piątek, 6 lipca 2018

Po powrocie

Nasze osiemnaste Piernikalia udane, jak wszystkie poprzednie. Tym razem wyjątkowo zjechaliśmy się wszyscy tego samego dnia. Pogoda też dopisała jak nigdy, po raz pierwszy nie zaliczyliśmy żadnej burzy ani deszczu. A i upał nie dał się szczególnie we znaki... Iga szalała, odniosła nawet kilka kontuzji, ale w sumie nie było z nią kłopotu, szczególnie, że Zosia - dziewięcioletnia wnuczka Haliny - zapewniała małej wyjątkowo troskliwą opiekę.

Zaraz po powrocie rzuciłam się, nie całkiem z własnej woli, do robienia przetworów. Musiałam oberwać czarna porzeczkę, która przez sześć dni mojej nieobecności dojrzała. W dodatku znajomy z pruszczańskiego ryneczku skusił skutecznie okazyjną ceną malin, więc i te przerobiłam (głownie na nalewkę...). A na dziś mam obiecane wiśnie, więc pracowita sobota czeka!

W niedzielę nieco odsapnę, bo starsze dziecka zaprosiły na, trochę opóźnione, urodziny obu wnuków. Dziewiąte i jedenaste! Czas leci niesamowicie... Pierworodny usilnie namawia nas do wzięcia chłopaków na kilka dni w czasie wakacji. Fakt, że chwilowo nigdzie się nie wybieramy, jednak ta perspektywa odrobinę mnie przeraża. W dzień jest z chłopcami w porządku, natomiast problemy pojawiają się, gdy mają iść spać. Wtedy hałas, bójki itp. Staś - anioł dzienny - zmienia się w nocnego upiorka. Nie na nasze nerwy. Ale cóż, trzeba będzie to jakoś wytrzymać?... 




3 komentarze:

  1. Podrzucisz przepis na nalewkę z malinek?
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaki przepis? Na oko robię. Wrzuciłam ok. 1,5 kg malin do słoja, do tego pół litra spirytusu, litr wódki i mniej więcej szklanka cukru, bo nie lubię, gdy nalewka jest zbyt słodka. Teraz to postoi ze dwa miesiące i już!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki! Jutro będę miała dużą porcję malinek, to pokombinuję!

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...