wtorek, 29 kwietnia 2014

To my - Grabinianki (i jeden Grabinianek!)

 

 

DSC02892

 

Zdjęcia mi się ułożyły wprawdzie od końca sesji do początku, ale co tam!

To my jako żuławskie rusałki, a właściwie driady, bo wśród brzózek...

 

DSC02884

Tym razem wśród mleczy kwitnących.

DSC02881

I inne ujęcie ,,mleczarskie''.:)

DSC02868

Nasza główna gwiazda w centrum. Niżej podpisana właśnie schodzi z góry, gdzie....

DSC02866

... z trzema innymi koleżankami robiła za panienkę z okienka!

DSC02854

Zwróćcie uwagę, z jaką dumą stoję wśród tych pięknych niewiast i latorośli.

DSC02851

Ze wzruszenia musiałam się oprzeć na ramionach mojej sąsiadeczki małej z naprzeciwka.

DSC02840

 

A tu gospodyni Beata udowadnia, że w naszym stroju ludowym da się pedałować! (w tle nasz kangoorek)

***


Zamieszczone powyżej ,,słitfocie'' są autorstwa nieprofesjonalisty. Czyli Małża. Więc może nie każde jest technicznie doskonałe. Jednak skoro życzyliście sobie cośkolwiek zobaczyć, a ja nie mogłam się doczekać, by Wam pokazać moje kochane baby...

niedziela, 27 kwietnia 2014

Kolejny późny debiut

Nigdy-przenigdy nie marzyłam o karierze modelki. A jednak...


Właśnie zaliczyłam pierwszą i pewnie ostatnią w moim życiu sesję zdjęciową! Bez wielkiego entuzjazmu, raczej z obawami, że zaniżę standardy... Ale skoro ,,wszyscy, to wszyscy, babcia też''?...


Wszystko to z powodu akcji charytatywnej. 13 czerwca współorganizujemy, jako koło gospodyń, bal na rzecz ciężko chorego chłopca. Przy okazji jednak, skoro już sesja, poszalałyśmy! Więc nie tylko zdjęcia na tle obiektu, gdzie odbędzie się impreza, ale i w okolicy. Wśród pól zielonych, nad stawem, na tle brzóz, wśród kwitnących mleczy itp. Potem każda indywidualnie, portrety w pozycji siedzącej na pieńku....


Radości było co niemiara. Czworo fotografujących, nas-modelek ze dwadzieścia parę, licząc dziewczynki nieletnie. Plus jeden  ,,mężczyzna'', lat circa 5. Nasz rodzynek, Maksio. Ale za to jaki ,,klimatyczny''!


Na razie obejrzałam tylko fotki produkcji Małża. Kilka nieostrych, bośmy się ruszały nadmiernie. Ciekawe, co uchwycili pozostali kamerzyści...


Jeśli coś się nada do prezentacji, ujawnię!


sobota, 26 kwietnia 2014

A w ogródku...

 

 

 

 

 

 

 

 

 

DSC02839

 

Te floksiki akurat nie w ziemi, tylko w donicy na tarasie. Ale bujne w tym roku!

DSC02837

Skalniakowe maleństwo, wdzięcznie się rumieni.

DSC02836

Omieg kaukaski na skalniaku-gruzaku.

DSC02835

Forsycja w apogeum!

DSC02834

 

A to kaczeńce, po które odbyliśmy długą wyprawę...

 

 

 

 

DSC02833

Najpiękniejszy z tegorocznych tulipanów.

DSC02832

A tu jego ,,bracia mniejsi'', nastawieni patriotycznie!

DSC02831

I kuzyni botaniczni, moja wielka miłość od kilku lat.

Nie mogłam się powstrzymać, by Wam nie zaprezentować. Mam nadzieję, że i Wam takie widoki (szczególnie na żywo) ładują akumulatorki dobrą energią...

piątek, 25 kwietnia 2014

Prawie jak Kukuczka?

Kochani! Ale wyczyn!


Po trzydziestu trzech latach życia w grajdołku przedsięwzięliśmy dziś wielką wyprawę w celu zdobycia Korony Żuław Gdańskich. Cel oddalony był o mniej więcej dwa kilometry. Droga niełatwa. Wiodła bowiem początkowo ubitym traktem, by potem poprowadzić nas przez łany kwitnącego rzepaku i pole pszenicy.


Tratowaliśmy bezlitośnie uprawy, jednak przyświecał nam szczytny cel! Odważnie, ale i mozolnie pokonywaliśmy drogę pod górę. Różnica wysokości od startu spod domu do mety bowiem nie byle jaka - ponad OSIEM metrów!


Zziajani stanęliśmy na ,,szczycie'', by podziwiać rozległą panoramę wokół. Z dziką satysfakcją w sercach... Oto zdobyliśmy najwyższe wzniesienie naszej małej ojczyzny! Według różnych źródeł od jedenastu do niemal czternastu metrów nad poziomem morza!


***


Wyprawę ,,górską'' poprzedziło bardzo owocne przedpołudnie. Udało się załatwić nowe tablice i tymczasowy dowód rejestracyjny (te dwie sprawy w Pruszczu), zmianę w dowodzie ubezpieczenia auta (w Starogardzie), metrykę ślubu Sister, wizytę u ciotki i lustrację tatowego ogródka (w Gdyni).


