sobota, 26 stycznia 2013

Zimne bla-bla

W pieleszach o 19.30 zastaliśmy 4,2 stopnia! Dochodzi północ i wskutek intensywnego ,,piecopalenia'' w tej chwili 11,4. Siedzę zakutana w dwa koce - jeden od pasa w dół, drugi na ramionach. Nogi w grubych skarpetach trzymam na termoforze. Jeszcze by się nauszniki przydały, ale nie posiadam...


Wewnętrznie dozuję sobie na przemian kawę i herbatę (z termokubka) oraz brandy. Powoli się rozgrzewam... Bardzo powoli!


Za to siedzę sobie bardzo wygodnie na nowo nabytym fotelu przykomputerowym. Poprzedni się bardzo zasłużył, ale siedzenie miał już tak podarte, że niszczyło odzież, szczególnie rajstopy.


Mamidłu nakładki na obuwie zupełnie nie podeszły. Namordowaliśmy się z Małżem sporo, by je naciągnąć (nowe, to nierozruszane), a tu chwila nieuwagi i rodzicielka w trymiga zdjęła. Bo ,,brzydkie''... I na nic tłumaczenie, że tu przecież o bezpieczeństwo idzie i o zdrowie bezcenne! Elegancja przede wszystkim...


Widać, czym Lusia za młodu nasiąkła, tym pani Lucyna na starość trąci! Zawsze lubiła się odstroić! W przeciwieństwie do swojej starszej córki, której przez lata wystarczały dżinsy i wydziergany osobiście sweter, który co pranie, to był dłuższy... Jeden taki ulubiony okaz mi Mama nawet spaliła, czego długo nie mogłam wybaczyć.


Potem nastały ,,lata tłuste'' i znów powodów do strojenia się nie miałam, bo i tak każdy ciuch wyglądał jak pokrowiec! Mama, zawsze szczupła i zgrabna, tylko głową kręciła na mój widok. Bez słów, ale wymownie.


Teraz może by i czasem powiedziała komplement. Gdyby mogła... Bo od niecałych trzech lat i na mnie padło. Lepiej późno niż nigdy... Elegancji już pewnie nie osiągnę, ale posiadłam chociaż jakąś różnorodność fasonów i odcieni. Fatałaszki w rozmiarze 40 są jednak zdecydowanie ciekawsze niż XXL. Zarówno na wieszakach, jak i na człowieku. I dużo większa radość przymierzania... Bez płaczu za ,,kurtynką'' jak kiedyś dawno, gdy Sister donosiła mi coraz większe spodnie, a każde były za małe...


Potem się nauczyłam, że trzeba odwrotnie - zacząć od ewidentnie za dużych i wołać o coraz mniejsze! Stres się wtedy nieco minimalizował... Ale nie do zera!

6 komentarzy:

  1. ~andante spianato26 stycznia 2013 23:40

    Zamiast n auszników , na rozruch dekiel jak w Pyrkowie na czapke mówia. Pozdrawiam...

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja do dzisiaj nie mogę wybaczyć "zniknięcia" mojej czerwonej kamizelki w czarne groszki. A przetrwała tyle lat, ale nie moją żonę ;o))

    OdpowiedzUsuń
  3. nakładki jakoś i mnie chyba by nie podeszły...

    co do rozmiarów...od czasu, jak zobaczyłam program łyżwowy ofkors kobitki większej ode mnie,przestałam patrzeć na metki:)),tudzież po tym,jak Młodsza rzekła,że bardzo lekko skaczę.to czym mam się przejmować?:)))

    OdpowiedzUsuń
  4. Gdybym i ja miała lekki podskok, choć nie na łyzwach, to też bym o rozmiarach nie myślała. Ale juz sie podskakiwać nie dawało po prostu...

    OdpowiedzUsuń
  5. Przez traumę ze spalonym swetrem nigdy się nie zamachnęłam na jakąkolwiek część garderoby Małża. A kusiło nieraz, oj kusiło... Zostawały tylko negocjacje!

    OdpowiedzUsuń
  6. Dekla żadnego nie posiadam od dobrych czterdziestu lat... Tylko kaptury od kurtek!

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...