sobota, 9 kwietnia 2016

Rozwodów nie będzie...

Albo będą...


Coś dziwnego się dzieje z młodym pokoleniem. Zamiast problemy rozwiązywać, ucieczka! W rodzinie szeroko pojętej ostatnio dwa przypadki. Jeden może nieco w moim pojęciu zrozumiały, drugi absolutnie nie.


Wydawać by się mogło, że ,,za naszych czasów'' nie bardzo mieliśmy możliwość dopasowania się przed sakramentalnym ,,tak''.  Pary, które pomieszkiwały razem przez jakiś czas przed ślubem, należały do rzadkości. Bo i o wynajem na ,,kocią łapę'' było trudno, i rodzice wrzeli świętym oburzeniem na podobne brewerie.


Teraz do rzadkości należy fakt, że młodzi ,,przed'' nie pomieszkują razem. Teoretycznie więc można by sądzić, że nieźle już poznają swoje ,,zady i walety'', nim zdecydują się na mariaż. A jednak...


Nie wiem, czy to znak czasów, czy też wychowaliśmy jako pokolenie słabych psychicznie osobników?  Wiadomo, w każdym małżeństwie bywają chwile trudne. Raz w grę wchodzi duch, innym razem  materia. Jedno i drugie poważne... Jednak kwestią obustronnej dobrej woli pozostaje znalezienie drogi wyjścia.


Nasze 39-letnie małżeństwo nie było wolne od burz. Bynajmniej! A mimo to przetrwaliśmy i teraz cieszymy się małymi radościami wieku bardzo dojrzałego... Gdybyśmy podchodzili do wszelkich nieporozumień tak, jak teraz młodzi, już dawno nie bylibyśmy razem.



14 komentarzy:

  1. W moim odczuciu to jednak błędy wychowawcze.Od dziecka wkładano mi do głowy, że małżeństwo to sztuka kompromisów i dyplomacji.
    I że nie ma żadnej gwarancji, że następny związek będzie lepszy. Bo wina zawsze leży po obu stronach.
    I choć, jak wiesz, jestem całe swe dorosłe życie z jednym facetem, to uważam, że małżeństwo to jednak trudne zajęcie - w końcu każde z nas co innego wyniosło z domu. Na szczęście dla całości związku oboje uważaliśmy i nadal uważamy, że wszystko można "przegadać".
    A dziś sztuka rozmowy zanika, smsem wszystkiego nie przekażesz:)))
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziwne czasy nastały. Ludzie teraz tak szybko pozbywają się rzeczy. Zaczyna się od zabawek. Dziecko nie ma czasu nawet pokochać jedną lalkę, bo jak brudna to się ją wyrzuca i kupuje drugą. Potem w życiu już nie tylko lalki i dobre jeszcze do noszenia ubrania, a z domu wyrzuca się jeszcze zupełnie w dobrym stanie sprzęty i kupuje inne bo modniejsze. No to już nie tak daleko by się jak najszybciej pozbyć i partnera którym się znudziliśmy...okropne to wszystko.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się z anabell i Uleczką.
    Myślę,że powodów również należy doszukiwać się we wspólnym zamieszkaniu przed ślubem( nie ważne czy kościelny czy cywilny)Tutaj w tej kwestii mądrze wypowiadają się psycholodzy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj, tak. Traktować ludzi jak zabawki...

    OdpowiedzUsuń
  5. Takie niechciejstwo jakieś panuje wśród młodych. Jak nie jest łatwo i przyjemnie, to przeciąć, zerwać i szukać nowych miłych, łatwych podniet.

    OdpowiedzUsuń
  6. A wydawałoby się, że taka ,,próba'' powinna dać dobre skutki...

    OdpowiedzUsuń
  7. Doszukuję się trochę trochę winy i po swojej wychowawczej stronie.
    Swoją drogą to rzeczywiście my jesteśmy jakby bardziej odporni psychicznie
    U nas dopiero 35.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Też piękny kawał czasu...

    OdpowiedzUsuń
  9. Dzisiejsze "na próbę" zastąpiło dawniejsze "na dobre i na złe".

