Kto młody, pewnie nie uwierzy, ale... Jeszcze dwa-trzy pokolenia temu bywało tak, że w wielu przypadkach kto się gdzie urodził, tam spędzał całe życie! Dotyczyło to zwłaszcza mieszkańców wsi. Najdalsze ,,wyprawy życia'' to czasem było powiatowe miasteczko, rzadziej już wojewódzkie. Dla chłopców szansą poznania większego kawałka świata bywała służba wojskowa. Czasem podróż do przydzielonej jednostki była ich pierwszą w życiu!...
Niezmiennie mnie zachwyca fakt, jak świat się teraz do nas zbliżył, a my do niego! Kiedy zaczynałam pracę w wiejskiej szkole, w 1977 roku, przeważająca większość moich uczniów ,,najdalej'' była w Gdańsku - 26 km od siedziby placówki. Teraz mam absolwentów rozsianych po całym świecie! Anglia, Niemcy, Hiszpania, Stany, ba, nawet Australia!
Dziś w drodze do Gdańska spotkałam na przystanku pks-u panią Renię - naszą byłą szkolną woźną. Pani Renia przez niemal pół wieku swojego życia poruszała się może w promieniu siedemdziesięciu kilometrów, od naszego grajdołka w rodzinne strony w okolicach Starogardu. I co ja dziś słyszę? Dopiero co nasza ex-woźna wróciła z wymarzonej od zawsze (choć praktycznie nierealnej, bo niby jak i za co) wycieczki do Rzymu! A w perspektywie niedalekiej Houston! Bo tam jedna z córek niedługo urodzi drugie maleństwo i pani Renia ruszy w sukurs świeżo upieczonej mamie! Pierwsze dziecię przyszło na świat w Holandii i wtedy babcia pierwszy raz wyruszyła za granicę!
Głowę pod topór bym dała za to, że w najśmielszych snach za młodu pani Reni się nie śniły takie wojaże! W swoim skromnym domku piekła znakomite ciasta, wychowywała cztery córki i syna, zmagała się z licznymi problemami codzienności. Gdzie jej do głowy przychodziło, że zostanie kiedyś taką globtroterką?...
- Nie boi się pani tej podróży do Ameryki? - zapytałam. - Ja jakoś nie mogę się zdecydować na wyjazd do Siostry, choć wciąż mnie zaprasza... - A czego tu się bać? Jak trzeba pomóc córci, to jadę i już! Wszystko jest dla ludzi!
Naprawdę podziwiam! Znam panią Renię ze dwadzieścia lat, albo i więcej. Wiem, że nie jest całkiem zdrowa... Tym większy szacun! Cieszy mnie jej gotowość wobec wyzwań. Osobiście sama w życiu bym się nie odważyła! Z Małżem, owszem. Ale indywidualnie? Never! A tu, proszę!
Chyba przyjdzie przykład wziąć...
A co to znaczy "chyba przyjdzie przyklad wziac.."
OdpowiedzUsuńJa bym powiedziala, ze najwyzsza pora:)))
coraz więcej dzieci w życiu nie jechało autobusem czy tramwajem, a podróż pociągiem to dla nich egzotyka. Za to matki robią za szofera i wożą nawet gimnazjalistów.
OdpowiedzUsuńWolę podróżować sama niż z mężem, w podróży jestem nieznośna a kiedy jestem sama, bardziej nad tym panuję
Jak masz okazję to jedź koniecznie! Bilety można czasem kupić całkiem tanio. Samotnego wyjazdu nie ma się co bać - w jedną stronę mąż Cię odprowadzi, na miejscu siostra odbierze. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńMówią że rdzenni Ślązacy jak kamienie, trudno je ruszać. Jak juz siedzę w samolocie albo w innym środku lokomocji cieszę się że jadę. Ale aby to nastąpiło ,oj ciężko mi się ruszać.. Nawet do córki choć to tak niedaleko..
OdpowiedzUsuńTrzeba, trzeba wziąć przykład!:)
OdpowiedzUsuńweźże nie osłabiaj mnie w Paryżewie byłaś a Stanów się boisz?! nie wieżę no! tym bardziej powinnaś jechać/lecieć do USA bo tam masz siostrę, a do Paryża jechałaś tylko z rozmówkami francusko- polskimi, i dałaś radę!
OdpowiedzUsuńwiem że Twoja siostra tu bywa i czyta, i w pełni popieram jej starania o spotkanie na "jej" gruncie :)
pozdrawiam Cię Basiu :)
PS a ty Grażka się nie wymiguj tylko Jedziesz!
Bierz przykład, bierz. Sama też dasz sobie radę, zapewniam Cię.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Moja koleżanka dość dawno temu kilka lat spędziła w Jugosławii. Jechała tam niechętnie, a na miejscu złapała bakcyla, zauroczyła się językiem (sersko-chorwackim) i poznała go doskonale. Pod koniec pobytu była już w stanie czytać rękopisy pamiętników z XIX wieku dostępne w miejscowej bibliotece. Po co o tym piszę? No bo opowiadała mi o pamiętniku młodej, chyba szesnastoletniej chłopki, która opisywała swoje życie i nagle okazało się, że musi jechać do roboty do stryja, który prowadził konobę (rodzaj gospody) nad brzegiem morza gdzieś w Abbacji czy może w Volosko. Ta dziewczyna opisywała swoje lęki przed podróżą, żegnała się z bliskimi, rozpaczała, że wyjeżdża tak daleko, rzucała się panu ojcu i pani matce do nóg, całując i dziękując za wychowanie. Tak, jakby gdzieś za ocean jechała, a tymczasem całe swoje życie mieszkała we wsi gdzieś koło Kastawu, to znaczy od konoby stryja w linii prostej z dziesięć - dwanaście kilometrów, a krętymi drogami przez góry pewnie nie więcej niż dwa razy tyle. Bardzo mnie to wówczas dziwiło, ale zrzucałem wszystko na XIX wiek.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Jeszcze nie tak dawno i my byliśmy mentalnie bliżej XIX wieku...
OdpowiedzUsuńPani Renia jest moim kierunkowskazem!:)
OdpowiedzUsuńNa razie to Basia przybywa do mnie. Ale już się przestałam odżegnywać...
OdpowiedzUsuńNo tak, od starszych, a pani Renia ze 4 lata bardziej wiekowa!
OdpowiedzUsuńTo ja chyba w duszy jestem Ślązaczką. Mam dokładnie tak samo!
OdpowiedzUsuńJak już, to i tak tylko z Małżem. Bo ja jestem trochę kobieta-bluszcz...
OdpowiedzUsuńZ dziećmi to prawda! Za to jaka atrakcja, gdy już się zdarzy np. przejazd PKP!
OdpowiedzUsuńNO dobra, dobra...
OdpowiedzUsuń