czwartek, 27 lutego 2014

Odczyt

Rzecz nie będzie o prelekcji naukowej, niestety!


Gdzieś po trzynastej zawitała listonoga z listem od Energi. Jako że od ponad miesiąca staram się bardzo prąd oszczędzać, niemal z radością zaczęłam rozrywać kopertę, spodziewając się istotnej różnicy w stosunku do rachunku z grudnia (ok. 430 zł za dwa miesiące).


Co mi się cisnęło na usta, gdy zobaczyłam kwotę? Przemilczę... Ciśnienie skoczyło, tętno takoż. Ludzie kochani, na kwitku stało 868, 69 zł!!!


Nie jestem szczególnie bystra w kwestiach urzędowych, to fakt. Czytałam, czytałam, dodawałam, nie chciało być inaczej... I tylko bezgłośnie powtarzałam sobie: - Za co? Za co?...


Po przybyciu z szychty Małża dałam mu spokojnie zjeść obiad, po czym pokazałam fakturę. Licząc, że moja mądrzejsza połowa coś wymyśli. - Czekaj! Sprawdzę ten licznik! - zawołał.


Hyc na krzesełko i czyta: 60,423 Kwh. - Ile? - dopytuję. - Jaka końcówka? - 423!


Hm... Na fakturze stan sprzed ponad dwóch tygodni - 60, 777!


Bardzo miła pani przychodzi od ponad roku spisywać liczniki. Blondynka w okularach. Może szkła niedostosowane do wady wzroku? Najprawdopodobniej pani się ,,mylła'' jedynka z siódemką...


Zgłosiliśmy omyłkę telefonicznie. Podając stan aktualny. Co z tego wyniknie? Ot, zagadka! Nasza wiara w infolinie nie jest z tych najmocniejszych...


Postanowiliśmy wziąć pod lupę faktyczne zużycie energii. Na początek wyliczymy średnią dobową z tygodnia. I nie dopuścimy do wyliczeń ,,szacunkowych''..


***


Dziś zapominam o prądzie i bawię się na 50-tce Halinki! Tej ,,gospodyniowo-wiejskiej''. W sobotę powtórka towarzysko-rodzinna...




środa, 26 lutego 2014

Szczaw i mirabelki...

Tak się dziś zgadaliśmy z Małżem w drodze do dziecek większych z porcyją słuszną pączków.


Co się jadało w młodych latach z darów  ,,matki-natury''?  I mimo zakazów mamino-babcinych...


W moim przypadku np. buczyna! Orzeszki trójkątne, ponoć bardzo niebezpieczne dla zdrowia - ,,oślepniesz, dziecino!''. Takie pyszne cuda! Do tego ,,zajęcza kapusta''. Podobna nieco do koniczyny, o zdecydowanie kwaśnym smaku. Młode źdźbła trawy - ,,nie jedz, kołowacizny owczej dostaniesz'' - przestrzegała Babcia. Ale takie to dobre było...


Wreszcie ,,chlebki''. Do dziś nie wiem, z jakiej rośliny się wywodziły. Ale pyszne były! Wyglądały jak bardzo-bardzo miniaturowe bułeczki kajzerki.


A co Wy konsumowaliście z dobrodziejstw natury? Poza jabłkami od sąsiada...


wtorek, 25 lutego 2014

Tłustość ante portas!

Wyjątkowo szybko nadeszły zamówione w sieci artykuły. Śmialiśmy się z Małżem, że cały tydzień będą nas nękać kurierzy, a tu wszystko dziś dostarczone!


Małż nie może się doczekać soboty, by wypróbować coś, co się bodajże nazywa ,,piła strunowa''. Przy pomocy tego gadżetu mamy się pozbyć kilku sporych gałęzi zasłaniających od lat słoneczko mojemu ogródkowi. Oby się rzeczywiście udało, bo przez ostatnie lata próbowaliśmy zwabić do roboty różnych ,,fachowców'', ale zawsze bezskutecznie... Bo albo braki w sprzęcie, albo w terminarzach pełno.


Mała czarna dla mojej jubilatki okazała się dobra gatunkowo, a poza tym generalnie zgodna z opisem. Śmieszny gadżecik dodatkowy też całkiem-całkiem. Biedzę się jeszcze tylko nad hymnem ,,ku czci''. Coś mi kiepsko ostatnio idzie rymowanie... Zwłaszcza takie na zamówienie! Na szczęście zawsze wtedy, gdy już miecz Damoklesa nad głową wisi, a godzina ,,zero'' tuż-tuż, jakiś pomysł się pojawia. Może niekoniecznie z najwyższej półki, ale lepszy rydz niż nic!