    OdpowiedzUsuń
  10. A mnie się wydaje, że w grę wchodzi tutaj coś jeszcze. Dawniej i kobieta i mężczyzna uważali, że skoro założono im na palec obrączki, to należy nieść "ten krzyż' przez całe swoje życie, bez względu na własne szczęście. Założę się, że każdy z was zna małżeństwa, gdzie ojciec pijak rozpuszczał dzień po wypłacie całą kasę, a na dodatek wyprzedawał z domu co się dało. Gdzie mężczyzna żył z babochłopem okładającym go po głowie czym tam popadło, a dzieci siedziały na sofie na foliowym worku i do stołowego wchodziły jedynie w czasie Świąt. Istniały też domy, w których ludzie nienawidzili się nawzajem, a trwali w tym wspólnym piekiełku "dla dobra dzieci'.To nie były dobre domy, to nie były dobre małżeństwa, ale mimo wszystko trwałe. Dlaczego? Po pierwsze, dawniej źle się żyło z piętnem rozwodnika . Po drugie, kobieta często traciła grunt pod nogami, bo mąż był mimo wszystko jedynym dostarczycielem kasy, i na rozwód też trzeba mieć pieniądze. Po trzecie, po rozwodzie i tak najczęściej musieli dzielić ze sobą to samo mieszkanie, co w przypadku agresywnego pijaka nie ułatwiało sprawy.
    W Anglii istniało prawo, na mocy którego mąż po rozwodzie mógł ograbić żonę ze wszystkiego (także pieniędzy, które wniosła w posagu), w sądzie kobieta nie miała prawa głosu, a mężowi wystarczyło przyprowadzenie świadka, który potwierdził, że z daną panią sypiał. Chyba nic dziwnego, że rozwodów kobiety bały się jak ognia, przymykały oko na mężowskie zdrady, godziły się na to, że wydawał gro pieniędzy na swoje flamy itp. Nie ma tu miejsca żeby opisać jak to z rozwodami bywało w Europie na przestrzeni ostatnich 200 lat, ale nigdy nie były one czymś dobrym dla kobiety. W PL wyssałyśmy strach przed rozwodem wprost od naszych matek. A sami mężczyźni często byli zbyt leniwi, żeby na rozwód się decydować. Jeśli już tak się stało, to zwykle oznaczało to, że gdzieś tam było już czekające na niego, uwite gniazdko.
    Czasy się zmieniły, ludzie słyszą ze wszystkich stron - walcz o swoje szczęście, jesteś tego warta, masz prawo żyć tak jak tego chcesz itp. I idą za tym głosem. Małżeństwo, samo w sobie jest bardzo trudnym zadaniem, i wymaga ogromnej pracy z obu stron. Nie każdy jest na to gotowy, często jego własny dom przekazał mu fatalne wzorce, które nieświadomie powtarza idąc ku katastrofie.
    Konkluzja jest taka, że uważam, że przyczyną rozwodów w obecnych czasach jest zwykłe normalne dawanie sobie prawa do szczęścia, którego dawniej sobie odmawialiśmy. Czy to złe? Nie wiem. Może w dłuższej perspektywie okaże się, że lepsze niż tkwienie w obumarłym związku na siłę.
    I żeby nie było, że pisała to jakaś owłosiona, samotna feministka, która żyje z kotem i zostanie zjedzona przez Owczarka Alzackiego po śmierci - jestem od 29 lat szczęśliwie zamężna:-)

    OdpowiedzUsuń
  11. Oczywiście masz wiele racji. Moja opinia być może bierze się stąd, że akurat najlepiej mi znane przykłady (te aktualne) to związki bez żadnej patologii ani wśród młodych, ani ich rodziców, co więcej to dzieciaki żyjące we względnym dobrobycie itp. A przyczyny rozstań stosunkowo błahe, wynikające z niedojrzałości po prostu. Albo nadmiernych wymagań...
    Nie jestem absolutnie za trwaniem w toksycznym stadle tylko dla dobra dzieci lub ze względu na to, co ludzie powiedzą. Znam też osoby, które dopiero w drugim lub trzecim małżeństwie znalazły prawdziwe szczęście i bardzo im kibicuję.

    OdpowiedzUsuń
  12. A ja tam Zgago, z prehistorycznej jestem materii zbudowany i dla mnie "tak" czy przed ołtarzem, czy przed urzędnikiem przepasanym orłem, mniej wiecej ale coś tam znaczy, więc, psia krew się męczę :-)
    Jak by to powiedzieć... zmieniło się... tyle rzeczy się zmienia w tym uroczym, porąbanym świecie... czemu zatem z małżeństwem miałoby być inaczej. Czy wychowanie jako takie? Pewnie nie, bo rozwodom podlegają nawet częściej ci ze sfer, że tak powiem, cokolwiek wyższych od mojej, gdzie dba się nie tylko o maniery, lecz od małoletniości zachęca do bycia odpowiedzialnym. Może też w grę wchodzi lenistwo? inne wartości - ważniejsze od małżeństwa? jak na tacy podane celebryckie związki, z których bierze się przykłady?
    A czy za "naszych" czasów myślał kto poważnie, że, za przeproszeniem, chłop z chłopem i baba z babą glejt potwierdzajacy zawarcie małżeństwa dostaną? Może to, co za chwilkę napiszę zabrzmi niewiarygodnie i niepoważnie, ale, moim nieskromnym zdaniem, być może czas nadejdzie taki, że niejaki pan/pani zechcą małżeństwem nazwać swój związek z ukochanym swoim pieskiem lub kotkiem... odpukać... obym był złym prorokiem.... pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  13. Nieformalne związki partnerskie z kotkami i pieskami są przecież na porządku dziennym, więc może rzeczywiście? Niewątpliwie dożyliśmy ciekawych czasów!:)))

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...