wtorek, 28 czerwca 2016

Taki wtorek...

No, nie zaczął się ten dzień zbyt sympatycznie, niestety...


Wyprowadzając sunię po śniadaniu zabrałam z sobą śmieci do wyniesienia i... przeżyłam nawrót traumy sprzed bodaj 36 lat. W pojemniku bowiem zobaczyłam, o zgrozo, setki larw muszych! Czyli tzw. ,,dzikuny''. Ohyda, ohyda, ohyda! I powracające wspomnienie pewnej nocy mundialowej, gdy napotkałam tysiące takich larw w przynależnym do naszego ,,pionierskiego'' pokoiku wychodku... Brrr!!!


Potem druga, może nie klęska, ale duża nieprzyjemność. Parę lat temu, z pięć lub sześć, Madzia wycyganiła od swoich księgowych odszczepki szewskiego kaktusa, który miał kwitnąć nie na czerwono, jak wszystkie, a na żółto. Podzieliła łup na pół. Jej kaktus kwitł już ze trzy razy, mój nic. Wyszeptałam mu wiosną: - Jak nie zakwitniesz, potworze, w tym roku, to powędrujesz na kompostownik!


I oto jakieś dwa tygodnie temu pojawiło się coś jakby pączek. Rósł sobie pomaleńku, acz systematycznie, ku mojej radości. Miał już ze cztery centymetry. Jeszcze wczoraj pytałam Magdy, czy u niej też  ma na początku kolor taki raczej łososiowy? Dziś podczas porannej rozmowy z Asią postanowiłam się pochwalić botanicznym osiągnięciem. Nagle patrzę, a pąk leży... obok doniczki, luzem! W ramach odwetu wystawiłam gada na taras. Niech stoi do września, potem pójdzie na nawóz!


Skromna rekompensata za przedpołudniowe nieszczęścia - trzy godziny z wnusiami. Pierworodni jakąś rocznicę intymną obchodzili sam na sam. Co prawda Stasinek w trakcie wizyty obdarzył mnie wątpliwym komplementem, ale co tam! Zrywałam im niedojrzałe śliwki (z których i tak nigdy pożytku nie ma) na naboje do proc, gdy nagle mój młodszy wnuk zauważył: - Babcia jest już za stara na to zrywanie...


Dziadek wprawdzie o cztery lata bardziej wiekowy, ale to akurat mnie się dostało... Cóż, przyjęłam mężnie na klatę!


***


Małża imieniny dziś. Popełniłam mu do pracy szarlotkę oraz coś na kształt brownie z orzechami i migdałami. Czyli najłatwiejsze ciasto w świecie. Cztery całe jajka roztrzepać, potem dodać przestudzony miks ze 100 gram masła, pół szklanki cukru i tabliczki gorzkiej czekolady, wybełtać ze 150 g lekko rozdrobnionych orzechów włoskich (zamiennie 150 g wiórków z kokosa lub migdałów), piec 25 minut w 180 stopniach. Niewyględne to może, ale jakie dobre!


10 komentarzy:

  1. Skończyłam! Przeczytałam od samego początku do teraz. Co nie jest małą rzeczą, bo od kilku miesięcy pracuję na nocną zmianę, więc czasu na czytanie było niewiele. I nie wiem co dalej. Jakaś taka zagubiona się czuję...

    OdpowiedzUsuń
  2. Szczerość dzieci bywa bezgraniczna. A te śliwki to już nigdy by nie dojrzały, że je na naboje przeznaczyłaś?
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ech nie przejmuj się tym . Dla dzieci w tym wieku to i dwudziestolatek jest stary he he.Dobra jesteś -usłyszałam w wodzie kiedy pierwszy raz w życiu wspólnie pływałam w jeziorze z moja starszą dorosłą już Wnuczką. A z moją Młodszą to się przekomarzałam i prosiłam Ją o naukę pływania kiedy razem pojedziemy kiedyś(nie wiadomo czy w ogóle he he wiadomo Synowa) na kąpielisko. Twojemu Małżonkowi zdrowia i Sto lat !

    OdpowiedzUsuń
  4. ~Antoni Relski29 czerwca 2016 06:23

    Mój kaktus kwitnie właśnie wtedy gdy jest porzucony w słońcu przed domem

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. To może się jednak doczekam?...

    OdpowiedzUsuń
  6. Po latach w szkole jestem odporna na podobne teksty.

    OdpowiedzUsuń
  7. Te śliwki dojrzewają, owszem, ale to takie dzikie drzewo, owoce składają się ze skórki i pestki. Aha, i robaków!

    OdpowiedzUsuń
  8. Gratuluję takiej tytanicznej pracy! To miód na moje blogowe serducho...

    OdpowiedzUsuń
  9. nie ma mąki w tym cieście???

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...