Dziś pączkuję! I rozwożę wieczorem produkcję krewnym i znajomym...  Przed udaniem się na spoczynek wyjmę wszystkie produkty, by uzyskały równomierną pokojową temperaturę. Pobudka wcześniejsza niż zazwyczaj o dwie godzinki, by zaczyn drożdżowy udziergać. Potem znów hyc do łóżeczka! Do siedemnastej powinnam działalność sfinalizować...


Zazwyczaj wykonuję tyle pączków, ile w tym roku lat mi stuka. Znaczy - kopę! Nie za duże sztuki. Nadziewane zawsze li i jedynie domową konfiturą z wiśni. W tym roku posiadam jeszcze marmoladę z róży, ale na ten specjał chętnych w rodzinie jakoś nie ma. Ja bym nawet była chętna, więc może dla siebie samej wykonam ze dwa specjalnie oznakowane egzemplarze?...


Z wielkim sentymentem wspominam najbardziej klasyczne produkty od Bliklego, z takim właśnie wypełnieniem! I skórką pomarańczową na zewnątrz. Miałam okazję ich spróbować ze 30 lat temu... Ale wrażenie pozostało!


Nie uznaję natomiast pączków z nadzieniem czekoladowym, budyniowym, ajerkoniakowym itp. Przynajmniej w tłusty czwartek! Poza tym dniem niech sobie konsumuje, kto lubi!


Małż zapobiegawczo zabiera jutro do pracy preparat z morwy białej. Na wypadek konieczności spożycia choćby jednej sztuki zakazanej... Wszak trudno odmówić, gdy ogół konsumować będzie!


niedziela, 23 lutego 2014

Niedzielne dyrdymały

Bażant ,,Franio'' rezyduje w ogrodzie naprzeciw mojego tarasu już którąś kolejną zimę. Ale nigdy dotąd się tak nie wydzierał. Gdybym nie wiedziała, że te przeraźliwe odgłosy są jego autorstwa, to chyba godzinę temu zeszłabym na zawał! Dawał czadu przez dobry kwadrans...


***


W ramach prywatnego programu wycieczkowego pod hasłem ,,poznajmy to, co teoretycznie znamy'', dziś wyprawa do Kartuz. Niezliczoną ilość razy mijaliśmy miasteczko w drodze,  choćby np. na grzyby. Jednak bez zatrzymywania się.


Wreszcie mieliśmy okazję obejrzeć słynny kościół z charakterystycznym dachem w kształcie wieka trumny! Akurat kończyła się suma, więc czekając na wyjście wiernych, zwiedziliśmy przyległy cmentarz. Dwie trzecie nazwisk na nagrobkach typowych dla Kaszub  - Labuda, Formela, Kreft, Kryger itp. ,,Naszych'' brak, bo ci masowo w okolicach Kościerzyny raczej.


Kościół piękny, jednonawowy, ze wspaniałymi,  bogato rzeźbionymi stallami. I wygodnymi ławkami, co nieczęste...


Wstąpiliśmy potem do ,,Kawiarenki pod refektarzem'', mieszczącej się w piwniczce pod obiektem. A tam... Jakbyśmy się znaleźli w innym czasie! Kelnerki w białych bluzkach i skromnych  lnianych sukienkach, gregoriańskie chorały w tle, ascetyczny wystrój. Tylko kawa współczesna. I bardzo dobra...


***


Aura dziś niemal rozpieszczała! Słoneczko, błękitne niebo, na termometrze ponad 10 in plus. Grzechem byłoby w domu siedzieć. Małż rankiem bladym, gdy jeszcze przymrozek trzymał,  odbył pierwszą wiosenną przejażdżkę rowerową... Taki skromny ,,rozruch'', dwadzieścia parę kilometrów. Skowroneczki ponoć słyszał w drodze!


***


Próbowałam obejrzeć ,,dzieło'' filmowe o bitwie pod Wiedniem. Nie dałam rady... Straszliwa nuda!!!


piątek, 21 lutego 2014

Niby nic takiego...

Bo co to za problem nabyć małą czarną? Ha, to spróbujcie, miłe Panie!


Ma być taka: klasyczna, bez ozdóbek, krótki rękaw, fason nieco rozkloszowany lub odcięty pod biustem. Rozmiar 40, raczej typowy. Tkanina ciut rozciągliwa.


Zlazłam dziś chyba siedem sklepów. Marzenie ściętej głowy! Jak nie ,,szamerunki'' złote, to bezsensownie  wszyte eklery w dziwacznych kolorach, np. wściekły oranż! Na dole generalnie wąsko. Albo modna znów ostatnio baskinka. Do tego badziewiaste tkaniny. Rozpacz!


Więc wieczorem poszukiwanie w sieci. Łeb jak bania po obejrzeniu chyba z pięciuset sztuk... Owszem, znalazłam może około dziesięciu modeli zbliżonych do poszukiwanego wzorca. W dość przystępnych cenach nawet. Ale podejmij tu teraz decyzję! Asia obiecała konsultacje, więc może się uda...


