czwartek, 29 marca 2018

Nie wiadomo, czy szykować mazurki, czy karpia?...

Taka to już nowa tradycja chyba się narodziła, że Gwiazdka wiosenna, a Wielkanoc zimowa. Kwitnące krokusy zasypał dziś śnieg, praktycznie sypało cały dzień...

Tak czy owak świąteczny czas nastał, więc nie ma zmiłuj, parę rzeczy trzeba przygotować. Tak mi się w tej chwili skojarzyło, że tylko raz w dorosłym życiu spędziłam Wielkanoc we własnym domu. Pierworodny miał wtedy dopiero tydzień i jakoś nie zdecydowaliśmy się z takim maleńtasem pojechać do Rodziców. Przez szereg następnych lat, aż do śmierci Mamy i Taty, wszystkie święta spędzaliśmy w Gdyni. A od kiedy Ich zabrakło dzielimy te dwa dni między Szymonem i Hanią a teściami Asi. 

Zawsze składkowo, więc pracy niewiele. Każda z nas przygotowuje swoje specjały, przy czym repertuar bożonarodzeniowy jest praktycznie stały, natomiast na Wielkanoc zdarzają się eksperymenty. 

Tego roku miałam w planie nowy wypiek, nawet już go tydzień temu wypróbowałam i wyszedł całkiem udany. Ale ,,głos ludu'' domaga się ciasteczek z ziarenkami, więc trudno! Nie przepadam za ich produkcją, choć są naprawdę pyszne, a największą wielbicielką jest mama Hani, mojej synowej, oraz Seba i Staszek. A wnukom nie sposób odmówić przecież...

Na dziś gotowe są dwa mazurki, popełnione wczoraj przy pomocy Asi oraz pasztet, do upieczenia jutro. W sobotę ugotuję żurek, upiekę białą kiełbasę  i zrobię wspomniane ciastka. I tyle! Z komórki wywędrują gruszki w occie, dżem z czarnej porzeczki do sosu cumberland i jakieś soki do herbaty.

Większość z nas na nieustających dietkach, więc kto to zje?....

piątek, 23 marca 2018

Smutnawo, więc coś (prawie) ku uciesze

Dawno temu, gdy uczniowie jeszcze nie zdziczeli tak, jak dzisiejsi gimnazjaliści, przydarzyły się takie dwie historyjki:

Pierwsza nie mnie się zdarzyła, lecz mojej przyjaciółce, Magdzie. Jak to od praczasów bywało, zadała uczniom klasy ósmej nauczyć się Inwokacji. A właśnie rozwój cywilizacji przyniósł w darze pierwsze dyktafony. I oto wychodzi na środek klasy uczeń Łukasz. Kłania się teatralnie i ... leci z playbacku! Bo w kieszeni ma ów sprzęt nowoczesny z nagraniem osobistym zadanego fragmentu. Rozbawiona do łez Madzia postawiła Łukaszowi dwie oceny - szóstkę za koncept i najuczciwszą pałę za ,,nienaumienie się''...

Parę lat później, też ósma klasa. Dwugodzinne wypracowanie z ,,Syzyfowych prac'' w mojej klasie. Gdzieś w połowie drugiej godziny Piotrek prosi o wyjście do toalety. Zezwalam, bom przecież nie sadystka, a klasówka nie matura.  Co to za ,,potrzeba'' była, wychodzi na jaw w trakcie sprawdzania prac. Widzę bowiem dwa identyczne wypracowania. Tyle, że autorem oryginału jest Michał, a wersja numer dwa to skserowana w sekretariacie jego praca z zamalowanym na czarno nazwiskiem, w miejsce którego kulfonami podpisał się Piotruś. Klasa ryknęła chóralnie, gdy winowajca w pełnym przekonaniu spytał: - Jak się pani domyśliła? - No cóż - odpowiedziałam. - Jeszcze nikt do tej pory tak nie obraził mojej inteligencji! I tym razem szóstki za pomysłowość nie było....

