wtorek, 24 czerwca 2014

Sentymentalny post na życzenie

Przyszedł dziś e-mail od Sister. Taki z łezką... Bo dziś imieniny Taty, za 6 dni Mamy. Gdyby żyli, pewnie w sobotę lub w niedzielę odbyłoby się rodzinno-towarzyskie spotkanie.


- Napisz o tym, jakie bywały te imieniny... - poprosiła Basia. - Bo chętnie sobie poczytam i przypomnę...


***


Skład osobowy wspomnianych przyjątek nie zmieniał się przez wiele dziesięcioleci. Z Wejherowa przyjeżdżała ciocia Renia (chrzestna Basi)  i wujek Kazik (mój chrzestny). Z Gdańska ciocia Judyta i wujek Wiktor. I z klatki obok przydreptywali ciocia Irena i wujek Witek Chrzestny Basi). Te ciocie i wujkowie w całości  byli ,,przyszywani''. Przyjaciele rodziców od wczesnej młodości. Z całego towarzystwa dziś żyje już tylko Irena...


Najokazalsze uczty bywały, gdy jeszcze w kuchni królowała Babcia. Musiały być śledziki, ozory w galarecie, pieczone mięsa, sałatka jarzynowa, wędzony węgorz, z piwniczki wyjeżdżały śliwki i gruszki w occie, zbierane osobiście borówki, ćwikła, do której tarłyśmy chrzan, roniąc łzy rzęsiste. Do kawy ze trzy rodzaje ciast (w tym tort czekoladowy i sernik obowiązkowo!). Dla panów kolorowa wytrawna wódeczka typu winiak luksusowy lub jarzębiak, dla pań ,,tata z mamą'', czyli wódka pół na pół z sokiem wiśniowym własnej roboty.


Każdy z gości miał u nas swoją ulubioną potrawę, na którą się nastawiał, przybywając. Podobnie zresztą działało to w drugą stronę. Do cioci Reni i wujka Kazika na przykład Tato jechał na golonkę z kapustą (danie u nas w domu niespotykane), a Mama na tort bezowy...


W trakcie przyjęcia nie mogło zabraknąć kilku roberków brydża. Grali najczęściej: Tato, wujek Kazik, wujek Witek i ciocia Renia. Mama w tym czasie zabawiała pozostałą trójkę gości, a my z Babcią sprzątałyśmy i szykowałyśmy deser.


Czasem wujek Kazik nieco nadużywał i wtedy zaczynał śpiewać dość frywolne pioseneczki. A ja na to czekałam z uchem nastawionym niczym radar... Potem, gdy weszłam w okres buntu, te sytuacje trochę mnie zniesmaczały. I w ogóle patrzyłam na tych rozbawionych ,,staruchów'' (czyli circa 50-latków) z lekkim obrzydzeniem. Jak to się zmienia punkt widzenia, gdy się samemu jest w takim wieku, a chęć do zabawy jak u małolatów! Nie do wiary... Ciekawe, czy moje dziecka też miewały momenty zażenowania podczas naszych imprez?


Po kuchennym zdetronizowaniu Babci, a potem, gdy jej już nie było, przyjęcia imieninowe stały się nieco skromniejsze. Wiadomo, Mama nie miała ani tyle czasu, ani kunsztu. Pamiętam taki moment, gdy przybyli kiedyś na obiad Judyta z Wiktorem, a na stole pojawił się wypiek z  pobliskiej, dość podłej zresztą, cukierni. - Lucynko! - zakrzyknęła ciotka-profesorka. - No u ciebie  w życiu bym się nie spodziewała kupnego ciasta!


W przeciwieństwie do Babci, która trzymała się schematów kulinarnych, Mama odważała się na eksperymenty. Najczęściej udane! Dlatego menu imieninowe zaczęło się zmieniać i co roku pojawiała się jakaś niespodzianka. Jednak zawsze musiał być sernik, ciasto z owocami i galaretką oraz  czekoladowy tort!


No i kryształy musiały na stole stać. W miseczkach te śliwki i gruszki w occie, na podłużnym półmiseczku śledziki, a na okrągłych paterach ciasta. I śliczny dzbanuszek na mleko do kawy ...


W ostatnich latach brydżyk nadal obowiązywał, choć rozgrywka stawała się swego rodzaju kabaretem. Panowie z wiekiem nabierali ochoty do ryzykanctwa, więc rzadko które rozdanie kończyło się bez poważnej wpadki. Za to moje dzieci ubóstwiały się przyglądać i przysłuchiwać karcianym powiedzonkom... ,,Gra w piki daje wyniki!''. ,,Kto gra w karo, wygra zaro!'', ,,Trefelki, kolorek niewielki'', ,,Asem czasem...''  itp... W tych rymowankach celował wujek Witek.


