Przyszedł dziś e-mail od Sister. Taki z łezką... Bo dziś imieniny Taty, za 6 dni Mamy. Gdyby żyli, pewnie w sobotę lub w niedzielę odbyłoby się rodzinno-towarzyskie spotkanie.
- Napisz o tym, jakie bywały te imieniny... - poprosiła Basia. - Bo chętnie sobie poczytam i przypomnę...
***
Skład osobowy wspomnianych przyjątek nie zmieniał się przez wiele dziesięcioleci. Z Wejherowa przyjeżdżała ciocia Renia (chrzestna Basi) i wujek Kazik (mój chrzestny). Z Gdańska ciocia Judyta i wujek Wiktor. I z klatki obok przydreptywali ciocia Irena i wujek Witek Chrzestny Basi). Te ciocie i wujkowie w całości byli ,,przyszywani''. Przyjaciele rodziców od wczesnej młodości. Z całego towarzystwa dziś żyje już tylko Irena...
Najokazalsze uczty bywały, gdy jeszcze w kuchni królowała Babcia. Musiały być śledziki, ozory w galarecie, pieczone mięsa, sałatka jarzynowa, wędzony węgorz, z piwniczki wyjeżdżały śliwki i gruszki w occie, zbierane osobiście borówki, ćwikła, do której tarłyśmy chrzan, roniąc łzy rzęsiste. Do kawy ze trzy rodzaje ciast (w tym tort czekoladowy i sernik obowiązkowo!). Dla panów kolorowa wytrawna wódeczka typu winiak luksusowy lub jarzębiak, dla pań ,,tata z mamą'', czyli wódka pół na pół z sokiem wiśniowym własnej roboty.
Każdy z gości miał u nas swoją ulubioną potrawę, na którą się nastawiał, przybywając. Podobnie zresztą działało to w drugą stronę. Do cioci Reni i wujka Kazika na przykład Tato jechał na golonkę z kapustą (danie u nas w domu niespotykane), a Mama na tort bezowy...
W trakcie przyjęcia nie mogło zabraknąć kilku roberków brydża. Grali najczęściej: Tato, wujek Kazik, wujek Witek i ciocia Renia. Mama w tym czasie zabawiała pozostałą trójkę gości, a my z Babcią sprzątałyśmy i szykowałyśmy deser.
Czasem wujek Kazik nieco nadużywał i wtedy zaczynał śpiewać dość frywolne pioseneczki. A ja na to czekałam z uchem nastawionym niczym radar... Potem, gdy weszłam w okres buntu, te sytuacje trochę mnie zniesmaczały. I w ogóle patrzyłam na tych rozbawionych ,,staruchów'' (czyli circa 50-latków) z lekkim obrzydzeniem. Jak to się zmienia punkt widzenia, gdy się samemu jest w takim wieku, a chęć do zabawy jak u małolatów! Nie do wiary... Ciekawe, czy moje dziecka też miewały momenty zażenowania podczas naszych imprez?
Po kuchennym zdetronizowaniu Babci, a potem, gdy jej już nie było, przyjęcia imieninowe stały się nieco skromniejsze. Wiadomo, Mama nie miała ani tyle czasu, ani kunsztu. Pamiętam taki moment, gdy przybyli kiedyś na obiad Judyta z Wiktorem, a na stole pojawił się wypiek z pobliskiej, dość podłej zresztą, cukierni. - Lucynko! - zakrzyknęła ciotka-profesorka. - No u ciebie w życiu bym się nie spodziewała kupnego ciasta!
W przeciwieństwie do Babci, która trzymała się schematów kulinarnych, Mama odważała się na eksperymenty. Najczęściej udane! Dlatego menu imieninowe zaczęło się zmieniać i co roku pojawiała się jakaś niespodzianka. Jednak zawsze musiał być sernik, ciasto z owocami i galaretką oraz czekoladowy tort!
No i kryształy musiały na stole stać. W miseczkach te śliwki i gruszki w occie, na podłużnym półmiseczku śledziki, a na okrągłych paterach ciasta. I śliczny dzbanuszek na mleko do kawy ...