Tatowy ogródek w całkiem niezłej kondycji. Oczywiście trawa domaga się skoszenia, ale poza tym wszystko bujnie rośnie i wygląda nie najgorzej. A cztery posadzone rok temu hortensje takie dorodne, że aż mi żal, iż nie u mnie będą kwitnąć...


U pani Marzenki odebrałam ostatnie cztery kryminałki. Zapowiedziałam, że jeszcze się co jakiś czas pojawię czysto  towarzysko, ale z powodu ,,Zygusia'' książek już mi nie należy odkładać.


***


Rano mam nadzieję zadziwować pana stolarza, który zawita dokonać pomiarów meblowych. Będę albowiem paradować przed nim w stroju ludowym! Ciekawe, co sobie chłop pomyśli?...


A jeszcze bardziej mnie ciekawi, jak on będzie mierzył to i owo, bo w najbardziej strategicznych punktach akurat jest niezwykle  ciasno, a pan jest postury raczej słusznej...  I wzdłuż, i wszerz. Ciekawe, panowie stolarze wykonujący nam szafę w Gdyni też byli ,,obszerni'' i wysocy ponad miarę. Siostrzeniec Taty, którego produkty stoją w gdyńskim mieszkaniu od niemal 30 lat, również nie ułomek. Czy to cecha przyrodzona zawodu?... Znam jednego fachowca  z tej branży bardzo mikrej postury.  Jest nim  mąż jednej z moich byłych uczennic. Może to jednak tylko wyjątek potwierdzający regułę?...



czwartek, 24 kwietnia 2014

***

Wiosna piękna, ale temu (lub tym), kto (lub którzy) podprowadził (lub podprowadzili) nam dziś tablice rejestracyjne - życzę najszczerzej WSZYSTKIEGO NAJGORSZEGO!!!


środa, 23 kwietnia 2014

W analogicznym okresie ubiegłego roku...

Posłużę się tym wyrażeniem z czasów ,,słusznie minionych'' w celu porównania.


Wiosna 2013 i obecna to jak niebo i ziemia, ogień i woda, czy co tam komu kontrastowego do głowy przyjdzie. Ot, choćby Wielkanoc. Rok temu tonąca w zaspach, z bałwankami w zasypanych ogródkach. Obecna zielona, rozkwiecona i wręcz upalna.


Rok temu pierwszy tulipan zakwitł mi 7 kwietnia. Dwa tygodnie temu natomiast kilka już zdążyło przekwitnąć! A przecież mieszkam na północy kraju, na południu natura ruszyła w wiosnę jeszcze szybciej.


W 2013 kasztany u nas nie zdążyły rozkwitnąć przed maturą. Dziś patrzę, a mój kasztan pod oknem kwitnie, a tu do matury jeszcze prawie dwa tygodnie...


Największy rododendron dotychczas zaczynał się okrywać kwieciem około dziesiątego maja, tuż przed zimnymi ogrodnikami. W tej chwili pąki są w stadium takim, że najdalej za dwa dni się otworzą. Mam nadzieję, że trzej chłodni panowie - Pankracy, Serwacy i Bonifacy - nie szykują jakiejś niemiłej siurpryzy?...


Od lat zazdrościłam Sister, gdy przysyłała mi zdjęcia swojego kolorowego ogrodu, podczas gdy u mnie jeszcze śnieg leżał... Ale w tym roku zmiana! Dopiero wczoraj ,,wystartowały'' jej pierwsze tulipany...


Wczoraj napstrykałam kilka zdjęć moich roślinek i wreszcie się  na Basi ,,odemszczę''! Ha!


***


W sobotę znów występ króciutki na wojewódzkim turnieju KGW. W zespole szkół, gdzie szefem jest jeden z moich ulubionych ex-dyrektorów. Jego imię, ze względów sentymentalnych,  nadałam e-bóczkowi. To jednocześnie pierwszy Mistrz muzyczny Asi. U niego jako ośmiolatka zaczęła się uczyć gry na pianinie. Mam nadzieję na miłe spotkanie. Zabieram płytę z dedykacją...


W piątek wybieram się do Gdyni. Najpierw do USC po odpis aktu ślubu Sister, potem z wizytą do cioci Ireny, na moment do pani Marzenki ze sklepu po odbiór ostatnich kryminałków w formie tradycyjnej. Przy okazji zlustruję tatowy ogródek. Mam nadzieję, że o tej porze roku nie będzie to obraz nędzy i  rozpaczy...

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Poświątecznie

Co zapamiętam z tegorocznej Wielkanocy? Chyba najbardziej psie zaloty...


Asia i Misiek  przyjechali do Lipusza nie tylko ze swoim Bilbem, ale i z rocznym bialutkim maltańczykiem o imieniu Gizmo. Trochę się obawialiśmy, jak ułożą się relacje trzech czworonogów.Tymczasem...


Maleńki Gizmo od pierwszego wejrzenia wprost zakochał się w Erze! Nie wiem, czy widział w niej mamusię, czy raczej po prostu gustuje w dorodnych ,,kobitkach''. Tak czy owak nie odstępował naszej staruszki na krok, lizał, całował, usiłował się dobrać do ,,sedna'' itp. Zabawne to było wielce ze względu na dysproporcje. ,,Amant'' mógł śmiało robić za kokardkę na erkowym ogonie...