Gdyby to jeszcze o mnie chodziło, pół biedy! Ale to ma być prezent dla przyjaciółki. Brzemię odpowiedzialności mnie przygniata.


***


Przy okazji jednakże wreszcie udało mi się zdobyć poręczny i niedrogi atlas ptaków. Oraz najnowszą powieść Hanny Cygler. I coś jeszcze, ale o tym sza! Bo dziecko podczytuje...


Laurka, nabyta dla przyszłej 50-latki, monstrualna, niczym ,,made in USA''. Pamiętam, jak kiedyś Sister przysłała ze Stanów życzenia na Dzień  Matki w rozmiarze niemal arkusza brystolu. Zakupiona dla Hali  ,,kartka'' z życzeniami  niewiele mniejsza...


***


Ależ przewiosennie dziś było na dworze! Jakby to nie był 21 dzień lutego, a dokładnie miesiąc  później! Przebiśniegi rozkwitły, a Dorota w szkole (gdzie wpadłam na herbatkę) twierdzi, że wczoraj słyszała własnousznie pierwszego skowronka!


***


Ukochana Sister doniosła, że nabyli już ze Szwagrem bilety na przylot. Od 5. do 20. maja będą w Polsce. Odliczam dni! Tylko muszę jakoś przełożyć nasz coroczny wczesnomajowy wypad do Andrychowa... Na ,,przed'' lub ,,po''... To jednak nie jest wielki problem.


środa, 19 lutego 2014

Post okołokaloryczny

Karnawał ku końcowi zmierza, za tydzień tłusty czwartek. Właśnie sobie uświadomiłam, że w ostatniego Sylwestra sprzeniewierzyłam się tradycji wieloletniej i nie upiekłam faworków. Tłumaczą mnie jednak okoliczności...

Na pączki jednak zapewne liczy potomstwo, gotowe tego dnia w trzech czwartych zrezygnować z restrykcyjnej diety... Myślę i myślę, czy produkcję podjąć  w środę, czy w dzień ortodoksyjny?  Z wielu względów środa bardziej mi pasuje.

Następny tydzień gęsty od wydarzeń! Przyjemnych bardzo, aczkolwiek czasożernych i, co gorsza, kilogramotwórczych! No bo tak: w czwartek ,,pączkujemy'', w piątek świętujemy w gronie kobitek z KGW okrągłe urodziny mojej kochanej Haliny, w sobotę ta sama okazja w gronie rodzinno-przyjacielskim, w niedzielę urodziny Asi... Na samą myśl o zważeniu się w poniedziałek? Zgroza ogarnia!!!

A już się ostatnio tendencja w dobrym kierunku odwróciła... I zamiast wzrostu zanotowałam lekkie, acz konkretne spadki! Circa kilogram, ale dobre i to!

W duecie z Małżem próbujemy przejść pełen  cykl ,,brzuszków''. Całkiem dobrze nam idą wspólne ,,wygibaski''. Mobilizujemy się wzajemnie... Kiedy mnie się nie chce, Małż mnie napędza. I przeciwnie. Około dziewiętnastej kładziemy się oboje na karimatach i liczymy! Już teraz do dwunastu...  W dni, gdy ja ćwiczę na aerobiku, Paweł  wykonuje zadanie samodzielnie, ale woli zdecydowanie wspólne machanie odnóżami!

Efekty? Jak na razie niewielkie. Jednak zauważam, że brzuszek już jakiś inny! Nadal wypukły, lecz jakby twardszy?... I w pasie oraz biodrach obwód mniejszy o dwa centymetry...

Tak czy siak lepsza ta metoda niźli łykanie niewiadomego pochodzenia piguł!

poniedziałek, 17 lutego 2014

Pożytki z blogowania i różnice pokoleniowe

Pierwszy raz zapomniałam o swojej blogorocznicy. Dopiero Klarka mi przypomniała, że ja już 31 stycznia  6 lat skończyłam! Hurra, wyszłam z przedszkola!!!


Podczas naszej walentynkowej kolacji zaczęliśmy się z Małżem zastanawiać, kiedy to dokładnie zdarzył się jego zeszłoroczny wypadek. Czyli Era+kot+7 pękniętych męskich żeber. - Co my tu kombinujemy? - stwierdziłam. - Zajrzę w domu do bloga i znajdę!


Dziś mija rocznica! Oczywiście w dzień po międzynarodowym święcie kota! Sorry, kochani Kociarze i Kociarki - nie zamierzam świętować z Wami... Zresztą Dnia Psa też nie obchodzę. Mam go na co dzień...


