, to ... mydlana!


W tym kontekście cieszy mnie niezmiernie wyprawa paryska. Bo będzie szansa popróbowania ,,prawdziwych'' serów!

piątek, 9 sierpnia 2013

Jak Podstolina...

,,Bo ja rzadko kiedy myślę, alem za to chyża w dziele!'' Te słowa Podstoliny z ,,Zemsty'' mogłyby być moją dewizą życiową...


Bo rzeczywiście - jak sobie coś upatrzę, to musi być już, zaraz, natychmiast! Bez gruntownego przemyślenia, bez popatrzenia, co za, co przeciw. Chyba jedynie w kwestii wyboru męża przemyślałam rzecz gruntownie, za co sama sobie jestem wdzięczna niezmiennie od 36 lat.


Jakoś tak się utarło, że w naszym stadle to ja jestem ,,ministrem spraw zagranicznych''. Więc, gdy wypad poza kraj, Małż mi daje carte blanche. No, prawie... Bo żąda li i jedynie bezprzewodowego internetu oraz  łazienki w hotelowym pokoju.  To ostatnie akurat w przypadku hoteli paryskich wcale nie jest normą.


Zasiedliśmy dziś do poszukiwań. Tu tak, ówdzie siak, tu drogo, tam umiarkowanie. Tu łazienka, tam niekoniecznie, ówdzie internet niby jest, ale wyłącznie przewodowy. W końcu zdecydowaliśmy! Niedrogo, z łazienką i siecią. Trzy noclegi poniżej tysiąca...


Gdy już Małż zapłacił, nieśmiało zaproponowałam, by sprawdzić, jak się tam dostać z lotniska Beauvais, gdzie mamy wylądować. I co się okazało? Dłuższego dystansu nie sposób znaleźć, jak Paryż długi i szeroki! Lądujemy o 19.10, o ile wszystko pójdzie zgodnie z planem. Jeśli do północy się doczołgamy do hotelu, będzie sukces... A nam się roił pierwszej nocy Paris by night!... No, cóż, podobno to miasto nigdy nie śpi?...

czwartek, 8 sierpnia 2013

Jarmarcznie

Jak wiecie, nie lubię Jarmarku Dominikańskiego i unikam od lat. Jednak dziś trochę się pokręciliśmy w oczekiwaniu na koncert...


Myślę, że ze 20 lat co najmniej minęło od naszej ostatniej wizyty na tej imprezie. I zauważam spore zmiany! Przede wszystkim ,,uświatowienie''. Obustronne, tzn. i ze strony handlujących, i nabywców-turystów. Ileż różnych języków słyszałam przez circa trzy kwadranse! Ile kolorów karnacji widziałam... Niczym w Nowym Jorku!


Z racji ograniczonego czasu nie obeszliśmy całości i może dlatego nie napotkaliśmy rejonu bibliofilskiego. A może (to smutniejszy wariant|) książka nie jest już towarem atrakcyjnym? Bo to nasi czytać nie lubią, a zagraniczny gość przecie polskiej książki nie kupi, bo na co mu ona?


 W latach naszej młodości chodziło się głównie po to, by poszukać konkretnych pozycji literackich lub brakujących do kompletu numerów ulubionych czasopism (np. ,,Fantastyki'').


Rozrosła się niezwykle oferta gastronomiczna. Specjały niemal z całego świata można znaleźć. Polskie jadło prezentują co dzień panie z Kół Gospodyń Wiejskich z całego województwa.  Naszym dziewczynom trafił się bardzo upalny dzień na prezentację, a stroje mają bidule z grubego sukna... Piękne, ale zupełnie nie na tę porę...


Podobnie cierpią ,,średniowieczni kmiecie'' i takież rycerstwo! Fantastycznie się prezentują, ale nie zazdroszczę im doznań termicznych!


Nie udało mi się wykryć, co jest w tym roku jarmarcznym hitem. Jak zawsze rzeczy naprawdę gustowne przeplatają się z odpustowym kiczem, ku radości zarówno estetów, jak  i pospólstwa. O to przecież chodzi, by każdy znalazł coś dla siebie...


Bardzo sprawnie działa ochrona. Przynajmniej takie odniosłam wrażenie podczas dwóch krótkich pobytów wieczorową porą. Nadużywający procentów są wyłapywani i z miejsc np. koncertowych szybciutko rugowani.Dziś jeden młodzian się rozochocił i pląsając, rozpoczął proces samoobnażania. Gdy tylko zaświecił nagim torsem, został spacyfikowany!


***


Zaczynam przygotowania do wyjazdu na Piernikalia. Piorę po trochu ciuszki, zapisuję, co zabrać. Do małych butelek (200 ml) przelewam próbki zeszłorocznych nalewek i tegorocznej ratafii. Wyjazd we wtorek po powrocie Małża z pracy. Powrót w sobotę... Nie mogę się doczekać!

wtorek, 6 sierpnia 2013

Nadspodziewanie...