Dziś powtórka z rozrywki, bo tym razem wszystkie dziecka u nas. Pogoda się, niestety, trochę skiepściła. Wczoraj upał i słońce, nawet nurzanie w jeziorze było w wykonaniu większości. Niestety, nie skorzystałam z powodu obłożonego gardła, szkoda...  Dziś pochmurno i przekropnie. Na szczęście udało się zjeść obiad na tarasie! Potem jednak ziąb nas zagonił do wnętrza...


Udało mi się nie objeść nadmiernie, oparłam się mężnie cudownemu tortowi bezowemu Hani i hiperkalorycznemu wytworowi teścia Asi, ale i tak na wadze z półtora kilo do przodu! A tu jeszcze resztki ,,przez rozum'' zjeść trzeba... Na szczęście niewiele tego!


Niby się specjalnie nie napracowałam przed, a jednak zmęczenie jest. I odespać muszę, bo od soboty mniej było snu niż na co dzień. Tak więc wtorek dniem leniucha będzie!  ,,Zyguś'' (czyli e-bóczek) załadowany kilkunastoma pozycjami nowymi, więc czytelnictwo rozkwitnie od południa...


***


Miłośniczkom babskiej literatury polecam pozycje produkcji Katarzyny Michalak. Właśnie jestem w połowie drugiego tomu czteroczęściowej serii. ,,Poczekajka'', ''Zachcianek'', ,,Zmyślona'' i ,,Sekretnik''. Romans z odrobinką magii w tle. Takie wytchnienie krótkie w przerwie między kolejnymi krwawymi kryminałami...


sobota, 19 kwietnia 2014

Od kwadransa...

... mamy Wielkanoc!

W związku z tym, Moi Kochani - spożywajcie, nie zapominając o chrzanie i środku na wątrobę, cieszcie się wiosną i pogodą, rozkoszujcie się rodzinnymi klimatami, w poniedziałek ruszcie z psikawkami, bo ciepło, a we wtorek odsapnijcie!

piątek, 18 kwietnia 2014

Zachciało się eksperymentów!

Wbrew wszelkiej logice, która mówi: - Chcesz kombinować coś nowego, rób to bez okazji, a nie na ,,galę''...


Eksperyment pierwszy dotyczy pisanek. W tym roku postanowiłam zerwać z tradycją (wyobrażacie sobie, ja!), nie zbierać łupin od cebuli i wzorków nożykiem nie skrobać. Dlaczego? Ano choćby z powodu, iż w tej kwestii dziecka oba o lata świetlne zdolniejsze! Pierworodny potrafi na jaju umalowanym wyskrobać gotycką katedrę z najdrobniejszymi szczegółami. Asia od lat wyrzyna motywy z bajek, głównie muminkowe. A ja? Żałośnie powtarzam wciąż od lat jakieś bazie-chabazie, niby-kaszubskie tulipany, jakieś cudaki geometryczne. No, wstyd!


No to zaufałam, że współczesna technika w suskurs beztalenciom! Nabyłam dwa różne zestawy do twórczości pisankowych - oba ,,dla dzieci od lat trzech''. Więc z nadzieją, że dam radę! Pierwszy to zestaw sześciu klasycznych barwników plus ,,magiczna kredka''! Jednak z zapowiadanych czarów niewiele wyszło... Może gdybym była pięciolatkiem?...


Zestaw numer dwa zawierał cztery żelowe pojemniczki w różnych kolorach, którymi po odcięciu końcówki można było na gorącym jaju tworzyć podobno cuda-niewida! Owe cuda uwidoczniły się głównie na mojej prawicy, palce mam i zielone, i niebieskie. Za to jaja wyglądają tak, jakby szalonemu gorylowi wręczono farby!


Najważniejsze jednak, że ANI JEDNO jajo nie pękło w czasie gotowania! Dzięki Waszym światłym poradom!


Eksperyment numer dwa wykonałam w kategorii mazurek wielkanocny. Żeby było lepiej niż zwykle, zastąpiłam w większości mąkę zmielonymi włoskimi orzechami. I nie wiem, czy te orzechy zawiniły, czy poniosła mnie fantazja i zmyliłam proporcje... Tak czy owak mazurki smak mają rewelacyjny, niemniej przy próbie krojenia rozpadają się na pojedyncze atomy!


W obliczu wyżej wymienionych faktów naprawdę nie powinniście się dziwić, że jestem zagorzałą tradycjonalistką, nieprawdaż!? Od tej pory będę zawsze trzymać się tego, co od pokoleń sprawdzone... Przynajmniej przed Wielkanocą i Bożym Narodzeniem!

środa, 16 kwietnia 2014

Na życzenie o białej kiełbasie co nieco

W tradycji rodzinnej od lat obowiązkowo na obiad w Wielkanoc biała kiełbasa. Mama najczęściej po prostu dusiła ją na patelni nieco przyprawioną, ale bez nijakich dodatków. Skąpaną w tłuszczu... Nie było to złe, ale... Ja lubię kombinować, popatrzeć, posłuchać, jak to czynią inni. I potem z zasłyszanych elementów własny misz-masz wyprodukować.


Rok temu nabyłam ok. 12 sztuk kiełbaski białej miniaturowej i z 10 w rozmiarze klasycznym. Ten rodzaj wędliny zwykle występuje w ,,sznurach'', czyli pojedyncze sztuki nie są oddzielone. To bywa zaletą!