Odeszłam od tematu, jak zawsze. Lekka paranoja dygresyjna, wybaczcie! Chciałam tu unaocznić, że poza zupełnie oczywistymi zaletami blogopisarstwa (gimnastyka umysłowa, ćwiczenia stylu, znajomości z fantastycznymi ludźmi itp.), coraz częściej traktuję te zapiski jako swego rodzaju ,,wsteczny terminarz'' lub pamięć zewnętrzną. Już kilka razy cofałam się tu w czasie, by sprawdzić, kiedy miało miejsce takie czy inne wydarzenie. I generalnie znajduję odpowiedzi. Czasem nie wprost, wszak nie sposób tu ujawniać wszystkiego, co nas spotyka. Ale czasem poprzez skojarzenie ustalam, co, jak i kiedy...


W zasadzie nigdy nie używałam kalendarzy sensu stricto. By notować ważne wizyty, zdarzenia itp. Zachowałam na pamiątkę sporych rozmiarów kalendarz z mojego ,,epizodu'' dyrektorskiego. Czasem zaglądam i nie mogę wyjść z podziwu, jaka bywałam zajęta przez te 7 miesięcy!


Od dwóch lat w portfelu noszę malutki egzemplarz, gdzie dwie sztandarowe  pozycje stanowią wizyty u doktorów plus terminy asinych koncertów. Teraz doszły jeszcze zebrania KGW. Najdziwniejsze jest to, że  potrafię tego ,,maleństwa'' przez okrągły rok nie zgubić! Dotychczas bowiem było to absolutnie niemożliwe... Nawet kalendarz bardzo okazałych rozmiarów zapodziewałam najdalej do połowy marca!


***


Ciekawostka zasłyszana dziś podczas wygibasów. Przyczynek do konfliktu pokoleń...


Agnieszka opowiada, że jej nastoletni syn, wygoniony w weekend  niemal siłą na podwórko, dzwoni po kilku minutach domofonem i pyta: - Mamo, mogę już wrócić?!


Matko jedyna! Przecież dopiero co były takie czasy, że matka nijak nie mogła się dowołać dzieciaka, by z podwórka do domu zechciał łaskawie przyjść! Bo tam się toczyło główne życie rówieśnicze...Ile zabaw kreatywnych się na owym podwórku odbywało! Przy minimalnych nakładach w sprzęcie.


Że ja się zadumiałam, babcia wnukom, nie dziwota! Ale i panie okołoczterdziestkowe też! Wszak one również jeszcze z pokolenia podwórek... A nie laptopów! Ech, co za czasy...




sobota, 15 lutego 2014

Taka euforia, że aż strach!

Od osiemnastej w piątek do chwili teraźniejszej nieustająco znajduję się w siódmym niebie! To chyba nienormalne...


Zupełnie się nie spodziewałam, że w restauracji na skraju naszego powiatowego miasteczka dane mi będzie zażyć takiego ,,hajlajfu''! Aż mnie to wszystko w pierwszej chwili onieśmieliło... Ledwo uchyliliśmy drzwi, od razu z wielką atencją się nami zajęła pani recepcjonistka, by oddać po chwili pod opiekę przydzielonych nam kelnerek. Wnętrze restauracji ciepłe i przytulne, pięknie nakryte stoły, na każdym pąsowa róża dla niewiasty.


Walentynkowy nastrój bardzo udatnie podkreślał pan artysta, człowiek-orkiestra, grający spokojne standardy na gitarze, fletni Pana i harmonijce. Na pewno bardziej podobające się nam-seniorom, niż przeważającym na sali parom o pokolenie młodszym.


Menu, jak na cenę za całość (99 zł od pary), bogate, fantazyjnie podane i wykwintne. Napiszę Wam, co jedliśmy, głównie po to, by samej sobie upamiętnić. Na przystawkę roladki z łososia, podane na rukoli z sosem gorgonzola, potem ,,płomienny krem z pomidorów z nutą lubczyku'', jako danie główne znów łosoś, tym razem na sosie szafranowym, z glazurowaną mini marchewką oraz puree ziemniaczanym. Do tego kawa, herbata, kieliszek wina. A na deser absolutna pychota - ,,gruszka Pięknej Heleny w waniliowej piance''! To już był odlot... Starałam się tylko za nic nie myśleć o kaloriach!


Nie bywamy z Małżem w  renomowanych lokalach z wyższych półek. Jeśli już jemy poza domem, to gdzieś w podróży najczęściej, w gospodach lub zajazdach. Albo na weselach, wiadomo. Muszę przyznać, że tak obsłużeni i zadowoleni z dań byliśmy chyba tylko raz - w zeszłym roku podczas wyjazdu do Budapesztu. Tyle, że wtedy to było znacznie, znacznie drożej...


