Może w ,,Panu Tadeuszu''. W lesie koło Lipusza bynajmniej!
Na totalne ,,bezgrzybie'' wskazywała nieobecność pojemniczków z kurkami u rozsianych przy trasie etatowych zbieraczy runa. Wszędzie stały jedynie słoiki z jagodami... Nic to, chcieliśmy pochodzić po lesie, więc pochodziliśmy. Zostałam dumną znalazczynią jednego jedynego egzemplarza - koźlaka. Rósł dosłownie półtora metra od miejsca, gdzie zaparkowaliśmy. Przez następne półtorej godziny nawet trujaków żadnych nie napotkaliśmy.
Spacer jednak był przyjemny, gawędziliśmy sobie o tym i owym, Era zaliczyła kilka kąpieli we Wdzie i następne trzy w jeziorze, gdzie i my z ochotą pomoczyliśmy odnóża.
W drodze powrotnej zajechaliśmy na obiad do Egiertowa, gdzie dawny ,,Jurand'' został przez panią rewolucjonistkę przemianowany na ,,Przystanek Łosoś''. Dania nas usatysfakcjonowały. Potem jeszcze w domu mała kawa i po okrągłej dobie spędzonej razem Szwagrostwo zostało odwiezione do swojej tymczasowej siedziby.
Ponownie spotykamy się w czwartek na obiedzie u Asi, która w przeddzień wraca z trasy po Szwecji. Pierworodny z rodzinką też dziś wrócił z wojaży po Niemczech. I dobrze, lubię, gdy wszyscy są na miejscu...
***
Odpukać, ale jakoś naszą okolicę ominęły wczorajsze i dzisiejsze nawałnice. Owszem, trochę pada, trochę wieje, ale żadnych ekstremów pogodowych nie notujemy. Pewnie dlatego, że zapowiadane wielkie upały u nas się nie pojawiły...
W naszym lesie jest podobno bardzo dużo dzików i dlatego do lasu boję się chodzić. Zresztą samej i tak bym po lesie nie spacerowała, ale dawniej znałam nasz las jak własną kieszeń,ale na grzyby nie chodziłam ,bo się nie znam. Z naszej rodziny nikt grzybów nie zbierał więc może nie było kogo naśladować....
OdpowiedzUsuńpewnie za sucho na grzyby
OdpowiedzUsuńU nas grzybobrz\nie genetycznie uwarunkowane od pokoleń...
OdpowiedzUsuńZdecydowanie!
OdpowiedzUsuń