Jakieś upiorne noce ostatnio... Mgliste, ponure. Spadające z kasztanowca ostatnie liście czynią taki hałas, że aż podskakuję siedząc przy kompie. Zresztą memu zajęczemu sercu niewiele trzeba, by je postraszyć... Tak mam i już!
I pomyśleć, że do dziewiętnastego roku życia niczego się nigdy nie bałam! Prawdziwy żeński gieroj był ze mnie. A potem nagle, po maturze, zwrot o sto osiemdziesiąt stopni.
I tak niektóre strachy zwalczam powoli, acz systematycznie. Już mi na przykład niegroźny marsz przez wieś o dowolnej porze. Kiedyś nie do pomyślenia. Byle latarkę mieć, gdy ciemno! Bo ta nieszczęsna kurza ślepota...
***
Niewielkim, ale jednak, strachem z gatunku ,,dziennych'' napawa mnie teraz myśl o przesłuchaniu w ambasadzie jankeskiej. To już za niecały tydzień, w najbliższy wtorek. Za to przejedziemy się z Małżem ,,pendziolinem''! Ja zadebiutuję, kolega ślubny już miał okazję. I stolicę znów zobaczę na osobiste oczy, po raz pierwszy od 3 czerwca 1989 roku... Spacerkiem od Dworca Centralnego w Aleje Ujazdowskie sobie podrepczemy!
***
O różnistych strachach związanych z ewentualną wyprawą do USA niby na razie nie myślę. Przynajmniej na jawie, bo w snach już ho-ho! Średnio co trzy noce miewam koszmary podróżne. Generalnie jakiś Afroamerykanin postanawia mnie odesłać z lotniska do domu z przerozmaitych powodów. Wieku podeszłego, urody wątpliwej, zawartości bagażu itp...Mam tylko nadzieję, że nie są to sny z gatunku proroczych?
Będzie dobrze. Jak to mówią - nie bój żaby
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Moja znajoma zostala odeslana z lotniska w NY , bo miala mini spodniczke i stwierdzono, ze jedzie do pracy jako prostytutka, a jechala do meza, ktory byl tam na stypendium i czekal na nia.Byli malzenstwem od kilku lat. Zadne tlumaczenia nie pomogly-wrocila
OdpowiedzUsuńObydwoje mowili po angielsku, mieli wtedy okolo 27-28 lat.
Oj to się zdziwisz nową Warszawą :) To jest kompletnie inne miasto.
OdpowiedzUsuńMnie ta nowa bardzo bardzo bardzo przypadła do gustu a jeżdżę tam regularnie od kilku lat :)
Wszystko się na pewno uda, więc kciuki potrzymam tylko tak, na wszelki wypadek :-) .
OdpowiedzUsuńDla mnie dziewięć godzin w samolocie to absolutna niemożność; już dwie odchorowuję. Głupia przypadłość, bo utrudnia życie i nieracjonalna, bo to wszak najbezpieczniejszy (statystycznie biorąc) środek komunikacji, ale trudno, nic na to nie poradzę.
Żaby nie boję, Ameryki owszem...
OdpowiedzUsuńMini nie włożę, łachmanów też nie, bo zaraz posądzą o chęć żebrania. Co tu nadziać?:)))
OdpowiedzUsuńBardzo chętnie się zdziwię!
OdpowiedzUsuńWłaśnie te 9 godzin, horror jakiś. Nie umiem spać w żadnym poruszającym się obiekcie. Małż narkoleptyk, zaśnie tuż po starcie pewnie. A ja się będę miotać...
OdpowiedzUsuńWcięło mi poprzedni komentarz. no to piszę drugi.Wsiądzcie jednak w tramwaj pod dworcem i dojedzcie do Nowego światu- spacer środmieściem Warszawy fajny nie jest. Wystarczy Wam wrażeń gdy przespacerujecie się od skrzyżowania Al.Jerozolimskich i Nowego Światu do ambasady.Lepiej nie przywlec się tam wypompowanym, a spacerek wśród spalin raczej męczy. Szkoda, że nie napisałaś wcześniej, że będziesz w ten wtorek, ustawiłabym sobie wszystko inaczej a teraz już nie mam możliwości manewru.
OdpowiedzUsuńNie martw się na zapas, to się zupełnie nie opłaca.
Miłego, ;)
Powodzenia! Na pewno będzie dobrze. Co prawda, ja bym 9-cio godzinnego lotu nie zniosła, ale to z powodu nałogu tytoniowego, a Ty chyba nie palisz, więc po prostu weź dwie dobre książki i masz załatwione.
OdpowiedzUsuńMałż będzie stanowczo optował za spacerem. Czasu mamy dużo, by dotrzeć. No, chyba że deszcz będzie, wtedy spacer niekoniecznie...
OdpowiedzUsuńKochana! Oczywiście, że palę i ten brak nikotyny przeraża... Bardziej niż turbulencje nawet.
OdpowiedzUsuń