***


Jeszcze dobrze nie ochłonęłam po wczorajszych wrażeniach, a tu... Po zakupach i przygotowaniu obiadu (po raz drugi ten kurczak w mleku kokosowym), włączyłam telewizor i natychmiast trafiłam na złoto Zbigniewa Bródki! A wieczorem euforia sięgnęła zenitu i wciąż nie odpuszcza!


Zdecydowanie te wszystkie banery olimpijskie powinno się zmienić! Nie ,,Sochi 2014'', tylko ,,S(t)ochi  2014''!!!


Nawet, jeśli miałby to już być koniec medali,  z pewnością niezapomniana będzie dzisiejsza data! Mam tylko nadzieję, że nie ma wielu ofiar tak długiego oczekiwania na ostateczny rezultat Kamila... To była bardzo, bardzo  długa minuta! Co wrażliwsze serca mogły nie wytrzymać...


Teraz, już  na spokojnie,  piję sobie lampkę czerwonego wina za naszych dzisiejszych BOHATERÓW....


czwartek, 13 lutego 2014

Justyno-czepiacze

Po kilkugodzinnej ogólnonarodowej euforii z powodu złota Justyny Kowalczyk, do akcji MUSIELI wkroczyć rodacy-joy-lilerzy. No bo jakże to tak? Zostawić taki sukces bez marudzenia, wytykania STRASZNYCH BŁĘDÓW itp.? To przecież nie po polsku!


Dyskusja pod hasłem ,,czy należy sięgać po medale za wszelką cenę'' wzbudziła mój absolutny niesmak. A już mail od pewnej telewidzki, kończący się słowami ,,mam nadzieję, że ta pani nie stanie się nigdy autorytetem dla mojego syna'', zwalił mnie z nóg!


Pewnie, niech  lepiej synek ma za idola Justina Biebera! Który, jak wiadomo, zdrowia swego nie naraża na jakichś durnych nartach...  Wiem, porównanie durne i trywialne, ale jak mną trzęsie, to nie myślę finezyjnie.


Ciekawe, czy gdyby w sobotę złoto zdobył Morgenstern, to w jego ojczystych mediach też by rozgorzała podobna ,,debata''?


Kto spoza branży rozumie, czym jest złoto olimpijskie dla sportowca? Czym jest sam udział w tak ważnym i rzadkim wydarzeniu? To nie przychodzi znikąd. Nawet ci, którzy nie osiągają największych sukcesów, muszą się ogromnie napracować przez lata, by się do igrzysk zakwalifikować. Kto pyta, po co wysyłamy ponad 50 zawodników, gdy na medale szanse ma najwyżej dziesięcioro, niewiele rozumie...


Justyna Kowalczyk ma 31 lat. Czy w następnej olimpiadzie zimowej jeszcze wystąpi? Prawdopodobne, aczkolwiek nie pewne. Cóż dziwnego, że chciała, może po raz ostatni, o złoto dla Polski powalczyć? To nie jest głupiutka małolata, która nie wie, co czyni. Decyzji o dzisiejszym starcie nie podjęła sama, na zasadzie ,,chcę i już, nic nikomu do tego''! Wyraził zgodę lekarz, trener, cały sztab.


Pani od synka i autorytetu życzyłabym, by jej potomek umiał w przyszłości walczyć z przeciwnościami losu! By nie poddawał się, gdy tylko coś nie pójdzie po jego myśli, jak to robi dziś wielu młodych ludzi. Rzucają studia po pierwszym niezdanym egzaminie, rozwodzą się po pierwszym kryzysie, odchodzą z pracy, gdy usłyszą jakiekolwiek słowa krytyki itp.


Podziwiałam dziś amerykańskiego łyżwiarza figurowego, Jeremy'ego Abbota. W pierwszej minucie short-programu zaliczył naprawdę poważny upadek. Wydawało się przez chwilę, że zrezygnuje. Komentator był wręcz tego pewny. Jednak po jakichś 10-15 sekundach chłopak się podniósł i występ dokończył! Wykonując kilka doskonałych skoków... To się nazywa charakter! I tego między innymi uczy sport...


***


Uff, ulżyło mi trochę... Jadu upuściłam!


A dziś? Kolacja Walę-tynkowa z Małżem w restauracji znalezionej w sieci.  Obiadu nie robię, by nie mnożyć kalorii. Chyba miły wieczór się zanussi?...




wtorek, 11 lutego 2014

Post humorzasty

Słucham sobie w lokalnym radiu audycji prowadzonej przez dwóch miejscowych ,,świrów'' - Jarka Janiszewskiego ,,Doktora'' i Jarka Ziętka.


