czwartek, 2 maja 2019

Tak mnie nastroiła paskudna pogodowo majówka...

Mam nocny dyżur, jak zawsze, ale tym razem pilnie śledzę temperaturę zewnętrzną, by w razie przymrozków schować do domu begonie dragon... Pięć donic.

Ta obawa przypomniała mi moje dawne strachy... 

Pierwsze przerażenie, które pamiętam: mam niecałe cztery lata, jest Wigilia. Po wieczerzy odwiedza nas Gwiazdor (na Kaszubach nie znano Mikołaja). Potężne chłopisko w kożuchu i baraniej czapie i... pijane kompletnie! Rodzice ugadali sąsiada, zapominając o jego skłonnościach. A ten wrzeszczał, machał wielkim kijem, kazał siadać na kolanach, śmierdział  itp. Tato go w końcu pogonił, ale co przeżyłam, to moje...

W pierwszych latach podstawówki najbardziej bałam się wojny i Niemców. Wiadomo, moje pokolenie ,,bombardowano'' nieustannie wojennymi filmami... Potem nadeszły strachy związane z czytanymi książkami. Po lekturze wietnamskich baśni Żukrowskiego najbardziej bałam się, że pożre mnie tygrys! Skąd miałby się nagle pojawić w Gdyni, nie analizowałam. 

W piątej chyba klasie zetknęłam się z książką, w której torturowano bohatera wlewając mu wrzątek do gardła. Tymczasem Mama i Babcia dzień w dzień zaczynały poranek od zażycia tabletki ,,z kogutkiem'' popijanej właśnie bardzo gorącą wodą. Nie byłam w stanie na to patrzeć... Wiele lat później kolega z pracy też pijał na przerwach wrzątek, co przyprawiało mnie o drgawki.

Pod koniec podstawówki nagle przestałam się bać czegokolwiek. Do matury mniej więcej, bo potem, pod wpływem przeżyć, o których może kiedyś napiszę, stałam się supertchórzem! No, nie straszyły mnie może myszy czy pająki, tych się nigdy nie bałam, ale poza tym? Cały świat był straszny!

Z biegiem lat powrócił spokój i opanowanie. Czego się boję teraz? Prawie niczego. Spróbowałam tylu rzeczy, które kiedyś napawały mnie zgrozą, choćby latania samolotem. Czasem tylko pod kopułką pojawia się lęk przed powrotem ,,skorupiaka''...

7 komentarzy:

  1. Tak, masz rację, ja w dzieciństwie miałam nawet spakowana torebkę z którą się nie rozstawałam. Nikt nie kojarzył tego z martyrologiczne literatura która nas karmiono.

    OdpowiedzUsuń
  2. We wczesnym dzieciństwie przeżyłam traumę przez ojca mej matki, który mi pokazywał odcięty łeb rybi. Efekt- na całe życie wstręt do ryb.No ale on wrócił z obozu, to pod sufitem miał chyba nie za bardzo po tych przejściach. A potem, już u drugich dziadków wszystko mi tłumaczono, tak żebym się niczego nie bała, nawet śmierci, bo to proces naturalny. I chyba to dobrze robili, bo nie miałam żadnych lęków nocnych i do dziś jakoś to wszystko funkcjonuje. Nie mniej nie czytuję i nie oglądam horrorów, bo uważam to za głupotę.
    Nie powiem, że należę do wielce odważnych osób,ale nauczyłam się nie martwic czymś na zapas, bo kilka razy przekonałam się, że naprawdę trudno coś na 100% dobrze przewidzieć, bo nas zawodzi wyobraźnia -przeważnie wszystko wyolbrzymiamy. Co do skorupiaka- karmi się węglowodanami prostymi i stresem, więc obu rzeczy unikam.Wiadomo też, że przy tylu ilościach odnawiania się naszych komórek musi w pewnym momencie dojść do
    niedokładnego, błędnego ich odtworzenia, To tak jak ze sztancą- po iluś powtórzeniach następuje "rozkalibrowanie" się sztancy i występują błędy w wyprodukowanych elementach.
    Już tyle lat trwają badania nad tą chorobą a nadal nie ma sprecyzowanych dokładnie jej przyczyn i tym samym w pełni skutecznych leków.
    Zdróweczka i zero stresów Ci życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuję i wzajemnie! Bo co dla nas teraz najwazniejsze? Wnuki i zdrowie!

      Usuń
  3. Witaj... ja z kolei nie mam w sobie lęków... ojciec zawsze mi powtarzał: - nie bój się zwierząt czy duchów wszelakich... bój się raczej ludzi... pozdrawiam z Francji...i

    OdpowiedzUsuń
  4. Cały czas... chyba do śmierci :-)

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...