środa, 12 marca 2014

Z inspiracji inspiracjami

Czasem się zastanawiam, czy każdy z nas wynosi z domu rodzinnego upodobanie do serwowanej w tymże kuchni? Czy  uznanie jakiejś potrawy za smaczną lub nie jest subiektywne w stu procentach?...


Znam kilka domów, w których kulinaria były prawdziwą piętą achillesową pani domu. Zero talentu, polotu, wyczucia smaku! Czy dzieci z takich rodzin same w wieku dorosłym pichcą nijakie i mdłe dania? A może działa tu zasada, w myśl której są dwie opcje: albo kopiowanie, albo kompletne przeciwieństwo?


Poza tym też mnie nurtuje, jak to jest, gdy w ,,podstawowej komórce społecznej'' spotyka się para o skrajnie różnych tradycjach kulinarnych? W końcu jedzenie to istotna rzecz! Czyniona te 3-4 razy co dnia... U nas nie stanowiło to wielkiego problemu, Małż bardzo szybko polubił kuchnię teściowej (a więc i moją), pogodził się też bezboleśnie z faktem, że nigdy nie dorównam jego mamie w przyrządzaniu drobiu!


Dziś, gdy młodzi często są tak zabiegani, że wystarczają im gotowce do odgrzania w mikrofali lub konsumpcja w fastfoodach na mieście, ma to pewnie mniejsze znaczenie. Jednak w moim pokoleniu było to ważne. Długie lata ,,na dorobku'' nie pozwalały nam na szastanie skromnymi funduszami, gotowe dania były dość drogie, a do lokali  chadzaliśmy niezwykle rzadko.


Nie miałam nigdy okazji poznać kuchni licznych moich kujawskich kuzynek. Bowiem rodzinne wizyty w tamtych stronach skończyły się dawno, dawno temu. Mamy kuzynek, a moje ciotki, preferowały gastronomię bardzo, bardzo ciężkiego kalibru. Na samą myśl o tych rosołach kapiących od tłuszczu, ziemniakach tłuczonych z monstrualną ilością śmietany, mięsach skąpanych w smalcu - brr! Babcia też nie gotowała dietetycznie, ale to, do spożywania czego mnie zmuszano w gościnie, było wprost  horrendalne! Na samo hasło ,,jedziemy na Kujawy'' dostawałam zgagi! No nie, żartuję, o zgadze jeszcze wtedy nie miałam pojęcia, pojawiła się po raz pierwszy pod koniec mojej ciąży z Asią. Ale jakiś szczękościsk występował...


Największym przerażeniem napełniała mnie ciocia Kasia, bratowa Babci. Pasła nas bowiem w sposób totalny. Gdy już stół się niemal uginał od tłustego jadła, ciotka stawała jak generał nad siedzącymi, splatała ręce na chudym (o dziwo!) brzuchu i powtarzała raz po raz: - Jidzta, dziecioki, jidzta!


Nigdy sama przy gościach nie usiadła. Za to dokładała, dolewała, dosypywała, pilnowała, by talerze ani na chwilę nie były puste. Nie byłam niejadkiem, wręcz przeciwnie. Lata bez nadwagi mogę na palcach policzyć. A jednak to było i dla mnie za wiele...


Mamidło najbardziej cierpiało podczas tych wizyt z powodu herbaty. Ciocia Kasia bowiem zaparzała  lurę potworną, w kolorze bardzo jasnego piwa, podczas gdy i Mama, i Babcia, pijały zawsze herbacianą ,,siekierę''. Mam to po nich...


Na przeciwstawnym biegunie była zawsze kuchnia mojej podkieleckiej cioci Danki. Lekka, smaczna, doprawiona jak należy. Smakowała wszystkim - Mamie, Babci, Tacie, nam! Ciocia prowadziła nawet jakiś czas kursy kulinarne dla gospodyń ze swojej wsi, ucząc panie, jak zdrowo, niedrogo i smacznie przyrządzać obiady i okolicznościowe przyjęcia. Sama się tam sporo nauczyłam.


Potem moimi guru zostały: poznańska Marysia i Magda. Na długie lata. A teraz? Chyba Jamie i Tomek Jakubiak... Niemniej niezmiennie towarzyszą mi w kuchni dwa stare, pożółkłe kajety - Babci i Mamidła!




18 komentarzy:

  1. a ja na przykład lubię gruuube ciasto pierogowe, bo moja mama takie robiła, mój syn też, bo dorastał więcej u tej babci, za to m i nasza Deedee wolą ciasto teściowej, cieniutkie jak bibułka. A ja wolę się najeść dwoma pierogami, niż czternastoma!