Teraz cała podstawowa czwórka brydżowa - Tato, Kazik, Renia, Witek - grywa pewnie z zapamiętaniem gdzieś na wygodnej chmurce.... Mama w rezerwie jako piąta. Lubiła, ale bez przesady!


***


Oho, alem się rozpasała w pisaniu! A tu rankiem bladym trzeba wstać i wreszcie do sądu pognać, by złożyć wniosek o schedę ubogą... Nie powiem, żebym kochała tę instytucję.



17 komentarzy:

  1. ~Klarka Mrozek25 czerwca 2014 03:51

    i nikt nie liczył kalorii! Ach, miło było poczytać, wspominaj częściej!
    Dorzucę powiedzonko karciane - trzymaj karty przy orderach!

    OdpowiedzUsuń
  2. Musiałam zgooglować golonkę ;) Ozory kulturalnie przemilczę ;)

    Bardzo przyjemny zarys obyczajów i kulinariów - zwłaszcza tort czekoladowy do mnie przemawia.
    Natomiast o co chodzi z sernikiem, tak uwielbianym przez mojego padre, nie mogę dojść. Ser to ser i nawet dotacja Niku nie uczyni z niego ciasta!

    OdpowiedzUsuń
  3. ~Antoni Relski25 czerwca 2014 07:12

    Tych rodzinnych spotkań przy takich okazjach bardzo mi brak. Żyjemy za szybko

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, zakręciła się łezka w oku. Pięknie opisane, jak zwykle u Zgagi :-)

    Mamy mi też brak, babci obu, i cioci i innych... i tej atmosfery przy takich okazjach, jak opisane...
    Ej, chyba tutaj juz tylko kawał czekoladowego tortu mi pomoże, z mojej ulubionej cukierenki...

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne wspomnienia:) U mnie w domu też odbywały się takie spotkania, wspominam je z uśmiechem na twarzy i tęsknie za nimi...zwłaszcza, że rodziców już nie ma...

    OdpowiedzUsuń
  6. Może trochę nieapetycznie brzmią ,ale palce lizać te ozorki także w wykonaniu mojego starszego syna. Ostatnie kryształy na stole widziałam na moich pradawnych przyjęciach. Teraz to i dania pyszne, i wypieki domowe, ale na stole próżno szukać tej elegancji z tamtych przyjęć a szkoda.Te spotkania grillowe przenoszą do swoich mieszkań. Przy stole pełny luz...

    OdpowiedzUsuń
  7. Tu i ówdzie nawet na stole jednorazowe sztućce i talerzyki.... Ech!

    OdpowiedzUsuń
  8. Chyba każdy z nas to pamięta, przynajmniej co starsi...

    OdpowiedzUsuń
  9. Torty dziś wprawdzie lżejsze, bo nie na samym maśle, ale smaki już nie te...

    OdpowiedzUsuń
  10. I jakoś tak ,,na skróty''!

    OdpowiedzUsuń
  11. Sernik to zdaje się męskie ciasto!

    OdpowiedzUsuń
  12. Oczywiście, że przy orderach!

    OdpowiedzUsuń
  13. Od momentu, gdy imieniny męża musiałam zrobić na 3 raty w 3 kolejne soboty a w czasie własnych siedziałam cały czas w kuchni i tylko dokrawałam dokładałam i zmywałam- zlikwidowałam takie "posiady". Poza tym wolę kameralne spotkania, czyli kwartety -wtedy łatwiej pogadać.A siedzenie przy nawet najlepszym pod słońcem jedzeniu szalenie mnie męczy.Mistrzynią w organizowaniu rodzinnych spotkań była moja cioteczna babka- wszystko co serwowała było pyszne - tuż przed jej śmiercią wydało się, że sama nic nie szykowała, wszystko było robione na zamówienie, więc nic dziwnego, że stół się uginał od różności na nim., a ciocia - promieniała.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Piękne wspomnienia...
    I tak miło się czyta.

    OdpowiedzUsuń
  15. W moim wieku wspomnienia będą coraz częstsze, za to pamięć bieżąca szwankuje...:)

    OdpowiedzUsuń
  16. ~Klarka Mrozek26 czerwca 2014 15:32

    w takich wypadkach ignoruję plastiki i jem palcami, znacznie poręczniej

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...