poniedziałek, 25 stycznia 2016

Babcina medycyna

Tak mi się znów przypomniało przy okazji zimy...


Raczej ani Sister, ani ja nie byłyśmy jednostkami nadmiernie chorowitymi. Niemniej czasem się coś przyplątało. I wtedy wkraczała Babcia...


Na wypadek zaziębienia - nie, nie, żadnego czosnku! Tej rośliny w naszym domu się chyba nigdy nie używało. Pewnie ze względu na Mamę, której nos był nadzwyczaj wrażliwy. Obrzydlistwo z cyklu mleko z masłem i miodem też odpadało, bo obie od mniej więcej ukończenia roku życia nie znosiłyśmy mleka!


Za to Babcia wierzyła w procenty! Więc np. pamiętam, że w ósmej klasie byłam wytypowana na jakiś konkurs z angielskiego. A kaszlałam i kichałam niemożebnie... Więc co mi Babcia zaordynowała? Grzane piwo z koglem-moglem! Spora szklanica przed wyjściem na kolejkę. Z konkursu niewiele pamiętam... Ale jakąś drobną nagrodę przywiozłam!


W przypadku niestrawności  jakowejś - babcine wino z głogu! Albo (gdy byłyśmy troszkę starsze) wódka z pieprzem, dużo pieprzu! Wierzcie lub nie, pomagało.


Tato i Mama w razie bardzo poważnych zaziębień traktowani byli bańkami. Poniekąd też z procentami, bo w grę wchodziła  tam jakaś procedura z denaturatem. Patrzeć na stawianie baniek nawet lubiłam, ale na myśl, że i na mnie można by to wypróbować... Aż skóra cierpła!  Gdy odgruzowywałam gdyńskie mieszkanie po śmierci Rodziców, pudełko z bańkami znalazłam... Przyznam, że wyrzuciłam.


Nie pojawiały się generalnie w naszym domu zioła. Chyba po Mamie tak mam, że jedyne, które czasem toleruję ,,wewnętrznie'', to mięta. Babcia raz czy dwa  napomykała, że lipa jest dobra i coś tam jeszcze, ale Mama zgłaszała stanowcze weto! - Wolę umrzeć, niż to pić! - to było Jej credo ziołowe...


Natomiast często w użyciu bywała kamfora. Przy uporczywym kaszlu smarowano nam nią plecki.  Lubię ten zapach do dziś... I olejek w apteczce gości na stałe.


Tu przypomniała mi się jeszcze taka trauma. Gdy któraś z nas miała wyjątkowo intensywny katar, Babcia kazała nam wciągać nosem wodę z miski! To był dopiero koszmar... Aż oczy z orbit  wychodziły! Nawet nie pomnę już, czy ów  zabieg pomagał?


Dziś chętnie wraca się do naturalnych, babcinych metod. Ja za nimi nie tęsknię...


 

 

 

 

 

10 komentarzy:

  1. Jak mozna bez miety?
    Kilka lisci miety, brazowy cukier, najlepiej trzcinowy, liimonki i rum. Proporcje wedle smaku. No jakze wypic to bez miety?

    albo to
    miod,sok pomaranczowy, czarny pieprz, club soda, passion fruit sok, starfruit, limonki nutmeg i rozne odcienie rumow i wodek? Jak to sie da przyrzadzic bez ziol?

    Oh indignity

    Zaciekawila mnie terapia Twojej Babci. Siostra mojego dziadka, ktora dozyla 99 lat (jeden rok wiecej niz dziadek) jako recepte na dlugowiecznosc podawala nalewke na roznych ziolach o procentach bliskich 80 (podstawa nbyl czysty spirytus), ktora spozywala kazdego wieczora - 50 gramow. Wujek (brat mamy) nam niemal ducha nie wyzional po spozyciu, a chcial tylko zrobic przyjemnosc swojej cioci.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach te babcie z dobrego, przedwojennego materiału... Oczywiście sprzed I światowej...

    Miętę w drinku toleruję jak najbardziej! Bo świeża, suszonej nie lubię.

    OdpowiedzUsuń
  3. No nie zuplnie moja babcia tez przedwojenna czyli sprzed I wojny, zlozyla uroczyste slubowanie ze alkoholu pod zadna postacia do ust nie wezmie i odmawiala nawete lekarstw ktore byly na alkoholu, chyba ze ksiadz proboszcz kazdorazowo dyspense wydal. Babcia odeszla w mlodym wieku, zaledwie przekroczywszy 70tke,

    Wnioskow nie nalezy wyciagac pochopnie ani abstynencja ani naboznosc nie pryczynily sie do smierci.

    Co do miety to jest to moja ulubiona zielenina. Pijam swieza i suszona a czasem spozywam w zupach, szczegolnie wietnamskich. Latem rosnie sobie dziko w moim "ziolowym ogrodku" sluzac za baze do mojito i innych specjalow.

    OdpowiedzUsuń
  4. Też w ogródku mam miętkę. Lubię latem wrzucić do wody z cytryną, do niektórych zup-kremów itp. A w torebce zawsze trzymam miętówki...

    OdpowiedzUsuń
  5. Zrobiłam kiedyś najgorszą (fuj fuj) nalewkę, obrzydliwą w smaku, przepis dał mi znajomy:
    spirytus, miód i mięta, niech to stoi kilka tygodni.
    Potem okazało się, że to miało służyć jako lek a nie do picia towarzyskiego!

    OdpowiedzUsuń
  6. Też mam kilka starych metod na różne dolegliwości. Np. herbata z imbiru z miodem i cytryną po przemarznięciu. Czosnek ( bo nie mogę używać antybiotyku a zatoki mi często fiksują) w postaci miksturki, czyli przeciśnięty przez praskę i zmieszany dokładnie z miodem, syropek z cebuli na kaszel.
    Na niestrawność- herbata z imbiru bez dodatków.Odkąd pozbyłam się pęcherzyka żółciowego nie używam mięty- zbyt dużo żółci wpada wtedy wprost do żołądka, co zdrowe nie jest.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Mnie też babcia nacierała kamforą. A miksturę z mlekiem i miodem ( również od dzieciństwa go nie pijam)- a jakże- próbowała, ale dała za wygraną, gdyż po dwóch łykach zbierało mi się na wymioty.
    Syrop z cebuli- ten nawet i ja dzieciom robiłam. Bańki też stawiała, ale ja tego nie pamiętam, żeby mi.
    A wódkę z pieprzem kilka razy sama stosowałam- pomaga!

    OdpowiedzUsuń
  8. Widać wszystkie babcie te same metody stosowały na wnuczkach...

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie mogę się przemóc do imbiru... Wiem, że zdrowy, ale organizm się buntuje!

    OdpowiedzUsuń
  10. No tak, to typowy ,,lek'' na żołądek...

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...