niedziela, 10 lipca 2016

Niebabcine - niezjadliwe

Taka dewiza przyświecała mi w dzieciństwie. Jak byłam łakomczuchem, tak poza domem prawie nic mi nie smakowało. Dlatego też pierwsza kolonia, gdy miałam osiem lat, była koszmarem! Nie dość, że kadra jakaś niesympatyczna, warunki nieciekawe, to jeszcze paskudne jedzenie! Gdybym wtedy miała komórkę, dzwoniłabym pewnie do domu parę razy dziennie, z płaczem...


Mama nauczyła się dobrze gotować właściwie dopiero wtedy, gdy już Babcia nie potrafiła spraw kuchennych ogarnąć. Toteż kiedy raz w roku Babcia kładła się na miesiąc do szpitala (z powodu otwartych żylaków), cierpiałyśmy z Sister męki. Prawie jak Tantal, bo było co jeść, ale nam się ręce do owego jadła nie chciały wyciągać...


O dziwo, bez problemów zagustowałam w kuchni ,,harcerskiej''. Na obozach, na które jeździłam całe lata, prawie wszystko było konsumowalne. Poza salcesonem, oczywiście! Szczególnie smakowało mi zawsze ,,białe szaleństwo'', czyli twaróg ze śmietaną i szczypiorkiem. W domu raczej Babcia serwowała wersję słodką. Atrakcją obozów była też twarda marmolada z bloku, która w mojej rodzinie  była absolutnie zakazana...


Najbardziej ,,smaczne'' były na obozach niedziele. Zamiast chleba na śniadanie były duże wiejskie bułki, tzw. ,,dupki'', w mieście nieosiągalne. W miejsce codziennej zbożówki z mlekiem występowało kakao, a na deser po obiedzie dostawaliśmy spory kawał drożdżówki. Nie była ona może tak wykwintna, jak babcina, ale za to ile miała kruszonki!...


Drugi w moim życiu dłuższy koszmar gastronomiczny to była tzw.,,zerowa praktyka studencka''. Przez bity miesiąc na śniadanie i kolacje dżem ,,Międzychód'', na obiad dzień w dzień najtańsza kiełbasa. Raz pieczona, raz gotowana, czasem w całości, innym razem w ,,obszernych fragmentach''. I nic więcej, a do najbliższego sklepu parę kilometrów, w dodatku zamykano go, zanim kończyłyśmy pracę w polu... Dżemów i kiełbasy do dziś praktycznie nie jadam!


Ciekawość kulinarna obudziła się we mnie dość późno. Już jako żona i matka przez długi czas żywiłam rodzinę tym samym, czym karmiono mnie. Reklamacji nie zgłaszano, więc uważałam, że jest dobrze. Właściwie dopiero, gdy z domu wybył Pierworodny, największy u nas malkontent gastronomiczny, zaczęłam trochę eksperymentować. Teraz już hulam sobie na całego!


***


Na koniec się trochę pochwalę. Asia miała dziś koncert w ramach ,,Ladies Jazz Festiwal''. Szefową imprezy jest w tym roku Urszula Dudziak. Bardzo, bardzo moje dziecko skomplementowała. I podobno zupełnie szczerze...



8 komentarzy:

  1. Wielkie gratulacje dla Asi! i jej Mamy :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mamie nie ma czego gratulować, a za ciepłe słowa dla Asi dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też gratuluję Tobie-TAKIEJ!!!-Córki-;))

    OdpowiedzUsuń
  4. ~Antoni Relski12 lipca 2016 07:33

    Vivat Ladies jazz. Ja już wszystko z Youtuba widziałem, Może kiedyś na żywo..
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzieci nie trzeba dobrze karmić żeby wyszły na ludzi, hehe ;).
    No ALE nie zaszkodzi.
    Moja babcia zabrała do grobu tajemnicę swojego wybitnego krupniku i innych takich, bo nie było we mnie owego gastrobakcyla, by zapytać i zanotować. Nadal w sumie nie ma, rodzi się, w bólach.
    Pozdrawiam i gratulacje!

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki, dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  7. Byłoby miło... kiedyś... na żywo...

    OdpowiedzUsuń
  8. MOja Babcia zabrała tajemnicę kartoflanki, buuu... Od lat próbuję uchwycić ten smak i nic!

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...