... przyjemny koncert na Jarmarku Dominikańskim. Którego generalnie nie lubię od lat...


Ostatnio jakoś się tak składa, że na niemal każdym koncercie Asi zjawiają się ,,nosiciele'' tego samego nazwiska. I podchodzą post factum, pytając o koneksje. Na szeroko pojętych  Kaszubach Kni...ów jak psów, więc nie dziwota, że się pojawiają. Nawet i tacy, którzy legendę rodową o pochodzeniu od Szkotów z XVII wieku wywodzą! A to woda na młyn i miód na serce  Małża!


Dziś też przypadkowa słuchaczka nagle usłyszała nazwisko wokalistki występującej, zatrzymała się, dotrwała do końca i nuże w koneksje brnąć! Oczywiście, na pewno spowinowacona, skoro z okolic Kościerzyny!


Jako że ja Kn...owa tylko po mężu, nie podniecam się tak bardzo Jego drzewem genealogicznym. Przecie swoje też mam, nie? Uboższe, to fakt. Umiejscowione w innym fragmencie województwa. Między Puckiem, Redą i Władysławowem. Daleko od Karsina, Wdzydz i Wiela. Czyli  z dala od  mocno ,,polaszących'' Kaszubów.


Małż Kaszeba stuprocentowy, ja tylko w połowie, bo w drugiej Kujawianka jestem. . Dziecka w trzech czwartych pomorskie. Moje wnuczątka męskie już w siedmiu ósmych. Bo Hania też lekko kaszubska...


Niby to nieistotne, skorośmy wszyscy Polakami. A jednak... Bliższa ciału koszula przecie!

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Wspominkowo...

Jako, że chwilowo nie mam dostępu do żadnej biblioteki publicznej, korzystam z osobistej. Po raz któryś powracając do już przeczytanych pozycji. Właśnie po raz drugi przerzucam sobie ,,Fikołki na trzepaku'' Kalicińskiej.  I znów wracają obrazki sprzed niemal pół wieku...


Nie wiem dokładnie, z którego rocznika jest autorka, ale na pewno dzieli nas bardzo mały dystans. Z większością opisów mogę się utożsamić, jako że też ze mnie dziecię miastowo-blokowe. Z gomułkowskiego budownictwa...


Drugie i kolejne czytanie zawsze jest bardziej nastawione na szczególiki, bo przy pierwszym w moim przypadku to tylko dzika pogoń za fabułą. Więc wyłapuję teraz różne ciekawostki i konfrontuję z własnymi wspomnieniami.


Nie pamiętam osobiście, by w moim najbliższym sklepie kwaśna śmietana była wydawana z wiadra do przynoszonych z sobą słoików. Kojarzę już wyłącznie taką w butelkach z metalowym kapslem... Owszem, po sok z kapusty lub kiszonych ogórków się ze słoikiem chodziło! Masło też już tylko w kostkach pamiętam, nie w bloku.


Pamiętam natomiast świetnie ,,rozważanie'' soli i cukru, wręcz do lat 70-tych późnych. Z worów do beżowych papierowych torebek. I chodzenie z butelką po olej!


Opis twardej marmolady jak zawsze mnie wzruszył. To był rarytas absolutny, głównie przez to, że zakazany! Na szczęście na koloniach i obozach Babci nie było i można się było do woli nazachwycać specjałem, produkowanym ponoć samogłównie z buraka....


Pierwsze moje samodzielne wyjścia do miasta, przeważnie w towarzystwie młodszej o 4 lata Sister, nieodmiennie prowadziły na Plac Kaszubski, gdzieś w okolice dzisiejszego Blues Clubu. Tam, obok sklepu dla myśliwych, był malutki przybytek ze wspaniałymi słodkościami, których nie oferowały sklepy państwowe. Cięte pod kątem 60 stopni na ukos cukierki z kwiatkiem w środku, ,,poduszeczki'' - landryny w kilku kolorach: czerwone, anyżkowe (żółte), miętowe, pierwsze gumy do żucia... Każdy grosik odkładałam na wizyty tamże!


Kilka lat potem moją drugą ,,Mekką'' stały się pawiloniki na 10 Lutego, w okolicy NBP. Tam oprócz słodkości można było nabyć... no, właśnie. Pomóżcie, wcześniej urodzone Dziewczyny! Kalicińska pisze ,,Arcan-Pol'', a mnie się zdaje, że ,,Arkans-Pol''.  Cudowny, twardy tusz do rzęs, nierozmazywalny praktycznie, w małym pudełeczku... Na pasek tuszu się pluło (tak, tak!), potem maczało szczoteczkę i robiło się ,,oko jak Maroko''... Żaden współczesny tusz temu cudowi z końca lat 60-tych nie dorasta do pięt...