Wyjęłam dużą blachę z piekarnika, taką na całość. Nalałam parę łyżek oleju i rozprowadziłam po powierzchni. Małe kiełbaski zwinęłam w obwarzanek przy pomocy kilku wykałaczek. Duże sztuki rozdzieliłam, ponacinałam i ułożyłam promieniście wokół ,,ślimaka''. Pozostałe ,,pustostany'' wypełniłam kawałkami czerwonej papryki, ćwiartkami cebuli i połówkami pieczarek. Wszystko oprószyłam majerankiem, słodką i ostrą papryką, solą i pieprzem. I do piekarnika - 180 stopni  na jakieś 40-50 minut. Można początkowo przykryć blachę folią aluminiową i odkryć na kwadrans przed końcem pieczenia.


***


Osobiście nie lubię białej kiełbasy w wielkanocnym żurku. Wolę tam swojską lub wiejską.


Dla lubiących eksperymenty dorzucę danie rodem z mojego Koła Gospodyń. Białą kiełbasę krótko obsmażyć, potem pokroić w słupki frytkopodobne, dodać suszone śliwki, morele, jabłka i cebulę i dusić z odrobiną wody. Zaskakujący efekt smakowy! Mnie bardzo smakowało, Małżowi niekoniecznie, ale on nie lubi w ogóle kiełbasy ani dań na słodko.


***


W tym roku z kiełbaski wykolegowała mnie Asia. Dobrze, niech się uczy! Co ja mówię, niech się doskonali, bo już jest całkiem niezła, Zięć zresztą też...


Pierwsze święto spędzamy u asinych Teściów, w poniedziałek cała rodzinka u mnie. Będzie wesoło! Trzy psiaki, bo dodatkowo maltańczyk, którego na okres Wielkanocy przygarniają dziecka mniejsze od swojej nauczycielki hiszpańskiego... Moi wnukowie plus Era, Bilbo i maleństwo - to już i petardy niepotrzebne!...


wtorek, 15 kwietnia 2014

Dwie prośby i jeden jubileusz

Na początek dwie prośby o radę. Pierwsza od mojej nieblogującej Magdy  - kto zna jakiś radykalny sposób na ślimaki w ogródku, które żrą bez opamiętania? Właśnie skonsumowały mojej przyjaciółce świeżo nabyte bratki!


Druga prośba ode mnie. Co roku mam ten sam problem - gdy gotuję jajka na święconkę, niemal połowa mi pęka! Czy wkładam do zimnej wody, czy do wrzątku - ten sam efekt! Zaznaczam, że nie układam piętrowo. Małż twierdzi, że może za duży ogień... Pomóżcie, bo znów mi przyjdzie ze 20 gotować...


***


Jutro pan stolarz ma mi telefonicznie podać wycenę mebli. Trochę się obawiam, że kwota będzie sążnista! Z drugiej strony pan wzbudził naszą sympatię ogromną,  termin podał sensowny, rozwiązania też się nam spodobały. Założyliśmy się z Małżem o to, ile pan zażąda. Wolałabym przegrać zakład, bo mój szacunek jest o 2 tysiące wyższy.


***


Jutro też jubileusz doniosły! Nasza Era kończy 10 lat. Czyli  w przeliczeniu ,,na ludzkie'' siedemdziesiąt! Babcia Erka... Całkiem żwawa jeszcze, na spacerze generalnie pędzi przodem. Troszkę jednak chyba wzrok zaczyna szwankować...


Dostałam to stworzenie jako prezent na pięćdziesiątkę. Czarną kuleczkę, zaledwie sześciotygodniową... Pies niby mój, ale jej serce należy absolutnie do Pana. Ja jestem od napełniania miski... I wypełniania innych ,,poleceń''. No nie, troszkę sobie dworuję w tym momencie. Era chętnie przejęłaby dowodzenie, niemniej walczę z tą chęcią nagminnie. Czasem to kosztuje sporo nerwów...


Psica bystra jest bardzo, zdecydowanie bardziej niż jej poprzedniczka - Ira. Jednak Irka  była prawdziwą psią ,,damą'', a ta to zadziorna ,,drzyjmorda''! Taki wsiowy burek, co to musi obszczekać wszystko, co się rusza. Trochę w charakterze przypomina  kota. Żaden pieszczoch, no, ostatnio może trochę chętniejsza do przytulania... I straszna łapówkara! Skorumpowana do szpiku kości! Do tego złodziejka. Kradnie zwłaszcza w sąsiadującym z naszym domem młynie. Kanapki pracowników, żarcie młyńskich kotów, a czasem po prostu kawał szmaty, nieważne! Byle wpaść i podprowadzić jakieś trofeum...


Naskarżyłam, ale kocham tego psiego głupka mojego! I życzę jej długiego jeszcze życia z nami!



sobota, 12 kwietnia 2014

Wiosennie...

Pracowita sobota, jeśli chodzi o Małża. Papierem ściernym przeleciał tarasowe dechy i pomalował jakimś drewnochronem. Potem jeszcze pierwsze w tym roku koszenie trawy... Jeszcze nigdy tak szybko! Zazwyczaj debiut kosiarki następował po 20-tym kwietnia...


Ja tylko cztery nabyte dziś roślinki posadziłam, trochę popodlewałam, posiałam kwiatki jednoroczne z nasionek... Przecież czasu na nic nie mam, bo czytam! Druga książka zaliczona! ,,Inferno'' Dana Browna.


