niedziela, 9 sierpnia 2015

Wiśniowy weekend

W latach 90-tych zaprzestałam produkcji jakichkolwiek przetworów. Przedtem, z racji posiadania sporej nauczycielskiej działki, zabawa w słoiki była przymusem. Gdy się działki pozbyłam (a konkretnie mnie pozbawiono), obowiązek się skończył.


W razie pilnej potrzeby upraszałam Mamidło o coś z piwniczki... Jednak nastąpił czas, gdy Mama już nie była w stanie bawić się przetworami, więc przejęłam pałeczkę. Najpierw niejako pod presją tradycji, z czasem zaczęło mi to sprawiać coraz większą przyjemność.


Hurtowych ilości nie robię, ale... Muszę mieć dżem z czarnej porzeczki, konieczny do wielkanocnych mazurków, wiśnie do tłustoczwartkowych pączków, jabłka do szarlotki, sok z czarnego bzu na zimę  itp. No i koniecznie ,,zmarnowaną'' paprykę, którą kochamy oboje z Małżem.


Sobota i częściowo niedziela upłynęły mi pod znakiem wiśni. Wydrylowałam ręcznie (czyli kciukiem) ok. pięciu kilogramów. Wolę tę metodę niż pestkowanie drylownicą, bo większa pewność, że się żadna pesteczka nie przemyci. Małż zapostulował, by czynność wykonywać na golasa... Może? Wszak zawsze najdłużej się zastanawiam, w co się ubrać, by ewentualnie rzecz na straty spisać.


Rozbryzg przy drylowaniu jest niewiarygodny! W promieniu dwóch metrów wszystko krwawe... Szczególnie, że owoc tym razem wybitnie soczysty się trafił.


Z intensywnie szkarłatnymi łapkami udałam się na ślub córki mojej Hali. A zaraz potem na Sopot Molo Jazz Festiwal. Tłumy na Monciaku niesamowite! Bo to i sobota, i pogoda piękna... Wszystkie kolory skóry i języki świata na jednej ulicy.


I do tego spotkanie. Gdy doszliśmy pod festiwalową scenę, nagle podszedł do mnie pan, przywitał, w mankiet buchnął. Patrzę ci ja i oczom nie wierzę! Mój drugi z kolei, a pierwszy w rankingu najmniej mile wspominanych, dyrektor szkoły, od lat mieszkający w Wielkopolsce. Takie wojny toczyliśmy przez cztery lata, że aż dziw, iż do rękoczynów nigdy nie doszło. A dziś? Kurtuazja, uśmiechy, elegancja-Francja! ,,Bowiem czas, czas wszystko zmienia...''


Na koncert przybyła grupa naszych przyjaciół, więc po uczcie muzycznej udaliśmy się jeszcze do ,,Błękitnego Pudla'', by pokrzepić ciało płynami.


A dziś? Dalszy ciąg walki z wiśniami. Ale już wszystko zasłoikowane, opisane, na półeczkach ustawione. Teraz czekam na antonówki, powinny się pojawić lada chwila...

14 komentarzy:

  1. Z ciekawością czytam Twoje wypowiedzi. Co do rady męża - myślę, że przy aktualnym upale jest właściwa. Bo skóra inaczej się zachowuje, gdy jest dotykana przez ubranie, a inaczej, gdy nie. Brak konieczności sprania plam wiśniowych to także zaleta.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Do drylowania polecam pałeczki od chińszczyzny. Elegancko się pestkę wypycha, mało chlapie... ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. U nas też jakby mniej, bo zapasy z ubiegłego roku zajmują półki
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja skończyłam już dawno "przetworową" produkcję. Szalałam, gdy dziecko było w domu. Ale gdy w pewnym momencie w piwnicy zalegały przez 2 lata przeróżne dżemy itp.- przestałam.Co najwyżej robię na bieżąco kwaszonki: ogórki, kapustę , jabłka. No i frużelinę z owoców różnych, jako że mi surowizna szkodzi. No nie wiem, ale zawsze drylowałam wiśnie takim ruskim, starym przyrządzikiem - wyglądał zabawnie, coś jak szczypce ze świderkiem i kółeczkiem z dziurką..Niestety, wiśnie strasznie chlapią i brudzą, no ale przecież można to robić w rękawiczkach "diagnostycznych" i być w starym bikini.
    Wiesz, z niektórymi musi być dość odległy kontakt, by były poprawne stosunki - tak twierdzi moja koleżanka, której mąż bywa w domu zaledwie 2 dni w tygodniu. Od razu im się stosunki poprawiły;)
    Miłego, ;)
    P.S.
    Ten upał wyraznie przegina!

    OdpowiedzUsuń
  5. Następnego lata spróbuję...

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciekawostka! Jeszcze się nigdy pałeczkami nie posługiwałam, w żadnym celu.

    OdpowiedzUsuń
  7. A mnie jakoś rezerwy ,,wyszły''...

    OdpowiedzUsuń
  8. U nas upał spasował. Dziś wręcz za chłodno było na krótki rękaw...

    OdpowiedzUsuń
  9. Uwielbiałam robić przetwory, bo to takie jakoś naturalne, pozytywne i budujące, ale zaprzestałam, bo w piwnicach zalega i już nie ma kto konsumować.

    OdpowiedzUsuń
  10. Toteż ja robię tylko to, co na pewno zostanie pożarte lub wypite...

    OdpowiedzUsuń
  11. też zrezygnowałam, bo mi słoiki z powidłami, jabłkami i kompotem z gruszek zalegają od zeszłego roku :( Ale ogórków by mi nie podarowali ;) 64 słoiki, a właściwie już 62, bo przez dwa dni zeżarli 3 ;)
    Gorąc!

    OdpowiedzUsuń
  12. A ja ogórki tylko na bieżąco...

    OdpowiedzUsuń
  13. Wiśnie dryluję wsuwką do włosów (podobno agrafką też się da). Wkłada się w dziurkę po ogonku, z wyczuciem przekręca wokół pestki i wyjmuje z pestką. Najważniejsze jest wyczucie - pestka w wiśni trzyma się zwykle na jednym mocniejszym włókienku i to trzeba przerwać.
    Czas - 3 kg w godzinę (ale ja nie mam wielkiej wprawy). Zalety - wiśnie "deserowe" prawie nie pękają, inne odmiany różnie; najważniejsze - prawie nie bryzga (przerobiłam 24 kg w tym roku, nie pochlapałam żadnej bluzki, tylko blat trochę :-)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  14. Za rok wypróbuję, bo teraz już prawie po wiśniach. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...