Ot, rozmarzyła się babcia... Wybaczcie!


 

 

sobota, 3 sierpnia 2013

Dlaczego?

No, dlaczego latem jeszcze więcej niż zwykle rozmaitych drogowych wariatów i popaprańców?


Małż w piątek po robocie i obiedzie wydobył z piwnicy rower i zapowiedział, że udaje się na wycieczkę, na ok. dwie i pół godziny. Ku memu zdziwieniu za niecałe 50 minut ukazał mi się na tarasie.


- Co się stało? Kondycji brak? - zażartowałam sobie ironicznie. - A, szkoda gadać... - odparł Małż, ale minę miał bardzo nietęgą, więc zaczęłam indagować.


- O mało nie zostałem przejechany! - przyznał się w końcu. - Na szczęście ucierpiał tylko rower.


Zawsze trochę się boję, gdy wyrusza. Upewniam się, że nie będzie jeździł po szosie, tylko albo ścieżki rowerowe, albo mocno boczne drogi. Jak na ironię, incydent wydarzył się właśnie na wiejskiej płytówce z jumbów... Koleś z elbląską rejestracją tak beztrosko sobie poczynał!


Początkowo nawet wyskoczył do Małża z ,,gębą''. Ale gdy zobaczył, że ślubny zamierza sfotografować jego drogę hamowania, spuścił z tonu, zaczął się kajać i nawet zaoferował 50 zł (!) na pokrycie strat. Oraz przedstawił propozycję podwiezienia...


***


Dziś na trójmiejskiej obwodnicy, w drodze do i z Gdyni, istny wysyp idiotów z prawem jazdy! Jeździmy tamtędy od niepamiętnych czasów, ale takiego cykora jeszcze w życiu nie miałam... Zmiana pasa na skrajnie lewy bez użycia kierunkowskazu, tuż przed maską akurat nadjeżdżającego, to po prostu norma! Ze trzy razy w każdą stronę nas to spotkało...


Upał upałem, ale to chyba nie tłumaczy wszystkiego?


***


O ile obwodnica zatłoczona bardzo, o tyle stara ,,jedynka'' niemal pusta, od Tczewa w stronę południową. Wybraliśmy się po obiedzie po raz drugi w kierunku Kwidzyna, by ów najdłuższy most w kraju zaliczyć. Tym razem się udało! A w drodze powrotnej znów przystanek w caffe ,,Figaro'' pod zamkiem w Sztumie. Na przepyszną kawę (oboje) i orzeźwiającego drinka (ja). Urocza pani kelnerka serdecznie nas zapraszała w przyszły piątek, na koncert. Trochę daleko, ale kto wie... Ta kawa u nich jest boska!

czwartek, 1 sierpnia 2013

Ło matko!

Teraz dopiero mam nad czym myśleć!


Dostałam, oprócz tutejszych komentarzy, tak zwane ,,zrypki'' telefoniczne. Z drobnymi pogróżkami, jednak bez wyraźnych znamion gróźb karalnych... Do moich uczuć patriotycznych może akurat nie apelowano, ale do różnych innych owszem. Najgorliwiej przekonywała do zmiany decyzji Podlaska Ewa.


Skoro się okazało, że bywam i croissantem niezbędnym do porannej kawy, i nawet czasem nieświadomym zupełnie psychoterapeutą (ale numer!) ... A dla mnie samej te późnowieczorne ,,zadania domowe'' to w pewnym sensie forma samoobrony przed panem Alzheimerem? To może jednak ,,nie zamykajmy drzwi''... Kiedy zyski poniekąd obopólne. Straty natomiast niewielkie...


***


Lokalna sensacyjka dnia: szkoła moja macierzysta postanowiła pominąć emerytów przy wypłacie tzw. wczasów pod gruszą. No, zatkało mnie! Akurat dla mnie te niecałe trzy stówki nie stanowią  o być lub nie być. Ale dla kilku moich znajomych pań to całkiem pokaźny zastrzyk finansowy na załatwienie najbardziej palących potrzeb. Jeszcze nie wiem, czy dyrekcja miała prawo postąpić w ten sposób. Ale się dowiem! I w razie czego ruszę do boju wraz ze Stasią, moją ex-dyrekcją...


W moim przypadku jedynie mam pretensje o to, że aby wypełnić stosowny kwestionariusz i dostarczyć ksero PIT-a, musiałam zadbać o opiekę nad Mamą i specjalnie pod koniec maja przyjechać do grajdołka. Bo pani sekretarka co 3 dni dzwoniła, że pilne nadzwyczaj... I po co? Skoro podjęto decyzję, że ,,nierobom'' i tak nie dadzą?

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...