niedziela, 12 lipca 2015

11 km przyjemności

Zlocik się nie odbył, od czwartku trapi mnie coś w rodzaju jelitówki, a mimo to...


Aura się wreszcie poprawiła, przestało wiać, temperatura podskoczyła w okolice 20 stopni. Zatem postanowiliśmy w końcu ruszyć do  planowanego od dawna Ciechocinka. Żadne z nas wcześniej w mieście owym nie było, wyobrażenia mieliśmy raczej związane z durnymi dowcipami o kuracjuszach i dwiema piosenkami - ,,Na deptaku w Ciechocinku'' i ,,Maxi Kaz''.


Od dwóch tygodni w uzdrowisku kuruje się moja szefowa Koła - Iza. To dało dodatkowy bodziec do wyjazdu. Umówiłyśmy się wczoraj na spotkanie. I to była bezcenna koncepcja! Mieliśmy bowiem dzięki temu prywatnego i darmowego przewodnika.


Przed spotkaniem obeszliśmy na własną rękę (i koszt) średnią z trzech tężni. Weszliśmy też na górę (kolejna opłata). A potem Iza dotarła i od razu padła następująca propozycja: - Jeśli chcecie, oprowadzę Was po najciekawszych miejscach Ciechocinka i to ścieżkami, gdzie nie ma tłumów. Ale uprzedzam, że to dość długa wycieczka.


My na to, jak na lato, na szczęście dziś niezbyt upalne, więc idealne do wędrówki. Na początek jednak pokrzepienie się w miejscowej pierogarni. Dobre jedzonko, tylko oczekiwanie bardzo długie...


A potem już tylko kolejne ciechocińskie atrakcje. Wszystkie trzy parki: Zdrojowy, Tężniowy i Sosnowy, stara warzelnia soli, Dom Zdrojowy, ,,grzybek'', cerkiew itp.


Nie sądziliśmy, że miasto jest tak zielone i interesujące. Warzelnia soli urzekła nas ekspozycją  urządzeń do rehabilitacji kolejnych fragmentów ciała. Niektóre wyglądały niczym średniowieczne narzędzia tortur! Parki przepiękne, pełne fantastycznych kwietnych dywanów i ogromnych drzew. Co i raz przykuwały wzrok fontanny, od malutkich po strzelające w górę na kilkanaście metrów.


Nasza przewodniczka cały czas snuła opowieści zapamiętane z wycieczki sprzed kilku dni, kiedy to kuracjuszy oprowadzał zawodowy cicerone. Kiedy brakowało nam jakiegoś szczegółu, Małż szybko wygrzebywał informację w tablecie. I tak sobie wędrowaliśmy w trójkę przez niemal cztery godziny... Na koniec w małej cukierni wypiliśmy kawkę i herbatkę, zjedliśmy na spółkę 6 gałek rozmaitych sorbetów i do domu! Pełni wrażeń...


***


Śmiałyśmy się, że Iza nie została w kurorcie pozostawiona sama sobie. Przedtem już dwie koleżanki z Koła ją zwizytowały. Jedna została nawet na 3 dni... A teraz na cały tydzień przyjechała w rodzinne strony męża następna -Basia.  I już się umówiły na jutro.


***


Jutro ok. czternastej lądują Sister i Szwagier. Oby bez przygód, bo to z ich podróżami do Polski różnie bywa...





6 komentarzy:

  1. Jedna z moich bliskich koleżanek od ponad 20 lat, rok w rok. ląduje w Ciechocinku i regeneruje swój złachany kręgosłup szyjny. Ma nawet kartę stałego pacjenta. Ale ja jakoś nigdy nie wpadłam na pomysł, by tam pojechać. Do sanatorium nie mam ochoty, a pomieszkanie tam w okresie urlopu raczej też by mi nie odpowiadało. Wolę zdecydowane okolice- morze albo góry.
    No to jeszcze ciut, ciut i będziesz miała siostrę na wyciągnięcie ręki.
    Miłego ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Antoni Relski13 lipca 2015 07:35

    A nam uruchomili tężnie w Wieliczce
    Trzeba się będzie wybrać przecież to tylko ze 6 km
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Już mam! Z małymi przygodami, ale dotarli.

    OdpowiedzUsuń
  4. No proszę! Ciekawe, czy podobne do ciechocinkowych?

    OdpowiedzUsuń
  5. Aż se chyba zgoogluję te narzędzia do ciechocinkowych tortur...mmm ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. W każdym z nas drzemie maleńki sadysta?...

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...