Takim cytatem z piosenki nieodżałowanego Jacka Zwoźniaka można by podsumować udział naszego Koła Gospodyń w Jarmarku Świątecznym w Gdańsku.
Na mazurki, babeczki i świąteczne ozdoby łaskawym okiem raczej nie zerkano. Niestety... Za to 25 kilo pierogów zostało wchłonięte pierwszego dnia w ciągu dosłownie dwóch godzin! A my się bałyśmy, że będziemy musiały obowiązkowo brać po kilogramie do domu, gdy się impreza skończy... Duże wzięcie miał też żurek na maślance, na dziś trzeba było dogotować. A i tak zabrakło.
Dobre gospodynie niczego nie zmarnują, więc pozostałą z wczoraj okrasę do pierogów zamieniłyśmy na pyszne smarowidło do chlebka i serwowałyśmy tradycyjnie z kiszonym ogórem.
Żal mi bardzo naszej ekipy ,,zdobniczej'', która tak się napracowała przy przepięknych wiankach i szydełkowych jajeczkach. Chyba jednak chętniej kupuje się wciąż ozdoby na Boże Narodzenie. Sama sobie uświadomiłam, że w mojej rodzinie też nie było tradycji zdobienia mieszkania przed Wielkanocą. Ot, stół tylko odświętnie nakryty...
Dziś przy zachwalaniu mazurków moje koleżanki niemal ochrypły, ale w końcu efekty były. Zostało dosłownie kilka sztuk. Parę poświęciłyśmy, by nabywcy mogli zdegustować. I to podziałało. Zaczęły się ,,achy i ochy''! Oraz nabywanie.
Jak wyszłyśmy na czysto, jeszcze nie wiadomo. Trzeba dokładnie podliczyć koszty własne. Ważne, że zdobyłyśmy doświadczenie. Na przyszły rok dewiza: KARMIĆ NA BIEŻĄCO! Zamiast dwudziestu pięciu kilogramów pierogów, co najmniej dwa razy tyle! Głównie z kaszą gryczaną i twarogiem, bo te sprzedawały się lepiej niż ruskie. I żurku ile się da naprodukować...
***
Dla mnie to były absolutnie nowe doznania, nigdy dotąd nie wystąpiłam w roli ,,żeny za pultem''... (czyt. kobiety za ladą, jeśli ktoś nie pamięta czechosłowackiego serialu sprzed lat). Fajna sprawa, tylko nogi trochę bolą. I plecki też... Kolejny późny debiut, tak czy owak, zaliczony!
Poniedziałek przeznaczam na regenerację po tygodniu pełnym zadań bojowych. Od wtorku zaczynam działania okołoświąteczne... Głównie gastronomiczne, bo ze sprzątaniem już się prawie uporałam.
Pierogi z kaszą gryczaną i twarogiem to rewelacja!!!
OdpowiedzUsuńProponuję też z twarogiem i miętą.Same pyszności.
Żałuję,że nie mogłam "zaliczyć" Waszego jarmarku, ale obiecuję w przyszłym roku poprawę i oczywiście nabycie PIEROGÓW oraz innych specjałów.
Pozdrawiam i życzę szybkiej regeneracji (bez jakiegoś choróbska, bo pogoda wczoraj była do kitu).
Zapomniałam dodać:z zieloną miętą, a nie suszoną.
OdpowiedzUsuńChętnie odwiedzam różne jarmarki i czasem coś kupuję. W tym roku skusiła mnie łowicka wycinanka z kogutem; ale generalnie masz rację, na Wielkanoc mało zdobimy - palma, pisanka i tyle.
OdpowiedzUsuńMam też niewielkie doświadczenie jako kiermaszowa sprzedawczyni moich "dłubanek". Z jedzonkiem jest chyba łatwiej, bo pachnie i kusi :-).
Bardzo chciałam stawić się na ten jarmark, żeby Cię zobaczyć we własnej osobie, ale niestety nie udało się. Gdyby nie poważna choroba męża, która sprawiła, że nie mogłam odwiedzać Mamy przez ostatnie trzy tygodnie a ten ostatni weekend był pierwszą okazją, to uczestniczyłabym w jarmarku i na pewno zakupiłabym pierogi, a przy okazji nawiązałabym osobisty kontakt z Tobą (bo mój mąż już chyba Cię widział na koncertach Asi).
OdpowiedzUsuńTrudno, życie najsprytniejsze plany potrafi zniweczyć.
Ojej, w życiu nie jadłam pierogów z kaszą gryczaną i serem. Ale jadłam gołąbki z kaszą gryczaną i tartymi ziemniakami.
OdpowiedzUsuńW tym roku mam pełny luz - zero gości, więc się nie narobię. Z okazji świąt zaszaleję i na śniadanie podam croisanty z drobiowym pasztetem (prod.moja.)
Miłego, ;)
Bardzo lubię także pierogi :)))
OdpowiedzUsuńZ twarogiem i miętą wypróbujemy w czerwcu, wtedy też mamy dwie imprezy kulinarne.
OdpowiedzUsuńDomyśliłam się...
OdpowiedzUsuńA kiedy już się sprzeda to, co pachnie, powinna się klientela pokarmem dla duszy uraczyć, a jakoś nie chce...
OdpowiedzUsuńMnie i pierogów jednocześnie byś nie zobaczyła, bo mój dyżur przypadał na ostatnie 4 godziny Jarmarku, gdy po pierogach wszelki ślad dawno zaginął. Ale szkoda, że nie mogłyśmy się spotkać osobiście...
OdpowiedzUsuńBez domowego pasztetu Wielkanoc nieważna!
OdpowiedzUsuńPo takich emocjach relaks poniedziałkowy jak najbardziej zasłużony. Pozdrawiam Grażynko
OdpowiedzUsuńZrelaksowałam się maksymalnie, ale od jutra zaczynam działania solidne!
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Ci, że się już uporałaś ze sprzątaniem. Ja niestety większość działań zostawiam na piątek. W sobotę rano będę piec mięso. Na szczęście nie muszę robić ciast> Przyjadą:)
OdpowiedzUsuńTo nie było zbyt perfekcyjne sprzątanie, ale zawsze jakiś tam ład...
OdpowiedzUsuń