środa, 1 czerwca 2016

Dzień piąty - w podróży

Wyjazd z Fairborn nad Niagarę ( ,,Najagrę'' jak mówią Amerykanie) to prawdziwa wyprawa, kilkaset mil. Więc raczej nie na jeden skok.


Najpierw było nam dane podziwiać Columbus, stolicę Ohio, potem drogi zawiodły do West Virginii, gdzie Sister mieszkała przez kilka dobrych lat. Tu celem była Złota Pagoda, niezwykłe miejsce, ukryte gdzieś na odludziu... Może nie całkiem ,,w szczerym polu, na Podolu'', ale prawie!


Krętymi wąskimi drogami, nietypowymi dla tej części świata, dotarliśmy na miejsce. No, zatkało, nie powiem. Z opowieści pana przewodnika wynikało, że owa cud budowla powstała w hołdzie dla człowieka, który przybył tu w latach 60-tych XX wieku, by szerzyć idee Hare Kriszny. Uczony mąż nazywał się Prabhupada i przez kilka lat pomieszkiwał w złotym pałacu, pełnym fantastycznych witraży, żyrandoli, malowideł, pięknych mebli itp. A wszystko wykonali własnoręcznie gorliwi wyznawcy, amatorzy w kwestii sztuki.


Poniżej Pagody rozciągał się park, a w nim m.in. świątynia, gdzie bardzo, bardzo natchniona wyznawczyni oprowadzała nas, opowiadając głównie o reinkarnacji. Z trudem się wyrwaliśmy, bo odziana w sari (?) dama chciała nam przekazać za jednym zamachem całą posiadaną wiedzę... Potem obowiązkowo zdjęcie pod posągiem słonia i dalej w drogę!


Do miejsca noclegu nadal było daleko, więc zrobiliśmy przystanek na małe co nieco. Trafiła nam się przesłodka kelnerka, oczywiście rozmiaru amerykańskiego, której wyjątkowo chyba wpadł w oko Małż, gdyż co i raz zwracała się do niego  per ,,darling''. Spróbowałam po raz pierwszy w życiu steka, był bardzo dobry!


Troszkę błądząc, dotarliśmy w końcu do Erie (Pensylwania), gdzie mieliśmy zamówiony hotel. W pokoju dwa monstrualnej wielkości łoża! W końcu pokój  dostosowany do miejscowych gabarytów...


Szwagier w recepcji zasięgnął języka w kwestii najbliższego lokalu, gdzie można by posiedzieć przy drinku. Okazało się, że dokładnie na wprost hotelu jest bar, ale, jak powiedziała pani ,,taki bardzo lokalny, nie wiem, czy się wam spodoba. Taka porządniejsza restauracja jest kilkaset metrów dalej, w lewo''.


Na to my, oczywiście, do przybytku ,,lokalnego''. Nazywało się to ,,Last shot - drink & grill''. W środku sami stali bywalcy. Trunki może nie z górnej półki, za to ceny przystępne i ten klimat... Za szybką stary model Harleya-Davidsona, na ścianach zabawne tabliczki, np. ,,Prosimy panie, by nie rodziły w tym lokalu''.  No i, ku niebotycznemu zdziwieniu Szwagra i Sister, w barze wolno było palić! Aczkolwiek szczególnego zadymienia nie stwierdziliśmy.


Gdy zamawialiśmy ostatnią, trzecią kolejkę napitków, nieoczekiwanie wyjaśniła się nazwa lokalu. Kelnerka poinformowała Michała, że jego drink jest gratis, ponieważ był to ,,last shot'' (ostatnia porcja) z butelki. Każdy, kto się załapie na taką ostatnią porcję, dostaje ją za darmo.


Rozbawieni takim finałem wróciliśmy do hotelu, by wypocząć przez kolejnym dniem...




14 komentarzy:

  1. Czy stek też był monstrualny, darling?
    (Bóg wie kto się w tym steku zreinkarnował, hihi ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Klarka Mrozek2 czerwca 2016 01:27

    Ale się znakomicie czyta! Miałam o Tobie wiadomości z pierwszej ręki już w czwartek tydzień temu, zwłaszcza o tym nieprzyjemnym zdarzeniu na lotnisku. Bardzo współczuję tego doświadczenia.
    Za to dzisiejsza notka :) uśmiech z rana.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj tej wyprawy to szczerze zazdroszczę..

    OdpowiedzUsuń
  4. ~Antoni Relski2 czerwca 2016 06:46

    Last shot - trzeba by to u nas wprowadzić
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie jestem szczególnie zagorzałą entuzjastką atrakcji turystycznych, ale Niagary to Ci zwyczajnie zazdroszczę, oczywiście pozytywnie. Może spotkasz Marylin Monroe?

    OdpowiedzUsuń
  6. Stek był nieduży, właściwie zamówił go Małż, ja się tylko podczepiłam na fragment. Ale miałam okazję zjeść więcej. O tym potem...

    OdpowiedzUsuń
  7. Generalnie ku pamięci własnej piszę te wspominki, ale cieszę się, że potrafią komuś humoru dodać.

    OdpowiedzUsuń
  8. Sama sobie zazdroszczę, wierz mi!

    OdpowiedzUsuń
  9. Prawda? Tyle mniej potrzebnych rzeczy przejęliśmy przecież...

    OdpowiedzUsuń
  10. Chyba płynęła innym stateczkiem...:)))

    OdpowiedzUsuń
  11. Mam podejrzenie, że jakość steku zdecydowanie zależy od jakości mięsa, a oni mają tam w tej materii dużą wprawę. W końcu stek to niemal narodowe danie;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie ma to jak lokalne klimaty :-D , czyli samo życie.

    OdpowiedzUsuń
  13. Uwielbiam właśnie takie miejsca, gdzie przesiadują ,,tubylcy'', a nie turyści. Zwłaszcza japońscy...

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...