czwartek, 28 marca 2013

Daty i mazurki

Poza przygotowaniami do Świąt miałam dziś do załatwienia dwie sprawy w mieście. Odbiór maminej legitymacji niepełnosprawnej i, w innym miejscu oczywiście, znaczków za IV kwartał ubiegłego roku.


Najpierw trolejbusem do MOPS-u. W pojeździe plakat informujący o meczu Areczki z kimś tam w dniu  28 marca. A ponieważ wczoraj widzieliśmy, że stadion oświetlony, ubzdurałam sobie, że 28. było w środę, a więc dziś 29-ty. Toteż gdy na poczcie głównej zobaczyłam karteczkę z napisem: ,,29 marca okienko filatelistyczne nieczynne, przepraszamy'', zrobiłam w tył zwrot! I podśpiewując znany skądinąd wersecik ,,tak dobrze szło, tak dobrze szło, a potem było Waterloo'', wróciłam do domu.


Po drodze, tuż przed domem, zaliczyłam jeszcze sklep pani Marzenki, jak co dzień. Ruchu zero, więc pogadałyśmy sobie chwilkę. I gadałybyśmy dłużej, ale przyszedł spragniony pan po piwo, więc wyszłam. I dzięki Bogu, a raczej może dzięki spragnionemu!


Wchodzę do mieszkania i co widzę? Mamidło stoi w ,,naszym'' pokoju przy barku i właśnie pracowicie zdziera banderolę z butelki likieru cafe latte! No tak! Śpiesząc się rano zapomniałam schować kluczyk!


Pierwsza myśl moja w tym momencie: w barku stoi kilka napoczętych butelek z moimi nalewkami. Ta jedna była ,,sklepowa'', nienapoczęta. I pytanie: czy Mamidło zdążyło popróbować tych niepełnych, a uznawszy, że niedobre, rzuciło się na pełną?


Obserwowałam ją potem chwilę, ale nie zauważyłam oznak spożycia... Ot, kolejny przyczynek, by zamek w drzwi wstawić!


Nałożyłam mamie na głowę farbę pt. kasztan i poleciałam do kuchni w celu sporządzenia mazurka. JEDNEGO! Od lat bowiem, poza tradycyjnym, próbowałam jakiś eksperyment poczynić, ale zwykle bez zachwytu rodzinki.


Jednak coś mnie podkusiło i tym razem. Bo porcja ciasta wyszła jak zawsze, a chciałam, by tym razem podkład był cieńszy niż zwykle. No, ale przecież nie wyrzucę reszty tak pracowicie gniecionej!


Akurat przypadkiem znalazłam słoik musu morelowego. Trochę rzadki był, ale rzuciłam na patelnię i odparowałam. Aha, tu zaznaczam, że w moim pojęciu mazurek to dwie warstwy kruchego ciasta, przełożone kwaskowym dżemem, a na wierzchu bakalie i polewa. Zazwyczaj czekoladowa.


Tu, skoro eksperyment, zachciało mi się innego wierzchu. Czegoś na kształt karmelu. Krótka konsultacja z moją nieocenioną Madzią i dostałam przepis. Trzy łyżki masła, 3 miodu plus siekane włoskie orzechy. Akurat wszystkie składniki posiadałam.


I teraz aż mi żal, że ten klasyczny w  sporej blaszce, a nowy zaledwie w najmniejszym korytku. Bo tym razem to nie jest niewypał. Na sto procent!!!

6 komentarzy:

  1. Antoni Relski29 marca 2013 02:30

    Kocham takie napisy - dzisiaj nieczynne.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluje ci udanych wypieków. Jesteś dziewczyna nie do zdarcie. Pozdrawiam cię bardzo serdecznie-;))

    OdpowiedzUsuń
  3. ...u nas również pieczysto, pozdrawiam...

    OdpowiedzUsuń
  4. Coś tam zawsze wypiec należy... Chyba, że gotowce ktoś lubi?

    OdpowiedzUsuń
  5. Do zdarcia, do zdarcia. dziś się właśnie czuję zdarta kompletnie!

    OdpowiedzUsuń
  6. Oczywiście akurat wtedy, gdy masz Pan chwilkę czasu...

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...