Moje doświadczenia z panem Brownem trochę jak z filmami Wajdy! I tu przepraszam naszego wiodącego reżysera za porównanie! Ale... Przy każdej nowej pozycji produkcji obu panów zarzekam się, że tym razem nie dam się wciągnąć! I zawsze ulegam... Nic to, że Wajda z półki wysokiej, a Brown -ot, zwykłe czytadło. Efekt podobny! I tu, i tam nie sposób się oderwać...


***


W ramach przygotowań do Świąt upiekłam półtorakilową szynkę. Pyszna wyszła! Marynowana uprzednio przez dwie godziny w dwóch rodzajach papryki, pieprzu ziołowym, kminku, kuminie, majeranku, soli.


W dwóch osobnych słoikach kisi się zakwas na wielkanocny chleb i żurek. Chrzan nabyty. Kiełbaska do żurku też zakupiona. Nie biała, niestety, bo tej w żurku nie lubimy rodzinnie. Raczej wiejska lub swojska. Biała stanowi bowiem drugie danie! Pieczona w towarzystwie czosnku, cebuli, pieczarek i papryki!


Jakie by tu ciacho na Święta?  Mazurek, oczywiście! Według babciowo-maminego przepisu. Największą admiratorką onego jest Hania. Poza tym może szarlotka? Albo ,,najłatwiejsze ciasto w świecie''. Czyli łamaniec kokosowo-czekoladowy według Jamiego! Korcą mnie  też ,,owsiki'', czyli ciasteczka z płatków.... No, zobaczymy!


***


Dwa kryminałki za mną. Kolejne ściągnięte z ebooks4me czekają w kolejce! Byle zdążyć okna w dużym pokoju umyć... Ciężko będzie czas znaleźć!

piątek, 11 kwietnia 2014

Wojaże pani Reni

Kto młody, pewnie nie uwierzy, ale... Jeszcze dwa-trzy pokolenia temu bywało tak, że w wielu przypadkach kto się gdzie urodził, tam spędzał całe życie! Dotyczyło to zwłaszcza mieszkańców wsi. Najdalsze ,,wyprawy życia'' to czasem było powiatowe miasteczko, rzadziej już wojewódzkie. Dla chłopców szansą poznania większego kawałka świata bywała służba wojskowa. Czasem podróż do przydzielonej jednostki była ich pierwszą w życiu!...


Niezmiennie mnie zachwyca fakt, jak świat się teraz do nas zbliżył, a my do niego! Kiedy zaczynałam pracę w wiejskiej szkole, w 1977 roku, przeważająca większość moich uczniów ,,najdalej'' była w Gdańsku - 26 km od siedziby placówki. Teraz mam absolwentów rozsianych po całym świecie! Anglia, Niemcy, Hiszpania, Stany, ba, nawet Australia!


Dziś w drodze do Gdańska spotkałam na przystanku pks-u panią Renię - naszą byłą szkolną woźną. Pani Renia przez niemal pół wieku swojego życia poruszała się może w promieniu siedemdziesięciu kilometrów, od naszego grajdołka w rodzinne strony w okolicach Starogardu. I co ja dziś słyszę? Dopiero co nasza ex-woźna wróciła z wymarzonej od zawsze (choć praktycznie nierealnej, bo niby jak i za co) wycieczki do Rzymu! A w perspektywie niedalekiej Houston! Bo tam jedna z córek niedługo urodzi drugie maleństwo i pani Renia ruszy w sukurs świeżo upieczonej mamie! Pierwsze dziecię przyszło na świat w Holandii i wtedy babcia pierwszy raz wyruszyła za granicę!


Głowę pod topór bym dała za to, że w najśmielszych snach za młodu pani Reni się nie śniły takie wojaże! W swoim skromnym domku piekła znakomite ciasta, wychowywała cztery córki i syna, zmagała się z licznymi problemami codzienności. Gdzie jej do głowy przychodziło, że zostanie kiedyś taką globtroterką?...


- Nie boi się pani tej podróży do Ameryki? - zapytałam. - Ja jakoś nie mogę się zdecydować na wyjazd do Siostry, choć wciąż mnie zaprasza... - A czego tu się bać? Jak trzeba pomóc córci, to jadę i już! Wszystko jest dla ludzi!


Naprawdę podziwiam! Znam panią Renię ze dwadzieścia lat, albo i więcej. Wiem, że nie jest całkiem zdrowa... Tym większy szacun! Cieszy mnie jej gotowość wobec wyzwań. Osobiście sama w życiu bym się nie odważyła! Z Małżem, owszem. Ale indywidualnie? Never! A tu, proszę!


Chyba przyjdzie przykład wziąć...




czwartek, 10 kwietnia 2014

Ale się czyta!

Miłość od pierwszego wejrzenia, pierwszy raz w życiu!... Nigdy bym nie pomyślała, że mnie to spotka... A jednak! Kocham mojego e-bóczka!...

 

środa, 9 kwietnia 2014

Nadejszła...

... wielkopomna chwila wraz z przesyłką wyczekiwaną! I stało się! Mam e-booka! Spóźniony o oktawę imieninowy prezent od Małża.


