wtorek, 5 czerwca 2018

Gruzja, cz. II

Zgodnie z zapowiedzią - pierwsze przyjątko u rodziców Rusiko. Stół zastawiony gruzińskimi przysmakami,  przede wszystkim chinkali po raz pierwszy i od razu nasza wielka miłość ku tym pierogom-nie-pierogom. Oczywiście wino, które pije się wyłącznie po wygłoszonym przez gospodarza toaście. Po każdym wypiciu, nieważne czy po odrobince czy całym kieliszku, obowiązkowo ,,dolewka''. Zdziwienie, bo u nas to raczej niepraktykowane, a nawet obłożone przesądami. W Gruzji jednak dolewa się ciut-ciut, jak mówił nasz gospodarz. Był taki moment, że w jednym kieliszku wskutek owych ciut-ciutów miałam trzy rodzaje wina...
Atmosfera niezwykle serdeczna, toasty wzruszające do łez, porozumienie (mimo naszego kulawego rosyjskiego) znakomite. 

Na dwa kolejne dni (sobotę i niedzielę) Michał wynajął samochód. Dwudziestego szóstego maja Gruzini obchodzili stulecie swojej niepodległości. My tego dnia udaliśmy się do starożytnej Mtskhety, kolebki Gruzji. Piękne miejsce, a przy tym mieliśmy okazję zobaczyć dziecięce zespoły ludowe, coś fantastycznego! Popróbowaliśmy też lokalnych owoców - czarnej morwy i takich nieznanych z nazwy żółtych jakby śliwek, ale z czterema pestkami w środku. 

Tu też po raz pierwszy spotkaliśmy się ze zjawiskiem psów ,,proszalnych''. W każdym miejscu odwiedzanym przez turystów spotykaliśmy natychmiast po wyjściu z samochodu zabiedzone, stare, często chore psy, niezwykle przyjazne i łagodne, czekające na jakiś jadalny ,,datek''. Inne zwierzęce zjawisko to wędrujące masowo poboczami krowy, a czasem świnie. Pojedynczo lub w grupach, bez ludzkiego nadzoru. Na jednym z mostów na samym środku zalegało w upale stado ok. dziesięciu krówek, które nic sobie nie robiły z przejeżdżających wokół pojazdów.

W drodze powrotnej z Mtskhety zatrzymaliśmy się w wielkiej restauracji. Mimo tłumu gości obsługa była błyskawiczna. W Gruzji nie istnieje porcjowanie dań. Zamawia się kilka potraw i każdy ma okazję spróbować wszystkiego. Objedliśmy się wręcz nieprzyzwoicie za nieduże pieniądze. Oczywiście na pierwszy ogień poszły chinkali, potem chaczapuri z serem i ledwo ściętym jajkiem, szaszłyki, bakłażany z pastą z orzechów (tam włoskie nazywają się greckie, a używa się ich niemal do wszystkiego) i, oczywiście, wino. 

Niedziela to był dzień pełen adrenaliny. Ale o tym następnym razem.

11 komentarzy:

  1. Mam cichą nadzieję, że przepisy na owe przysmaki zbierasz?
    No i czekam na ciąg dalszy.
    Psy proszalne to bolesny widok.
    Miłego;)
    P.S.
    A zdjęcia będą?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale Ci zazdroszczę,Gruzja to jedno z moich marzeń. Wielu wrażeń życzę, a wnukom nie zapomnij kupić Czurczeli, u nas tego nie znajdziesz😀

    OdpowiedzUsuń
  3. Kupiłam, oczywiście. I te ,,papiery'' jadalne.

    OdpowiedzUsuń
  4. O jacie ale fajnie,uwielbiam próbować lokalne przysmaki. Może kiedyś...

    OdpowiedzUsuń
  5. Nareszcie dzięki Twojemu komentarzowi na kawiarence dotarłem do Twojego bloga. Chyba nie jestem zbyt bystry, ale winę swą dzielę z moimi podróżami, których ostatnio cechą jest to, że za granicą nie mogę wejść na blogi, także googlowskie. Sporo lat temu, w czasach, gdy upadł już Związek Radziecki, ale nie było jeszcze państw takich jak Ukraina, Białoruś, Gruzja czy Litwa, (było WNP) zdarzyło mi się uczestniczyć w Chersonie (obecna Ukraina) w spotkaniu, w którym brali udział Gruzini. Potwierdzam zatem, że bez toastu mocniejszego trunku się nie wypije oraz smakowitość gruzińskich szaszłyków, w których "brały udział" przyprawy pochodzące właśnie z Gruzji. Muszę powiedzieć, że smak owych szaszłyków mnie zachwycił i trwale pozostał w mojej pamięci. Ubolewam nad tym, że polityka poróżniła dzisiaj dawne państwa imperium radzieckiego, choć dawna serdeczność, przyjacielskość i gościnność, mniemam, że pozostała .... pozdrawiam akurat z kraju...

    OdpowiedzUsuń
  6. Wszyscy Gruzini, z którymi mieliśmy kontakt, byli przemiłymi ludźmi. I okazało się, że mamy o wiele więcej wspólnego niż można się było spodziewać.

    OdpowiedzUsuń
  7. No, przecież umrę z ciekawości oczekując na dalszy opis :(
    Buziaki z Chorzowa!

    OdpowiedzUsuń
  8. Obowiązki rodzinne. Ale jutro obiecuję ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  9. Te Twoje relacje sprawiają, że nawet osoby tak oporne w podróżowaniu jak ja, zazdroszczą i odwiedzanych miejsc i przysmaków.

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...