W audycji często goszczą inni nasi wybrzeżowi ,,wariaci naczelni'' - Konjo i Skiba. Lubię ogromnie całą tę zakręconą czwórkę. To trochę tacy współcześni Stańczycy. Niby nic na serio, a w gruncie rzeczy bardzo bystrzy faceci, którzy doskonale wiedzą, co i jak!


Moje dzieci wychowywały się na nieistniejącym już od lat,niestety, programie ,,Lalamido'', w którym panowie brylowali absolutnie. Żarty były totalnie abstrakcyjne, momentami ocierały się może nawet o ,,absmak'', ale to był też pewnego rodzaju powiew niczym nieskrępowanej wolności słowa...


Gdzie tam dzisiejszym kabaretom do  poziomu ,,Lalamido''! Jedynie Limo ratuje honor Trójmiasta! I za to chwała, Abelardowi przede wszystkim...


Nie wyobrażam sobie życia bez żartu i poczucia humoru. Nie, żeby non-stop pajacować, ale osobnicy nad wyraz poważni są dla mnie kompletnie niestrawni! Takich ludzi jak ognia unikam...


Uwielbiam złośliwców! Byle ich złośliwość nie przechodziła płynnie w chamstwo. Bo to już nie do przyjęcia! Jednak umiarkowanie w tej kwestii  jest niewątpliwie oznaką wysokiej inteligencji.


Cieszy mnie bardzo, że w blogowym światku sporo  ludzi dowcipnych i wyluzowanych! Natomiast  nie wchodzę z zasady na strony stricte poświęcone dowcipom. Bo tam dużo chłamu pospolitego. I prostactwa, i bylejakości... A o finezję trudno!


***


Przedziwne odgłosy dobiegają znad Motławy! Chlupoty tak głośne, jakby się co najmniej wieloryb kotłował... A zaraz potem ciche piski i kwilenia! Coś jak niemowlę albo kociak? Dosyć to przerażające!...







niedziela, 9 lutego 2014

Niedziela niezwykła...

... za sprawą Kamila S.! Ale nie tylko...


Dzieci mniejsze się zapowiedziały na ,,herbatkę''. Do herbaty mus coś mieć. Oczywiście!


Jakiś czas temu zapodziałam gdzieś przepis Dżejmiego  Olivera na najszybsze ciacho w świecie. Dziś się znalazł, pomiędzy stronami ,,Złotej kuchni polskiej''.


Przygotowanie - 10 minut, pieczenie - góra kwadrans! A efekt? Znakomity!


Roztapiamy w rondelku 150 g masła i jedną gorzką czekoladę. W innym naczyniu bełtamy byle jak 4 całe jajka z 1/3 szklanki cukru. Dolewamy nieco wystudzoną czekoladę i masełko, dodajemy szczyptę soli i wrzucamy wiórki kokosowe. Tyle, by całość porządnie zagęścić. Rozprowadzamy na blaszce i pieczemy przez 10-12 minut w temperaturze 180 stopni!


Jeśli blaszka jest rozmiaru słusznego, otrzymujemy coś na kształt sucharka. Gdy mniejsza, mamy wilgotne  ciacho! Obie wersje pyszne!


W najbliższej przyszłości zamiast kokosowych wiórków zamierzam wykorzystać sezam lub zmielone włoskie orzechy... Tak czy owak się zrobi cudeńko!



sobota, 8 lutego 2014

Nie rozumiem...

Moja piątkowa wyprawa do Gdyni miała 3 cele:


1. odbiór sześciu kryminałków od pani Marzenki ze sklepu


2. odwiedzenie cioci Ireny


3. cel główny - zaopatrzenie się w akcesoria na sobotni koncert country. Informacja o koncercie zawierała bowiem sugestię, by przyjść w odpowiednim stroju. Czyli ,,na kowbojsko'' mniej więcej.


Akurat na tzw. podorędziu nie posiadaliśmy niczego odpowiedniego. Ani dla Małża (poza dżinsami, oczywiście), ani dla mnie. Mojego poskramiacza bydlątek udało się stosunkowo łatwo i tanio przyodziać. Za niecałe 30 złotych nabyłam mu flanelową koszulę w kratę oraz ,,prawie'' kowbojski kapelusz.


Szukając czegoś dla siebie trafiłam do kilku ciuchlandów. W jednym zwydatkowałam się na 12,50, nabywając białą haftowaną bluzeczkę z bufkami. Tylko ociupinkę przyciasną... Aby zatuszować ,,boczki'', dokupiłam za piątaka dżinsową kamizelkę. Spódnicę miała dostarczyć Asia, bo jej kilka takich folkowych w ciągu ostatnich dwóch lat podarowałam. Obiecała mi też stosowny czerwony kapelusz, w dodatku bardzo karnawałowy, bo  z cekinami!