Małe to jakieś... Jak te książeczki z czasów komuny, które się kupowało w kiosku na peronie przed samym wejściem do pociągu. Takie na 150 stron czytadełka, do podróży w sam raz. A po wyjściu na stacji docelowej zostawiało się na pierwszej lepszej ławce, by i kolejni mogli skorzystać.


Już w moim ebóczku załadowanych pięć tłuściutkich kryminałów! A przed chwilą zapisałam na kartce kolejny tuzin do pobrania. Małż lojalnie uświadomiony, że może się teraz zdarzyć dzień bez obiadu! Ale sam chciał, namawiał (a musiał, bo przecież ma żonę-konserwatystkę!), więc niech w razie czego nie narzeka...


***


Systematycznie poruszam temat remontu małego pokoju, by się mojej połowie lepszej utrwaliło. A to zaciągnę oglądać panele, a to zasugeruję, że miło by było mieć coś nowego na te okrągłe urodziny, tak wiercę stopniowo w mężowskiej świadomości. Z coraz lepszym skutkiem. W piątek umówiłam nas z panem producentem mebli na zamówienie, w firmie poleconej przez jedną z Was, na gdańskiej Olszynce. Dziś dokładnie ustaliliśmy, co nam potrzeba i w jakich wymiarach...


Sam remoncik chyba jednak wykonamy ,,tymi ręcamy'', bo nasz stały fachowiec na zdrowiu podupadł, a w końcu nie święci panele kładą i tapety takoż. Damy radę! Powinniśmy się uporać w trzy dni... Jedyny punkt newralgiczny to fragment ściany przy drzwiach na taras, fragment ogryziony dość mocno przez Erę. Czy to zdołamy udatnie uzupełnić, by pion z poziomem się zgodził|? Ano, okaże się!


Zamierzamy zabrać się do roboty w drugiej połowie maja, po powrocie w wycieczki z naszymi Amerykanami. Nie mogę się doczekać, by przegnać ten niemal czarny granat ze ścian... Co to moje dziewczę miało w głowie osiem czy dziewięć lat temu, by nas tak urządzić?! Bo ledwo tę jaskinię pod jej dyktando zrealizowaliśmy, wyprowadziła się!


Z całego umeblowania zostanie tylko łóżko i biurko. Resztę pewnie zabierze Pierworodny do  ich piwnicy-pracowni. A jeśli nie, oddamy do GOPS-u.


***


Nastawiłam zakwas na wielkanocny żurek. Ciekawe, czy się uda...


niedziela, 6 kwietnia 2014

Pół darmo, pół żartem

Jako że restauracja, w której świętowaliśmy Walentynki, przystąpiła do akcji ,,weekend za pół darmo'', a wypadła nam właśnie niedziela bez gotowania, postanowiliśmy skorzystać.


Wczoraj późnym wieczorem Małż zadzwonił i zarezerwował stolik. Przybyliśmy więc, jak to my, hiperpunktualnie, na 15.30. Pani recepcjonistka wyszła na powitanie, ale gdy usłyszała, kto my i w jakim my celu, wyraźnie się zasępiła. - Proszę państwa, przykro mi bardzo, ale nastąpiła taka niemiła sytuacja. Ania, która wczoraj przyjęła Waszą rezerwację, nie wiedziała, że praktycznie dziś rezerwacje nie obowiązują. Owszem, możemy państwa przyjąć, ale... Jest tak dużo ludzi, że oczekiwanie na danie główne może wynieść nawet godzinę... - Ale my mamy czas! - zawołaliśmy chórem.


Przekazano nas kelnerce, zasiedliśmy. Dostaliśmy menu wraz z kolejnym ostrzeżeniem, że przekąska lub zupka, owszem, może być szybko, natomiast danie główne... - Wiemy, wiemy, zaczekamy! - zapewniliśmy ponownie.


W lokalu rzeczywiście ludno było i gwarno. Co jakiś czas nadchodzili nowi potencjalni klienci i wszyscy, jak my, byli informowani o sytuacji. Jedni odchodzili, inni decydowali się pozostać. Zastanawialiśmy się, czy to polityka odstraszania półdarmowych gości, czy rzeczywisty ,,brak mocy przerobowych''...


Popijając kawę (Małż) i herbatę (ja) prowadziliśmy dyskusję bardzo ambitną na temat różnicy między kopytkami a kluskami śląskimi. Bowiem oboje zamówiliśmy zrazy z zasmażanymi buraczkami i kluskami śląskimi właśnie. Małż w tygodniu był na Śląsku, gdzie spożył danie adekwatne i był zachwycony. Gdy mi opisał tamtejsze kluski ,,śląskie'' jako szarawe kulki, trochę się zdziwiłam. Jednocześnie przypomniałam sobie, że moja Babcia nazywała śląskimi kluskami romboidalne kopytka po prostu. A skądś mi w głowie tkwi świadomość, że najprawdziwsza kluska śląska jest okrągła i posiada dziurkę zrobioną kciukiem... Z wymienionych względów wywiązała się  ta dyskusja, która zajęła nam dobry kwadrans!


Zaraz potem Małż otrzymał swoją zupkę, czyli krem z pomidorów. Spodziewał się niewielkiej miseczki, bo ten sam specjał podano nam na Walentynki. Tym razem porcja była dużo większa i jeszcze wzbogacona o sporą grzankę... - Dobrze, że drugie danie dopiero za pół godziny, bo się prawie najadłem! - stwierdził po konsumpcji.


