sobota, 28 września 2013

Popichciłam niemnożko

Lubię gotować w soboty, natomiast niedziele spędzam jak najdalej od kuchni. Najchętniej bym wtedy wychodziła jeść obiad poza domem. Rozum jednak podpowiada, że w wielu przypadkach wyjdzie to drożej i niekoniecznie smaczniej... Dlatego obiad na niedzielę musi być gotowy w sobotę, a nazajutrz tylko odgrzany, ewentualnie wzbogacony o wymagający niewielkich nakładów dodatek.


Od jakiegoś czasu chodzi za mną domowy pasztet. Ostatni popełniłam na Wielkanoc, jakąś resztkę jeszcze upiekłam w połowie czerwca. Od tego czasu jedynymi wędlinami, jakie spożywałam, były kabanosy z Lidla oraz przywożona z Andrychowa cudowna kiełbasa krucha ,,od Szlagora''...


Do pasztetu zwykle się zbieram niczym pies do jeża, bo to jednakowoż pracochłonna sprawa. Ale tym razem  postąpiłam na zasadzie ,,dziś pytanie-dziś odpowiedź''. Zakupiłam, co należało i  zaraz po powrocie do domu pociachałam, posmażyłam, podusiłam, Małż zmełł, doprawiłam jak należy i... Pierwsza solidna porcyjka upieczona, druga i trzecia powędrowały do zamrażarki.


Potem jeszcze z powodu walki z ,,podtyciem'' uwarzyłam spory gar warzywnego miksu, zwanego kiedyś przez moją śp. przyjaciółkę wdzięcznie ,,margogulo, czyli g..no z cebulą''. Uwielbiam to danie o tej właśnie porze roku! W garze dusiły się (uprzednio krótko przesmażone na rzepakowym oleju): czerwona kapusta, brokuł, pieczarki, seler naciowy, marchew, seler korzeniowy, cukinia, papryka. Powinien jeszcze być bakłażan, ale pożałowałam siedmiu złotych za maleńki okaz na rynku...


Na ryneczku nabyłam natomiast  ponownie podłużne buraczki, znacznie bardziej słodkie niż tradycyjne, okrągłe. W tygodniu robiłam czerwoną zupę-krem  ,,z telewizora''. Z tych właśnie  buraków, czerwonej kapusty i takiejż cebuli.  Z kleksem śmietanowym - pycha!...


Chleba od powrotu z Paryża ani kromeczki, ziemniaków też prawie zero, na śniadania i kolacje jeno twarogi chude i sałaty z jogurtem, a waga? Systematycznie rośnie... Od początku października wracam na salę gimnastyczną. I w tym moja nadzieja... Jedyna!



17 komentarzy:

  1. -- no tak... Ty niedzielne obiadki załatwiasz w niedzielę , a ja?... w niedzielne przedpołudnie... w godz 10 -- 14.... praktycznie nikt nie ma tam wstępu.... a potem już totalny luzik..... //tak musi być, bo cały tydzień u mnie wszyscy w rozjazdach , no a w niedziele tak troszeńkę rodzinnie... a jak ja już coś pichcę, to niestety nie lubię jak ktoś mi się kręci ...
    --pozdrawiam w mglisty niedzielny poranek...

    OdpowiedzUsuń
  2. Też tak najbardziej lubię, ugotować w sobotę na niedzielę, zresztą tak też było w moim domu rodzinnym:)
    Taka chyba pora, że zamiast iść w dół waga to rośnie, nabieramy ciałka na zimę, żeby nam cieplej było;) ale reżim niezły sobie narzuciłaś!

    OdpowiedzUsuń
  3. jakbym chętnie pogotowała..ale w tygodniu wszystko na szybko(znowu mam cztery razy do 17,potem wydaję "łazankę" i na lód,wiadomo,czasu na pichcenie za mało..),w weekend Maużonek w kuchni króluje, obiady na dwa trzy dni nam przygotowuje i całe szczęście, inaczej .....

    buraaaaaaczki wielbię!!! w każdej formie, najlepiej takie ugotowane od razu z gara...zawsze podkradałam:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie kuś !!!! Nie kuś !!!! Moja waga stoi i jest dobrze a tu o takich pysznościach ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. kuchnia nie jest moim ulubionym miejscem, a juz na pewno nie trudne eksperymenty:)
    Miłej niedzieli:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ostatnio obiady gotuję na co najmniej 3 dni. Na tydzień też mi się zdarza.
    Po prostu jeden dzień poświęcam na gotowanie, potem tylko odgrzewanie lub dorabianie sosów i surówek.
    Miłego, ;)
    P.S.
    Pasztet to dość uniwersalne "żarełko" - u mnie jest w wersji do pieczywa, jako nadzienie do naleśników lub też podsmażone plastry do obiadu.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bo te podłużne są przepyszne! Robię z nich i barszcz i sałatkę i buraczki na ciepło.

    OdpowiedzUsuń
  8. Pracowita sobota! Ja tylko przetwory. Słoiki śnią mi się po nocach:D

    OdpowiedzUsuń
  9. Mnie się aktualnie słoiki skończyły, więc już nie przetwarzam!

    OdpowiedzUsuń
  10. Do poprzedniego roku ich nie znałam, pierwszy raz widziałam w Andrychowie, gdy byliśmy u Magdy we wrześniu. Szukałam potem na miejscu, nie spotkałam. Tego roku bywają tu i tam...

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja też na 3 dni, a 2 to minimum. Bo choć lubię gotować, to lubię też życie ,,pozakuchenne''...

    OdpowiedzUsuń
  12. Trudnych też nie lubię, ani czasożernych. Za to lubię sprawdzać potrawy z telewizora, o ile nie trzeba do nich jakichś dziwacznych składników!

    OdpowiedzUsuń
  13. Od tego, co gotuję, praktycznie nie ma się prawa utyć. A jednak ja potrafię...

    OdpowiedzUsuń
  14. Buraczki jest za co kochać, to fakt. To jedyne warzywko, które w czasach gdy mieliśmy działkę, zawsze się udawało! Najpierw z liści młodych robiłam ,,szpinak'', potem się botwiną obżeraliśmy, wreszcie duże sztuki się do słoików pakowało w tartej postaci. Dobre na ciepło, ale i na zimno w postaci ćwikły. A takie ,,wyskrobki'' małe w całości się w ocet kładło. Teraz przetworów nie robię, ale często nabywam, bo przecież bez buraków nie ma życia! I bez koncentratu z ,,Krakusa''...

    OdpowiedzUsuń
  15. Szafy pełne ciuchów w rozmiarze 38-40, poszerzać się nie dadzą, więc mus się katować...

    OdpowiedzUsuń
  16. Też nie przepadam za towarzystwem w kuchni, choć czasem jakiś podkuchenny by się przydał. Do mniej ambitnych zadań. Byle nie patrzył na ręce i się nie ,,wtrancał''...

    OdpowiedzUsuń
  17. o tak..krakus najlepszy!!!!

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...