Te dwa zdarzenia przypomniałam sobie wczoraj. Bo doszłam do wniosku, że miłościwie nam panujący rząd  ,,dobrej  zmiany'' ma w sobie coś z Piotrusia...  Z Łukasza trochę też, ale jakby mniej... Niestety!

sobota, 10 marca 2018

Nieco intymnie, bo o mizianiu

Jakiś czas temu, podczas Kołowej narady nad zagadnieniem, jaki upominek podarować Basi z okazji 50-tki, padła propozycja wykupienia masażu. Wtedy jedna z koleżanek, najbliższa przyszłej jubilatce, zakrzyknęła: - Nie! Basia nie znosi, gdy ją ktoś dotyka! To zły pomysł!...

Zdziwiłam się bardzo, szczególnie, że jeszcze ze dwie dziewczyny oświadczyły, że i one nie lubią ani masaży, ani nawet wizyt u fryzjera, bo ,,gmeranie'' we włosach je denerwuje.

Dotychczas  byłam przekonana, że każda istota płci żeńskiej mizianie uwielbia. I to nie tylko w wykonaniu osoby najbliższej sercu. Moje przekonanie miało zapewne źródło w tradycji rodzinnej. Bo przecież i Mama, i Sister, i ja, wreszcie Asia - w naszym przypadku to w zasadzie uzależnienie. Pamiętam takie scenki z dzieciństwa - siedziałyśmy na podłodze we trzy, z Mamą, jedna za drugą (jak w tramwaju) i oglądając telewizję, drapałyśmy się delikatnie po pleckach... 

Od czterdziestu lat jestem regularnie miziana przez Małża, który ten ,,małżeński obowiązek'' spełnia bez przymusu i przypominania. Wizyty u fryzjera wprawiają mnie w doskonałe poczucie wyciszenia, do tego stopnia, że przy dłuższych zabiegach wręcz ,,odlatuję''. Z masaży typowo relaksujących nie korzystam często, ale bardzo lubię. Nawet ostatnia rehabilitacja, choć chwilami lekko, bardzo lekko  bolesna, dostarczyła mi sporo przyjemności. Teraz, zgodnie z zaleceniem pani Klaudii-rehabilitantki, Małż aplikuje mi co wieczór ,,rozciąganie'' pooperacyjnej blizny. I znów coś miłego, a dodatkowo pożytecznego! Bo wreszcie zwalczona została opuchlizna pod pachą...

A Wy, kobitki, jak tam? Lubicie mizianie?





niedziela, 4 marca 2018

W marcu jak w garncu...

...bo bogato! Od uroczystości rodzinno-towarzyskich. 

Zaczyna się urodzinami Asi, trzeciego. Czwartego z kolei urodziny mojej kochanej Sister oraz dwa w jednym (urodziny i imieniny) naszego starego przyjaciela, Kazimierza. Potem, oczywiście, Dzień Kobiet. Co tam, że święto komusze, obchodzimy! Nie, żeby jakoś hucznie, ale  kwiatki zawsze miło dostać... Następnie trochę przerwy i znów dość intensywna końcówka miesiąca. Dwudziestego trzeciego urodziny Pierworodnego, a na koniec Szwagra. 

Kiedyś jeszcze gdzieś po drodze świętowaliśmy imieniny Grzesia, Bożeny i Krystyny. Teraz już nie, bo czas i los zrobiły swoje, niestety. 

Co roku o tej porze doznaję uczucia totalnego zdziwienia, że moje dzieci są już takie ,,stare''. Asi stuknęło właśnie 33, Pierworodny za 20 dni skończy 37. Przecież dopiero co ja tyle miałam! Na co dzień wiek moich latorośli do mnie nie dociera, ale ten jeden raz w roku puka do głowy! Tymczasem dla mnie, jak pewnie dla każdej matki, to wciąż są DZIECI... Na szczęście oboje coś z dziecka w sobie zachowały. 

***

Wieści ornitologiczne. Wielkie bogactwo ptaków stołujących się w naszym karmniku! I nie tylko w karmniku, bo ostatnio patrzyliśmy zdumieni na dwa kosy, które dojadały suchą karmę po kocie... Regularnie pojawia się dzięcioł, dzwoniec i grubodziób - przybysze zupełnie nowi. Małż ma stale na podorędziu dwa atlasy ptaków i co raz woła: - Chodź, zobacz, znów coś nowego się pojawiło!  
Owo bogactwo latającej fauny zawdzięczamy zapewne fali silnych mrozów...


Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...