Nie minęły trzy minuty, a tu wkracza nasze drugie danie. Aha, zapomniałam! Gdy tak zawzięcie dyskutowaliśmy o kluskach, podeszła kelnerka i przeprosiła, że, niestety, klusek śląskich już nie ma. Zaproponowała piure ziemniaczane, frytki lub ziemniaki opiekane. Małż wybrał opiekane, ja piure.


Gdy talerze pojawiły się przed nami, nagle pani kelnerka trzepnęła się zamaszyście w czoło. - Ojej, pani chciała piure, a tu są obie porcje z opiekanymi! - Dobrze, proszę się nie martwić, niech tak zostanie - stwierdziłam, bo nie lubię się awanturować o byle co. A przy tym ziemniaczki tak ładnie wyglądały...


Zaczęliśmy jeść. Po kilku sekundach Małż pyta: - Czy to są na pewno buraczki? - Czekaj, jeszcze nie próbowałam, ale rzeczywiście, kolor jakiś podejrzany... Raczej ,,modra'' kapusta!


I faktycznie! Dostaliśmy kapustkę, nawet bardzo smaczną, co nie zmienia faktu, że np. moje danie było zgodne z zamówionym jedynie w jednej trzeciej! Tylko rolada się zgadzała!


Małż, wstępnie nasycony zupką, ledwo dał radę w walce z drugim daniem. Nie było ono monstrualne na szczęście. Ja też troszeczkę zostawiłam. Kapusty. Ziemniaki były wprost rewelacyjne! Opieczone, a jednocześnie na talerzu nie było widać ani atomu tłuszczu.


W tak zwanym międzyczasie lokal mocno się rozrzedził. Napływający małymi grupkami goście nie byli już ostrzegani o godzinnym oczekiwaniu. Kuchnia wyraźnie zaczęła się ,,wyrabiać''. Może przestali też mylić buraczki z kapustą i rozmaite postacie  kartofli...


W sumie czas miło spędzony i rzeczywiście za pół ceny. Ale wciąż mnie dręczy kwestia najprawdziwszych śląskich klusek. Uleczko! Proszę, Ty jako Ślązaczka, znasz prawdę! Napisz, co i jak... Czy z gotowanych, czy z surowych, i czy ta dziurka jest niezbędna?...

sobota, 5 kwietnia 2014

Nie daj Boże...

Młoda pani z mojej szkoły miała szczęście parę dni temu wziąć udział w jakimś radiowym konkursie i wygrać sporą sumę! Nie z tych powalających na kolana, ale z pewnością była to wielokrotność nauczycielskiej pensji.


Radość laureatki trwała jakieś dwie godziny. Popularność audycji plus kilka ujawnionych w rozmowie na falach eteru szczegółów sprawiły, że zaczęło się! Najpierw masowe telefony od ,,przyjaciół'', którzy jakoś całymi latami milczeli. Po południu natomiast  liczne ,,sąsiedzkie'' wizyty. Jesteście inteligentni, więc możecie sobie wyobrazić przebieg tych rozmów i wizyt... Najpierw miłe słówka, a potem litania nieszczęść, potrzeb i kaprysów!


Małż co jakiś czas nabywa kupon totka, zwłaszcza gdy większa kumulacja. Za każdym razem mówię: - Tylko żebyś mi nie próbował wygrać! A jak już, to góra czwórkę...


Mama zawsze mówiła, że w życiu wygrała tylko... dobrego męża i udane dzieci! Mnie również te dwie wygrane do szczęścia wystarczą!


Wprawdzie Mamidłu się raz trafiło, przed niemal półwiekiem, że oprócz rodzinki zaliczyła ,,bonus'' w postaci syrenki! Mieliśmy już wtedy ,,srebrną strzałę'' (moskwicza), więc zamiast auta Mamcia odebrała stosowną ilość gotówki. Nawiasem mówiąc, nikt w rodzinie nie miał nigdy głowy do interesów, więc nie wpadnięto na pomysł puszczenia owego cudu techniki w obce ręce za przyzwoitą kwotę! Ekwiwalent gotówkowy bynajmniej nie stanowił wtedy ceny wolnorynkowej...


W związku z tym doniosłym wydarzeniem ilość ,,fartu'' po kądzieli została wyczerpana na kilka pokoleń... Osobiście nawet nigdy zwykłej zdrapki nie zakończyłam sukcesem! I dobrze...


Wśród tych naprawdę najbliższych nie mam osób nastawionych li i jedynie materialistycznie. Ale gdyby tak, co nie daj Bóg... Pozostawałaby emigracja! A mnie dobrze tu i teraz.


***


W związku z planowanym remontem małego pokoju obeszliśmy dziś kilka okolicznych sklepów meblowych w poszukiwaniu dużej szafy z przesuwanymi drzwiami. Szafy są, owszem. Różne, różniste.  Ale gorzej z biblioteczkami lub witrynami o wysokości powyżej dwóch metrów! Internet przekopany, w zasadzie też nic! Próbujemy uniknąć zamawiania na wymiar, chyba się nie uda...


***


W oczekiwaniu na przyjazd Sister i Szwagra nastawiłam naleweczkę z mandarynek. Ale pięknie się prezentują owoce zalane alkoholem! Po prostu słońce w słoju! Teoretycznie miesiąc to trochę za krótko, by efekty skonsumować. Ale co tam!... Popróbować można...




czwartek, 3 kwietnia 2014

Memento mori...