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Antoni Relski13 marca 2014 01:50

    Kiedyś chodziło się do kogoś na pasztet do kogoś innego na flaki. Różne domy i różne specjalizacje. Gospodyni miała swoje tajemnice, a pan domu przepisy na nalewki. Teraz wszędzie króluje - sposób na - I tak soczyste skrzydełka z kurczaka takie same w całej Polsce. Biada nam.
    Młode gospodynie domowe nie wiedzą lub wkrótce zapomną co to znaczy używać przypraw, bo przecież Winiary mieszają przyprawy za nie.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie przepadam za tradycyjną herbatą, wolę łagodne owocowe lub podobne. Ale gdy serwują mi herbate w kolorze jasnej słomy, to zawsze
    mam dylemat:: czy to herbata czy to mocz do analizy?????
    Profilaktycznie nie ruszam Jedyny wyjątek, gdy dostaję filiżankę lub czajniczek z wrzątkiem, a obok herbatę w hermetycznie zamkniętej torebce.Wtedy może być nawet bez koloru, ale jest bez powyższych wątpliwości..No tak już mam..

    OdpowiedzUsuń
  4. Moja mam gotowała prosto i skromnie ( alimenty ojca niewysokie, a trójka dzieci) a do kuchni mnie nie wpuszczała, więc po ślubie dopiero uczyłam się sama.
    A jednak nie ma we mnie takiego szaleństwa i miłości wręcz do pichcenia jak ma starsza córka (młodsza też ma ciągoty w tym kierunku -poszła do technikum gastronomicznego)

    OdpowiedzUsuń
  5. Coś z tym moczem do analizy musi być na rzeczy. bo taką "słomkową" herbatę nazywamy w mojej rodzinie "siki Weroniki".

    OdpowiedzUsuń
  6. ~Klarka Mrozek13 marca 2014 04:37

    zajmę Ci dziś dużo miejsca:)
    mama mojego męża gotowała prawie bez warzyw, zupy na ciężkim rosole, jarzyny z rosołu wyrzucała, w zupie nie mogła pływać pietruszka czy koper, tak samo nie można było niczym zielonym posypywać ziemniaków. Jedli surówkę z kiszonej kapusty i kiszone ogórki zimą a latem mizerię. Mięso wyłącznie smażone. Ryby za karę czyli w piątek i środę popielcową.
    Moja pierwsza porażka kulinarna - zrobiłam młodą kapustkę na maśle i dodałam do niej dla zakwaszenia trochę przecieru pomidorowego a na koniec posypałam siekanym koperkiem. Teść złapał cały garnek i wyrzucił kurom do koryta.
    Mąż pracowicie odgarniał z talerza jarzyny, aż któregoś dnia zaczął jeść wraz ze mną sałatki, surówki, marchewkę z chrzanem, naleśniki ze szpinakiem i dziś najwięcej miejsca na talerzu zajmują warzywa.
    Rodzice mojego męża pochodzą z Podlasia, tam się dla gości imieninowych zastawia stół jak na wesele u nas w Krakowie. Jakie pyszności, jakie wspaniałe ciasta, i bezustanne dbanie i namawianie, by jeść. Talerz gościa nie ma prawa być pusty, ja o tym nie wiedziałam i zjadałam do końca bo mi smakowało a za plecami już półmisek i następna porcja - ale zjesz! Teraz już wiem, że odrobinę trzeba zostawić.

    OdpowiedzUsuń
  7. Moja mama raczej nie eksperymentowała w kuchni i nie robiła "wyszukanych" dań typu pierogi, naleśniki. Zawsze było prosto - zupa pomidorowa, ryżowa, rosół, na drugie - ziemniaki, kotlety mielone/schabowe, jajko sadzone. Ale uwielbiam smak zupy pomidorowej robionej przez Mamę, jej kluski sląskie z roladą i gołąbki. Gdy poszłam na swoje uczyłam się wszystkiego sama - najczęsciej na podstawie przepisów z internetu, myślę, ze nieźle mi to wychodzi. Ale mamy prosta kuchnia jest moja ulubioną. Zawsze gdy jedziemy do Polski na wakacje uwielbiam jesc obiad u mamy, chocby to były tylko ziemniaki ze smalcem i jakiem sadzonym (jednak wtedy mama zawsze stara sie robic bardziej wystawne obiady, a ja staram się ją hamować ) :)