Małż mi się zaprezentował w stroju, uzupełnionym o chusteczkę zawiązaną na szyi, no John Wayne po prostu! Tylko z bardziej inteligentnym wyrazem twarzy...


Ze mną gorzej! Nijak się nie mogłam sobie spodobać w zakupionych nabytkach... Nagle przypomniałam sobie, że mam jeszcze coś. Taką bawełnianą koszulkę z długim rękawem, z maszynowym haftem, bardzo ,,amerykańskim''. Do tego falbaniasta dżinsowa spódnica.Jako-tako się to prezentowało. Uznawszy, że lepiej nie będzie, przestałam kombinować!


I teraz przechodzę do tego, czego nie rozumiem. Na koncert przybyło ok. 90 osób. Z tego za przebranych stosownie można by uznać ok. dziesięciu-dwunastu panów. A pań? Poza mną i gospodynią wieczoru -Anią (w kapeluszu bardzo a propos, choć poza tym ,,cywilnie'') - ZERO! Dlaczego? Wydawać by się mogło, że to strój wdzięczny. Nic szpecącego przecież... Ani uwłaczającego.


Jakieś teorie mi chodzą po głowie na temat. Może dlatego panowie chętniejsi, że jednak kowboj to kowboj! Silny, odważny, na trudy odporny, przy tym najczęściej uzbrojony nielicho. Czasem wręcz rewolwerowiec!


A westernowe damy? Taki ,,dodatek''  do panów zaledwie... No, wyjątki bywały, ot choćby słynna Kate Ballou. Ale jedna jaskółka... Wiadomo! Na drugim biegunie nieco bardziej wyraziste ,,damy'' z saloonów. No, tu ewentualna kreacja wymagałaby sporej odwagi, a i panie na koncercie obecne w zdecydowanej przewadze w wieku mocno postbalzakowskim. Więc ,,nie uchodzi''!


Tak sobie na prywatny użytek ad hoc wyjaśniłam zjawisko. A przy okazji pytanko do Was - kiedy się ostatnio przebraliście? I za kogo lub za co?

czwartek, 6 lutego 2014

Nie dla mnie płaski brzuszek, bo...

Agnieszka, nasza instruktorka od wygibasów, postanowiła zainteresować nas metodą ,,szóstek Weidera''. Co to ponoć po ,,zaledwie'' 6 tygodniach mordowania się - cuda czynią!


Dziś się jedna z pań pochwaliła, że rok temu wykonała cały cykl i wskutek tego nosiła nawet przez niemal rok rozmiar 34! No, pięknie, zaiste, teraz się ponoć zaniedbała, więc  ,,rozbyła się'' do, o zgrozo!, chyba 38... Straszne!!!


Przestudiowałam zagadnienie. Owszem, płaski brzuszek by się mieć chciało. Ale żeby przez 42 dni, SYSTEMATYCZNIE ćwiczyć? Dzień w dzień? Ze zwiększającą się co trzy dni liczbą powtórzeń? Na koniec to już prawie 400 pojedynczych ćwiczeń za jednym zamachem... Jeśli ktoś to naprawdę wykona, jest bohaterem i odsyłam do pana Hołowni po nagrodę!


Wśród moich nielicznych zalet akurat systematyczności próżno by szukać! Jeżeli w ogóle cokolwiek w życiu robię systematycznie, to chyba tylko to, co podpada pod kategorię ,,nałogi''! No, może  jeszcze mycie się i gotowanie wchodzi w rachubę... Oraz rozwiązywanie krzyżówek i czytanie.


Cała reszta z doskoku, albo wtedy, gdy już nie ma wyjścia i miecz  nad głową wisi. Albo gdy znienacka natchnienie przyjdzie na okien mycie, albo w szafach przedzierki. Nie ma mowy, bym co dzień lub najrzadziej dwa ze szmatką po domu ganiała!


Mamidło, bardzo porządne i systematyczne z natury, bardzo nad tym bolało. A Sister jako małolata, udatnie Mamę naśladując, chodziła za mną z paluszkiem wskazującym wycelowanym w mą pierś i tekstem: - Mu-sisz na-u-czyć się sy-ste-ma-tycz-noś-ci!


Nie pomogło! Tylko w pracy zawodowej jako-taką subordynację w tym względzie okazywałam. Ale czasem kolejna dyrekcja jednak musiała przypomnieć o nieuzupełnionych dziennikach zajęć pozalekcyjnych czy sprawozdaniach różnistych...


Na zmianę charakteru już chyba nieco zbyt późno. Staram się chociaż na ten aerobik chodzić solidnie... Ale też w efekcie różnie bywa!


