środa, 28 października 2020

Radosne zde-maskowanie

 Pierwsza część terapii za mną. No, łatwo nie było. Przed rozpoczęciem naświetlań głowy wykonano mi indywidualną maskę  (stylówa na Hannibala L.) na całą łepetynę, dość straszną już z wyglądu, a co dopiero w użyciu...

Zabiegów niby niewiele, bo zaledwie pięć. Skutków ubocznych zero, aż się doktor dziwił. Ale przy każdym, poza ostatnim - dzisiejszym -  naświetlaniu jakieś drobne problemy przedłużające czas ,,zakucia''. W dodatku twarz z dnia na dzień jakby lekko obrzmiewała, więc pod maska robiło się coraz ciaśniej. Dlatego, gdy dziś wyszłam z ostatniej rundy, aż sobie na głos zaśpiewałam ,,Freedom, freedom''!

Takie miałam małe marzenie, marzonko rzec by można: gdybym tak mogła dostać młoteczek i tę maskę, która i tak idzie do jakiejś formy utylizacji, osobiście unicestwić! No, nie wyszło, trudno...

Przede mną teraz jeszcze 2-3 dni pobytu w Akademii, ostatnie inwazyjne badanie diagnostyczne i wreszcie ustalenie dalszego leczenia. Mama nadzieję, że już w formie łagodniejszej od maski. Bo na pozostałe zajęte organy raczej się jej nie da założyć...


A tak generalnie, Kochani, czuję się, póki co, naprawdę dobrze, czego i Wam nieustająco życzę!



czwartek, 15 października 2020

A czas leci...

 Z badania na badanie i tak już dwa miesiące! A droga do rozpoczęcia konkretnego leczenia jeszcze co najmniej kilkutygodniowa.

W zasadzie wszystko niemal bez związku z pandemią. Po prostu wszędzie kolejki. Poza tym nieprzewidziane sytuacje rozmaite. Jak na przykład zagubiony wynik jednego z badań, przez co konsultacja u kolejnego lekarza przesunięta o circa 10 dni. 

Niektóre sytuacje nad wyraz stresujące. Jak na przykład powtórny rezonans w masce typu Hannibal Lecter. Koszmar i po badaniu dwa dni w takim samopoczuciu, jakbym padła ofiarą dusiciela... Takiego, co to nie dodusił do cna, ale solidnie się zdążył przyłożyć. 

W perspektywie 8-9 dni non stop w szpitalu. Dla mnie zgroza! I nie z powodów stricte medycznych bynajmniej. Co tam będą ze mną robić, niech robią! Jestem generalnie posłusznym pacjentem z pełnym zaufaniem do lekarzy. Obawiam się raczej samotności (przecież odwiedziny wzbronione), względów towarzyskich itp. No i braku kawy z ekspresu... 

Ciekawe przy tym, jak w nawrocie choróbska zachowują się moi przyjaciele. Tu nie mogę narzekać. Niemal bezwyjątkowo otrzymuję pełne wsparcie i życzliwe zainteresowanie. Jeden wyjątek tylko troszkę uwiera... Ale nic to, mogłam się w zasadzie tego spodziewać.



poniedziałek, 5 października 2020

Uff...

 Tydzień trzęsiączki, nerwów, strachu itp. W pogotowiu pigułki-uspokajacze. A że uznałam je za zbyt słabe, więc jeszcze dostałam receptę na coś ekstra. No, dostałam, tyle że brakowało na niej Pesela, więc nie udało się zrealizować.

Tymczasem kiedy przyszło co do czego, rezonans okazał się ... niemal przyjemny! I gdyby nie dźwięki wydobywające się w  trakcie (np. ,,wściekły dzięcioł'', można by to badanie nazwać półgodzinnym relaksem. 

Leżałam sobie z zamkniętymi oczami i prześpiewywałam w myślach harcerskie piosenki. Było cieplutko, nie jak podczas scyntygrafii, kiedy wymarzłam okrutnie. Do tego nie zostałam wpuszczona do ,,rury'' całkowicie, a tylko do pasa, bo badanie dotyczyło głowy.

Tak oswoiłam kolejne w swoim życiu ,,straszydło''. Ale to, niestety, nie koniec. Jutro robię sobie przerwę w baniu się, a od środy zaczynam się lękać kolejnego... Tym razem chyba nie bezpodstawnie.

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...