    OdpowiedzUsuń
  8. U nas kuchnia fusion :) To znaczy pomieszana kuchnia wyniesiona z mojego domu z tą z Frankowego. Ja na przykład nauczyłam Franka jeść obiady dwudaniowe - i tego, że zupa nie musi być tłusta i gęsta :) I pierogi i kluski i wiele innych potraw mącznych. W ogóle u Franka w domu jadlo się dużo więcej mięs i sosów niż u mnie i unikano dań bardziej praco i czasochłonnych - jak wspomniane pierogi, gołąbki albo placki ziemniaczane (mimo, że Pyrlandia!)
    Kiedy gotuje Franek jest to nie raz coś z jego podwórka.

    Ale ogólnie myślę, że coś jest w tym, że kuchnia może być subiektywna, ale to zależy od osobowości. ja na przykład często łapię się na tym, że uważam, ze coś jest smaczniejsze i lepsze, tylko dlatego, że ma związek z moim domem rodzinnym :) Ale niektóre potrawy kuchni teściów lubię, choć tego tłuszczu znieść nie mogę i ogólnie niestety uchodzę w ich domu za wybredną :) Franek kuchnię mojej mamy lubi bardzo, za czasów studenckich nie mógł się doczekaź przywiezionej przeze mnie wałówki :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Moja mama bardzo dobrze gotowala i nawet jak na polskie a raczej PRL-owskie warunki i mozliwosci potrafila wymyslac urozmaicone dania. Mimo to mnie od zawsze marzyly sie kuchnie z roznych stron swiata, ciagle mialam pragnienie doswiadczyc egzotyki kulinarnej.
    Z wielka wiec radoscia zaszczepilam sie na amerykanskiej ziemi gdzie moge kupic i ugotowac wszystko o czym dusza zamarzy, a jak nie potrafie to mam do wyboru restauracje ze wszystkich zakatkow swiata.
    Moim zdaniem problemem moze byc nie tyle wspomnienie i umilowanie kuchni dziecinstwa co osobowosc czyli otwartosc na nowosci.
    Owszem mialam problemy jak randkowalam i Polacy tradycyjnie zapraszali do polskiej restauracji, a ja tam akurat nie mialam ochoty na nic, bo to nie bylo dla mnie zadna atrakcja:)))
    Pozniej byl problem jak nowy "rokujacy" lubil tylko konserwatywne i wywazone dania kuchni np. greckiej czy wloskiej a ja kocham calym sercem i kazda slinianka kuchnie tajska i im ostrzej tym lepiej:) No to byl problem bo jak sie umowic na randke do dwoch roznych restauracji:)))
    Na szczescie Wspanialy wszedl w moje upodobania, a raczej skoczyl na glowke nie pytajac o glebokosc basenu i mimo, ze wczesniej nie znal tajskiej kuchni teraz podziela moje zdanie, ze to najsmaczniejsze jedzenie swiata.

    OdpowiedzUsuń
  10. Wciąż się zbieram, by azjatyckich dań spróbować... Chyba w końcu trzeba będzie do tej Ameryki wyruszyć!:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Małż też bardzo cenił od zawsze kuchnię mojego domu. Tylko w kwestii drobiu jego Mama była niedoścignioną mistrzynią... Dania czasochłonne robię czasem dopiero teraz, gdy jestem na emeryturze. Ale na co dzień lubię coś szybkiego. I nie znoszę gotować w weekendy!

    OdpowiedzUsuń
  12. U mamy zawsze smakuje najlepiej...

    OdpowiedzUsuń
  13. W moim domu też surówek nie było, poza mizerią. Wszelkie inne warzywa gotowane i jeszcze zasmażane, oczywiście. Gdy zaczęłam gotować rodzicom, Tato był przeszczęśliwy właśnie z powodu surowizny!

    OdpowiedzUsuń
  14. Są w kuchni rzemieślnicy i są artyści...

    OdpowiedzUsuń
  15. To ja z zupełnie innej bajki - czarna herbata wyłącznie i jak najmocniejsza...

    OdpowiedzUsuń
  16. Na szczęście u nas obie młode gospodynie - Asia i Hania - chętne do pichcenia i kreatywne.

    OdpowiedzUsuń
  17. To mi przypomina dwie szkoły faworkowe - albo grubaśne, albo cienkie jak papierek, za to z powietrznymi bąblami. Osobiście ,,grubasów'' nie lubię...

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...