***


Wybieram się dziś do Gdyni, m.in. odwiedzić ciotkę Irenę. Wyobraźcie sobie, że ten upadek na progu kościoła w dniu pogrzebu Mamy, odbija się jej do dziś! Ręka boli, ciocia jest wciąż w trakcie zabiegów.  Minął ponad miesiąc, a do końca rehabilitacji jeszcze daleko...


poniedziałek, 3 lutego 2014

3 razy podium!!!

Miałam się dziś nie odzywać, ale muszę! Inaczej się uduszę...


Krótko i na temat: Asia trzy razy na podium w ankiecie czasopisma ,,Twój Blues''. W zestawieniu Blues Top 2013 drugie miejsce w kategorii wokalistka roku, drugie także dla całego zespołu w kategorii odkrycie roku, a płyta ,,Cruel, cruel world'' trzecia w kategorii płyta roku.


Puchnę z dumy! Oraz się upajam! I troszkę opijam... Tak na miarę wieku!

niedziela, 2 lutego 2014

Kokosowy sukces

Naczytałam się w sieci przepisów z użyciem nabytego mleka kokosowego ile wlezie! Ze trzydzieści receptur chyba zgłębiłam. Ale w każdej coś mi nie pasowało...


I jak to najczęściej w życiu bywa, w sukurs przyszedł przypadek. Wymieniałam w piątek stary numer ,,Tele-Tygodnia'' na nowy i rzuciła mi się w oczy strona kulinarna. A tam dwa przepisy z użyciem właśnie produktu z dużego orzecha.


Jak zawsze zapamiętałam tylko jakieś 70 procent. Pamiętałam, by w sobotę nabyć kumin i świeży imbir, oraz papryczki chili. Artykuły nigdy dotąd niegoszczące w mojej kuchni. Gdy dziś w południe zajrzałam ponownie do przepisów, okazało się, że do obu wersji mi czegoś brak. Do jednej laski cynamonu i wołowiny, do drugiej trawy cytrynowej.


A co tam! Czy ja się kiedy sztywno trzymałam przepisów? Przecież nie. Więc skompilowałam oba i zaczęłam przygotowywanie obiadu. Zapytawszy uprzednio Małża, czy w razie ewentualnej  klapy zgodzi się wyjechać w jakieś gastronomiczne pobliże celem konsumpcji ,,normalnego'' posiłku...


,,Z pewną taką nieśmiałością'' (kto pamięta ten słynny tekst z pierwszej reklamy podpasek?) zaczęłam produkcję. Gdy już prawie wszystkie składniki trafiły do gara, spróbowałam. I... O matko, ale paskudztwo! Słodkie, nijakie, mdłe! Ślubny za nic nie zje...


Mimo to w drugim garnku ugotowałam (też po raz pierwszy) ryż basmati. Nabyty już dość dawno z przeznaczeniem na porządne, klasyczne  risotto. Do którego też się zabieram niczym pies do jeża... Nie jestem wielką entuzjastką ryżu, ale ten mnie wprost zachwycił! Mogłabym go jeść bez niczego.


Gdy już wszystko ,,doszło'', zgodnie z instrukcją dodałam do kurczaka sok z całej cytryny (w przepisie była limonka, ale co tam) i sporo pietruszki. Zawołałam zatopionego w lekturze Małża i wydałam solidną porcję. Sama postanowiłam zaczekać na opinię.


Stałam nad konsumentem w napięciu. Pierwsza porcja na widelcu wpadła do małżowej paszczy. - I co? Bardzo paskudne? Jedziemy do miasta? - Zwariowałaś? To jest bardzo dobre! - Kotku, wiem, że chcesz być miły, ale nie musisz się katować... - Ja mówię serio - to jest znakomite!


Hm... Wobec takich zachwytów i sobie nałożyłam mini-porcyjkę. Kurka wodna, dobre!!! Wyraźnie ta cytryna pozytywnie podziałała. Mdłość nagle przeszła w wyrazistość. Wszystko się połączyło bardzo akuratnie! Niewyczuwalna niemal była całkiem spora ilość czosnku, którego Małż nie znosi, chili też nie przytłoczyło ostrością.


Danie zostało zaliczone w poczet częściej przyrządzanych... I aż mi żal, że na jutro została tylko jedna porcja. Wspaniałomyślnie oddam! Trudno, sama będę dokańczać wigilijną kapustę! Wczoraj rozmrożoną...


***


Ustaliłam sobie, że mogę miesięcznie wydać pięćdziesiąt złotych na książki. I wykryłam w pobliżu pruszczańskiego ryneczku taki lumpeksik z niewielkim kącikiem antykwarycznym. W sobotę nabyłam dwa tłuściutkie, nieznane szwedzkie kryminały, po 15 złotych za sztukę...  Przecenione o ponad pięćdziesiąt procent. Jeszcze 150 stron ,,Maski Atreusza'' A. J. Hartley'a i się do nich dobiorę!


Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...