środa, 27 listopada 2013

I znów trzy po trzy...

Jak to możliwe, że nagle, po latach całych powolnego dreptania, Mama poruszać się zaczęła wręcz galopem?!  A do tego zgarbiona bardzo, więc w tym cwale środek ciężkości się niepostrzeżenie przesuwa. Przez to pewnie sobotni upadek.


Zawieźliśmy pod wieczór nabyte wczoraj przeze mnie ,,bezpieczne'' obuwie. Bynajmniej nie powoduje ono efektu wyhamowania! Choć nie pozwala na ruch posuwisty, jak w klapkach... Trzeba podnosić nogi.


Próba z balkonikiem tragiczna! Na gładkiej powierzchni prędkość taka, że nogi nie nadążają za korpusem! I nieszczęścia tylko patrzeć. Odnaleźliśmy więc  wspólnymi siłami laskę, z którą Mama poruszała się dawniej  poza mieszkaniem. Niestety, zapomniała przez te parę miesięcy, do czego laska służy. Więc galopuje, trzymając ją w powietrzu...


Do tego podobno od jakiegoś czasu Mama wstaje po kilka razy w nocy i niczym duch, w nocnej koszuli, podróżuje po korytarzach. Najczęściej w stronę jadalnio-świetlicy. Co panie zaprowadzą z powrotem do łóżka, to już po kwadransie wraca jak bumerang...


Za to apetyt Mamie dopisuje znakomicie. Dziś przy nas zjadła na kolację dwie kromki tostowego chleba z sałatą i szynką, po czym jeszcze 3 spore belgijskie czekoladki na deser! Więcej, niż zazwyczaj w Gdyni...


***


Bałam się dziś wizyty u Mamy z powodu osobistej półtoradniowej niedyspozycji jelitowej. Nie wiem, czy to było lekkie zatrucie, czy króciutka grypa żołądkowa. Na wszelki wypadek to Małż został oddelegowany do przytulania i całowania Teściowej, ja starałam się zachować dystans, by nie zarazić biduli.


Dolegliwości spowodowały też u mnie zmniejszenie koncentracji, w wyniku czego zamiast planowanej zupy pomidorowej uzyskałam nieznane bliżej z nazwy drugie danie! Znaczy taka różowa ciapa-rapa mi wyszła!


Miały być lane kluseczki... I tu doszłam do wniosku, że w przypadku podobnym powinnam dysponować przeźroczystym garnkiem! Bo jak wsadzam na garnek nakładkę do przecierania kluseczek, nie widzę, co pod spodem! I dziś właśnie taki efekt powstał, że ciasto było zbyt luźne, z drugiej strony troszkę go było w nadmiarze. Skutek? Breja! Dość paskudna na oko. Trudna do odgrzania, bo z tendencją do przypaleń...


Zjedliśmy, albowiem alternatywy nie było... Ale i szału też nie! Co gorsza, została spora porcja na jutro... Przecież nie wyrzucę!


***


Zostałam zaproszona na godzinę trzynastą do placówki mojej dawnej oświatowej. Nie do końca wiem, po co. Pani nowa dyrektor coś napomknęła o ,,pełnej szufladzie zdjęć''.  Mam chyba rozpoznawać, kto, co i kiedy...  Wolałabym jeszcze do towarzystwa np. moją przyjaciółkę Stasię, bo nie wiem, jakiego okresu fotografie dotyczą. W końcu ja tu ,,tylko'' 14 lat spędziłam, a Stasia ponad 30! A tak w ogóle, to najlepszą pamięć o czasach minionych tej szkoły posiada pani Eugenia, która każdego ucznia sprzed lat potrafi umiejscowić w czasie i przestrzeni. Niesamowita pod tym względem osoba!


10 komentarzy:

  1. To ta choroba jest taka, że uruchamia jakąś dziwaczną ruchliwość. Potrafią niepilnowane uciec. I kiedyś mój syn musiał biegać ,by dogonić babcię(moją teściową) . Tak szybko się oddaliła z naszego domu.

    OdpowiedzUsuń
  2. -- mi też się często zdarza zrobić podobną pomidorową , tylko, że z ryżem.... ale wiesz, raz drugi i idzie się przyzwyczaić, teraz to nawet wolą taką ciapę...
    -- pozdrawiam ... za oknem wiatr i chyba jakiś grad , bo nieźle daje po szybach ...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ta breja to mi się też wydarzyła przy kluseczkach i doszłam do wniosku, że trzeba temat przećwiczyć kilka razy zanim się osiągnie doskonałość.
    A teraz mam nowe wyzwanie: dieta bezcholesterolowa dla męża!

    OdpowiedzUsuń
  4. To jest wyzwanie! Zwłaszcza, jeśli dotąd Pan Mąż lubił golonkę i tłuste mięska...

    OdpowiedzUsuń
  5. Ryż z sosem pomidorowym też mi nieraz wychodził. Ale lubiliśmy wszyscy taką wersję!

    OdpowiedzUsuń
  6. Dobrze, że syn zdołał dogonić!

    OdpowiedzUsuń
  7. Te lane kluski najlepiej oddzielnie gotować we w osolonym wrzątku i dopiero po ugotowaniu dodawać do zupy. Podobnie ryz, kasza czy makaron

    OdpowiedzUsuń
  8. Racja, ale jak człowiek leniwy...

    OdpowiedzUsuń
  9. pytałam siostry, jak jest u nich w depeesie z tym bieganiem - rzeczywiście podopieczni przechodzą taką fazę i wówczas cały czas towarzyszy im opiekunka bo często dochodzi do wypadków. Natomiast w przypadku zachorowania - jeśli chorą zabiera karetka to rodzina jest powiadamiana natychmiast (ta, która deklarowała taką potrzebę) chorej do szpitala przygotowywana jest cała wyprawka tak, jak z domu, czyli ulubione kosmetyki, piżama, szalik itd, natomiast personel odwiedza chorą w szpitalu ale nie przebywa z nią, dowiaduje się, co chora potrzebuje, zawozi to, co lubi, zasięga informacji i informuje lekarza, podobnie, jak bywa w rodzinnym domu.

    OdpowiedzUsuń
  10. Dzięki za te informacje!

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...