W ostatnich latach brydżyk nadal obowiązywał, choć rozgrywka stawała się swego rodzaju kabaretem. Panowie z wiekiem nabierali ochoty do ryzykanctwa, więc rzadko które rozdanie kończyło się bez poważnej wpadki. Za to moje dzieci ubóstwiały się przyglądać i przysłuchiwać karcianym powiedzonkom... ,,Gra w piki daje wyniki!''. ,,Kto gra w karo, wygra zaro!'', ,,Trefelki, kolorek niewielki'', ,,Asem czasem...'' itp... W tych rymowankach celował wujek Witek.
Teraz cała podstawowa czwórka brydżowa - Tato, Kazik, Renia, Witek - grywa pewnie z zapamiętaniem gdzieś na wygodnej chmurce.... Mama w rezerwie jako piąta. Lubiła, ale bez przesady!
***
Oho, alem się rozpasała w pisaniu! A tu rankiem bladym trzeba wstać i wreszcie do sądu pognać, by złożyć wniosek o schedę ubogą... Nie powiem, żebym kochała tę instytucję.
i nikt nie liczył kalorii! Ach, miło było poczytać, wspominaj częściej!
OdpowiedzUsuńDorzucę powiedzonko karciane - trzymaj karty przy orderach!
Musiałam zgooglować golonkę ;) Ozory kulturalnie przemilczę ;)
OdpowiedzUsuńBardzo przyjemny zarys obyczajów i kulinariów - zwłaszcza tort czekoladowy do mnie przemawia.
Natomiast o co chodzi z sernikiem, tak uwielbianym przez mojego padre, nie mogę dojść. Ser to ser i nawet dotacja Niku nie uczyni z niego ciasta!
Tych rodzinnych spotkań przy takich okazjach bardzo mi brak. Żyjemy za szybko
OdpowiedzUsuńTak, zakręciła się łezka w oku. Pięknie opisane, jak zwykle u Zgagi :-)
OdpowiedzUsuńMamy mi też brak, babci obu, i cioci i innych... i tej atmosfery przy takich okazjach, jak opisane...
Ej, chyba tutaj juz tylko kawał czekoladowego tortu mi pomoże, z mojej ulubionej cukierenki...
Świetne wspomnienia:) U mnie w domu też odbywały się takie spotkania, wspominam je z uśmiechem na twarzy i tęsknie za nimi...zwłaszcza, że rodziców już nie ma...
OdpowiedzUsuńMoże trochę nieapetycznie brzmią ,ale palce lizać te ozorki także w wykonaniu mojego starszego syna. Ostatnie kryształy na stole widziałam na moich pradawnych przyjęciach. Teraz to i dania pyszne, i wypieki domowe, ale na stole próżno szukać tej elegancji z tamtych przyjęć a szkoda.Te spotkania grillowe przenoszą do swoich mieszkań. Przy stole pełny luz...
OdpowiedzUsuńTu i ówdzie nawet na stole jednorazowe sztućce i talerzyki.... Ech!
OdpowiedzUsuńChyba każdy z nas to pamięta, przynajmniej co starsi...
OdpowiedzUsuńTorty dziś wprawdzie lżejsze, bo nie na samym maśle, ale smaki już nie te...
OdpowiedzUsuńI jakoś tak ,,na skróty''!
OdpowiedzUsuńSernik to zdaje się męskie ciasto!
OdpowiedzUsuńOczywiście, że przy orderach!
OdpowiedzUsuńOd momentu, gdy imieniny męża musiałam zrobić na 3 raty w 3 kolejne soboty a w czasie własnych siedziałam cały czas w kuchni i tylko dokrawałam dokładałam i zmywałam- zlikwidowałam takie "posiady". Poza tym wolę kameralne spotkania, czyli kwartety -wtedy łatwiej pogadać.A siedzenie przy nawet najlepszym pod słońcem jedzeniu szalenie mnie męczy.Mistrzynią w organizowaniu rodzinnych spotkań była moja cioteczna babka- wszystko co serwowała było pyszne - tuż przed jej śmiercią wydało się, że sama nic nie szykowała, wszystko było robione na zamówienie, więc nic dziwnego, że stół się uginał od różności na nim., a ciocia - promieniała.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Piękne wspomnienia...
OdpowiedzUsuńI tak miło się czyta.
W moim wieku wspomnienia będą coraz częstsze, za to pamięć bieżąca szwankuje...:)
OdpowiedzUsuńA to spryciula!
OdpowiedzUsuńw takich wypadkach ignoruję plastiki i jem palcami, znacznie poręczniej
OdpowiedzUsuń