piątek, 12 lipca 2013

O kompetencji

Zajechaliśmy dziś do ulubionego psiego doktorka. Albowiem nieuchronnie zbliża się termin szczepienia dorocznego.


Od progu zeznałam, że Era po raz pierwszy (i oby ostatni!) w swoim żywocie ukąsiła niedawno człowieka. Doktor spoważniał nagle bardzo i rzekł: - W takim razie nie szczepimy, tylko obserwujemy!


- Nie możemy obserwować! - ja na to. - Bo nie mamy papierka odpowiedniego.


- Jakiego znów papierka? - spytał doktor.


- No, od doktora tej pani ukąszonej...


- Kochani! Co wy mi tu opowiadacie? Moim obowiązkiem jest obserwacja, a papier mi niepotrzebny!


- Ale nam w mieście Gdyni pani weterynarz powiedziała, że bez papierka się nie obserwuje... - upieraliśmy się z Małżem. Doktor zażądał nazwiska koleżanki po fachu, niestety, nie znamy, bośmy tam byli po raz pierwszy i pewno ostatni, kwitów żadnych nie pobieraliśmy, a na drzwiach gabinetu wizytówki też nie widziałam...


Miotając się po gabinecie między psem nr 1 wybudzanym z narkozy, psem nr 2 usypianym do zabiegu i naszą nr 3 ,,podejrzaną'' Eryką, doktor wyjaśnił procedury. Zupełnie inaczej niż pani z Gdyni.


***


Nie znoszę przymiotnika ,,kompetentny''.  Kojarzy mi się nieciekawie. Ale ludzi charakteryzujących się tą zaletą cenię bardzo! Za to kompetencję symulujących nie poważam za grosz!


Niewykluczone, że z powodu symulującej pani weterynarz gdyńskiej pokąsana sąsiadka musiała przyjąć serię zastrzyków. Już nie tak licznych i bolesnych, jak to dawniej bywało, ale tak czy owak... Podczas gdy  można było uniknąć przecież.


Dobrze, że w tym całym zamieszaniu my będziemy mieli czyste sumienie. Era dostanie w przyszłym tygodniu potwierdzenie, że jest zdrowa i niezagrażająca swojej ,,ofierze'' niczym strasznym.


A nauczka taka na przyszłość, by mieć ograniczone zaufanie do ,,specjalistów''. Rozmaitej maści... Sprawdzać, sprawdzać, sprawdzać!

8 komentarzy:

  1. Znam schemat sprzed lat: właściciel z psem idzie do weterynarza i zgłasza fakt pogryzienia. Pies jest obserwowany przez dziesięć dni i koniec, tzn. wet wydaje jakiś papier, że zwierzę jest zdrowe. Gdyby nie było, pogryziony musi się szczepić. Obowiązkowo szczepili w przypadku, gdy zwierzaka nie można było obserwować.
    Może coś się pozmieniało w tych przepisach i procedurach, nie wiem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Schemat jest nieco inny niz znany od lat:
    Obserwacja psa prowadzona jest w dniu doprowadzenia zwierzęcia, w piątym, dziesiątym i 15-tym dniu od pokąsania. Jeżeli szczepienie zwierzęcia przeciw wściekliźnie jest aktualne ( tzn. nie minął rok od poprzedniego szczepienia ) to za taką obserwację lekarz weterynarii nie powinien ( nie może ) pobierać opłaty, gdyż taką uiszcza na jego konto Powiatowy Inspektorat Weterynarii.
    Ponadto przyjętym jest, że własciciel sam z dobrej i nieprzymuszonej woli zgłasza się z psem na obserwację, ale może czekać też na pismo z w/w urzędu. Niestety jak to w naszym kraju wszystko dzieje się powoli i czasami owe pismo przychodzi juz po czasie zakładanej obserwacji.
    Sąsiadka do upływu 15-go dnia obserwacji ( domniemanej) na pewno nie została poddana szczepieniom przeciwko wściekliźnie, a z reguły jeśli okaże się świadectwo szczepienia psa to już jest sygnał do nie-szczepienia człowieka.
    Wiem o czym mówię, bo sama jestem lekarzem weterynarii, a do tego urzędowym lekarzem wyznaczonym do tego typu spraw w moim mieście.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Gdzies czytalam, ze bolesnosc tamtych starych zastrzykow to byl nieostotny ich mankament wobec tego, ze byly one po prostu niebezpieczne dla zycia i zdrowia - podobno czesto wystepowaly po nich bardzo grozne powiklania. Stad te komunikaty w radio o poszukiwaniu psiego agresora, bo jego ofierze grozila seria bolesnych zastrzykow. Grozba byla znacznie powazniejsza, ale przeciez nie mozna bylo tego podac do publicznej wiadomosci. Wszak na jednej szali byla mozliwosc zachorowania na smiertelna chorobe zakazna a na drugiej "zaledwie" jakis procent mozliwych powiklan.
    Poza tym, kto sie wowczas az tak przejmowal bolesnoscia zabiegow medycznych? Na pewno nie doktory:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ależ Ty masz wymagania! Doktory dla ludzi są niekompetentne, to dlaczego doktory dla zwierząt mieliby się bardziej znać na swym zawodzie???
    Przecież Twoja sąsiadka sama poprosiła o to ugryzienie starając się "gołymi rękami" rozdzielić suki. Erka się po prostu pomyliła. Ale gdy moją koleżankę ugryzł jej własny pies, wet natychmiast psa wysłał na rtg i USG, bo to był rotwailer, a one często cierpią na guzy mózgu i wtedy zdarza im się dziabnąć swego.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Doktorzy od zwierzątek są według mnie pod wieloma względami lepsi od ,,ludzkich''. A to głównie za sprawą dawnego już sprywatyzowania zawodu. I nie mówię tu bynajmniej ironicznie!

    OdpowiedzUsuń
  6. Znałam przed laty osobę, która musiała się poddać tej bolesnej serii. To rzeczywiście był niezły horror...

    OdpowiedzUsuń
  7. Dzięki! Dokładnie to samo mówił nam nasz doktor! Dziwne, że młoda pani wet. nie była zaznajomiona z procedurami.

    OdpowiedzUsuń
  8. Pozmieniało się, na korzyść psa chyba głównie!

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...