Rację mieli starożytni, gdy zalecali, by o swoim ,,zejściu'' pamiętać i zawczasu to i owo przemyśleć...


Najgorsze (?), że każdy tylko raz odchodzi na zawsze, więc skąd niby doświadczenia w tej ostatecznej materii nabyć? Jednak pokolenie kolejne winno się bacznie przyglądać i wnioski przyswajać. Sama się boleśnie o tym przekonuję od dwóch lat z niewielkim okładem...


Po śmierci Tatki nie pojęłam w zasadzie żadnych kroków urzędowych. Że tam np. telefon stacjonarny był na niego zapisany? Nieważne! Płaciłam rachunki i tyle! Od września rachunki przejęła Asia jako właścicielka mieszkania. Ale w końcu postanowiła się zwrócić do Tepsy w celu likwidacji onegoż numeru. Korespondencja mailowa długo pozostawała bez odzewu. W końcu, po monitach, jakiś żywy człowiek się odezwał, zażądał stosownych papierków itp. Gdy papierki przefaksowano, okazało się, że jest do zwrotu suma. Około trzystuzłotowa. Ale... Do odbioru li i jedynie przez ,,legalnego'' spadkobiercę! Z kwitem stosownym...


Tymczasem nasze sprawy spadkowe w polu! Miałam nadzieję, że uda się sprawę gładko i bezboleśnie u notariusza załatwić, gdy przyleci Sister. Niestety! Wyjaśniono mi, że sąd li i jedynie! U notariusza jedynie da się uzyskać pełnomocnictwo dla mnie od Basi. I tyle! A to wszystko dlatego, że nie podjęłam stosownych czynności po śmierci Taty, gdy spadkobierczyń było aż trzy sztuki... Mamidło, Sister i ja.


Swoją drogą to dziwne, że moi kochani Rodzice w roku 2006, gdy Tato miał 86 lat, a Mama 80, założyli sobie lokaty, na które upoważnili się ,,na krzyż''! Czego jak czego, ale realistycznego myślenia nigdy bym Im nie odmówiła... A jednak! I o to teraz cały cyrk! Pieniądze może nie największe, dwa razy po kilka tysięcy, ale z jakiej racji bankowi zostawić? Już bym prędzej wolała na cel charytatywny przekazać!


Droga do gotówki daleka, bo wiadomo, sądy  niczym młyny boże, ,,mielą'' powoli... I jakoś mało życzliwie! Nic to, przeżyjemy i to...


Z tego całego ambarasu nauczka dla nas, ,,zstępujących'' z wolna. Jak najmniej problemów ,,dzieckom'' stworzyć na wsjakij pażarnyj słuczaj... Ustalić dokładne procedury, co i jak. Spisać notarialnie, co komu. I kiedy... Instrukcje zostawić!

środa, 2 kwietnia 2014

Stres bezpodstawny

Dla osoby, która jak ja, przemieszcza się generalnie  autem w roli pasażera obok kierowcy, każda wyprawa samodzielna publicznym środkiem lokomocji - to swoiste wyzwanie!


Wyjazd do wsi gminnej celem krwi utoczenia zajął mi dziś niespełna godzinę, ale poprzedziła go noc pełna stresu i rozterek. No bo tak: autobus do ośrodka mam o 7.58, na miejscu winien być 8.05. Powrotny do osobistego grajdołka 8.33. Dwadzieścia osiem minut na uporanie się ze sprawą. Bardzo niewiele w przypadku kolejki... A kolejny pekaes? 11.22! Konia z rzędem temu, kto wskaże pomysł na zagospodarowanie tych trzech godzin pomiędzy... Pozostaje więc opcja numer dwa - marsz ,,z kapcia'', niecałe cztery kilometry szosą... Mało komfortowo!


Przygotowałam się jednak na tę drugą ewentualność, wkładając najwygodniejsze ,,cichobiegi''. Co tam elegancja, gdy widmo tuptania przed oczami!


Jednak widocznie jestem tym głupim, któremu szczęście sprzyja! Kolejki nie było żadnej, weszłam z marszu, zdążyłam jeszcze zajść do ulubionego ,,Domu Mody''  u pani Kasi i nabyć uroczy stanik (wraz z daniem obietnicy, że gdy ruszę w piątek po wyniki, rozejrzę się dokładniej i coś jeszcze zakupię), a potem siedem kolejnych bratków-miniaturek  w kwiaciarni tuż przy przystanku.


W piątek wyjazd na luzie, bo mam ponad godzinkę do dyspozycji. I to lubię!


***


Zaślepieni  tak wczesną wiosną chyba zbyt szybko wystawiliśmy na taras oba oleandry... Dziś w nocy było minus pięć i większy okaz nieco ucierpiał! Najmłodsze listki pociemniały i oklapły... No, zobaczymy, co będzie dalej.


Przy okazji pytanko: czy ktoś z Was ma w ogródku morwę białą? Jeśli tak, czy to łatwa w uprawie roślina? Ciekawi mnie ze względu na właściwości antycukrzycowe... Małż zażywa czasem apteczny preparat, gdy zdarzy się zjeść coś niedozwolonego. Podobno świeże owoce są smaczne... I przetwory można robić.




Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...