... nie watahę wprawdzie, ale jednak!
Nasze wsiowe dożynki bardzo udane. Początkowo ludzi jak na lekarstwo, ale z czasem pojawił się niezły tłum. Jedli, pili, płacili. Czyli trochę jako KGW zarobiłyśmy! Na ciastach, leczu (czy to ,,po polskiemu''?), chlebie z dwoma rodzajami smalcu. Żurek sponsorował szef Rady Gminy, więc darmowy był (żurek, nie szef!) i jakże pyszny zarazem... Gotowany na prawdziwej maślance!
Didżej się bardzo sprawdził, ludziska bawili się setnie do dwudziestej trzeciej trzydzieści. Zaliczyłam kilka sympatycznych spotkań z dawno niewidzianymi osobnikami w różnym wieku i różnej płci. Nawet byłam, pod nieobecność Małża, dość energicznie podrywana przez tatę byłej koleżanki z pracy. Ego mi urosło, że ho-ho.... Babcia miała wzięcie!
***
Na ryneczku rano nabyłam z siedem kilo antonówek. Przerobię jutro. Z czterech dużych pojemniczków malin dwa poszły na kolejną porcję naleweczki, z dwóch kolejnych zrobiłam sok, a z nieco podsuszonej masy powstanie jutro dżemik. Jeszcze trochę dokupię od koleżanki z ex-pracy, która plantację własną posiada. W końcu na zimowe dni grożące infekcjami nie ma jak malinowy soczek...
***
Smaluszek z fasoli po rozmrożeniu stracił tylko nieco na słoności. Poza tym zachował się wzorowo, a nieco się obawiałam... Teraz wiem, że na konkurs 20-tego września mogę się przygotować wcześniej. Wszak z wojaży na ,,ścianę wschodnią'' wrócimy wieczorem 19-tego...
a rozdajesz przetwory czy wszystko sami zjadacie?
OdpowiedzUsuńJasne, że rozdaję! Soczki tylko wypijam, bo nie lubię ,,gołej'' herbaty...
OdpowiedzUsuńFajnie
OdpowiedzUsuńA jak!
OdpowiedzUsuń