wtorek, 26 lutego 2013

Jednak trzydniówka!

Do Luxmedu dotarliśmy kolejką i trochę piechotką bez przeszkód. I jak to my, istoty hiperpunktualne do bólu, prawie pół godziny przed czasem. Tyle, że... nie w to miejsce! Pani rejestratorka z uśmiechem oznajmiła Małżowi: - Owszem, ma pan zaklepaną wizytę na godzinę dwunastą, ale nie u nas, tylko na Przymorzu!


No tak - pomyślałam. Mój wiecznie roztrargniony chłop.Już zaczęłam wzywać taksówkę, gdy pani przy komputerze błysnęła nadzieją: - Pani doktor X. w tej chwili przyjmuje. Co prawda najbliższe okienko jest o 14.40 (!), ale proszę podejść i zapytać. Może pana przyjmie.


Jakimś cudem pod gabinetem było pusto, skierowanie w 5 minut dostaliśmy. Z powrotem do okienka, by się dostać na zdjęcie. Owszem, ale dopiero jutro o 10.50.!


W tak zwanym międzyczasie teściowa Asi zaoferowała nam pomoc, wykorzystując znajomości w jednym z gdyńskich szpitali. I już-już miało być łatwiej i szybciej. Ale...  Brak umowy placówki z Luxmedem!  Więc się nie da. Za opłatą też nie, choć nie bardzo zrozumiałam dlaczego.


Wróciliśmy do domu. Ania nie ustawała w chęci pomocy. W międzyczasie ze cztery telefony od niej z kolejnymi wieściami hiobowymi. Procedury nie do ruszenia. - Już tylko spółdzielnia zostaje, tam na pewno zrobią!


Próbowałam namówić Małża na zadzwonienie, ale on już się zaparł jak muł, że nie będzie kombinował i grzecznie pojedzie jutro tam, gdzie kazali. A w piątek dopiero z wynikiem do chirurga, bo innych wolnych terminów brak!


Ciekawe, czy stawiałby podobny opór w przypadku złamanej nogi? Kto wie, to osobnik bardzo zdeterminowany... I nie lubiący prostych rozwiązań. Tylko w lesie gotów chodzić na skróty!


Na drugim biegunie równie uparte Mamidło. Gdy dziś wieczorem wyłączono prąd, pół godziny chodziła po mieszkaniu i pstrykała włącznikami! - No, musi  gdzieś być! - powtarzała jak mantrę. Pozbawiona podstępnie przez elektrownię ulubionego ,,Prawa Agaty'', zmęczona całym dniem, nie wytrzymałam nerwowo i w krótkich żołnierskich słowach siłą niemal zagnałam do spania. Teraz mnie trochę sumienie podgryza...

10 komentarzy:

  1. Najważniejsze, to bezdyskusyjne zaangażowanie rodzinny, aż miło czytać:)

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Antoni Relski27 lutego 2013 02:12

    Ja tez przerabiam służbę zdrowia. Od niedzieli szpital
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. ...takie, to już uroki zajmowania się starszą osobą. Znam to z własnej autopsji, kiedy musiałem zajmować się babcią (rodzice w pracy). Człowiek pilnował, tłumaczył, prosił ale i nie raz musiał podnieść głos, później żałował. Pozdrawiam...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ach te chłopy...mój kiedyś do roboty o pierwszej w nocy poszedł i dzwoniłam za nim, żeby wracał do łóżka, bo jeszcze 5 godzin snu mu zostało :::)))) Zakręceni!

    OdpowiedzUsuń
  5. Te procedury są wstrętne i marnują nam mnóstwo czasu.
    Powodzenia i determinacji Wam życzę a Małżowi może nieco więcej elastyczności :)
    Prawa Agaty też pilnuję, chociaż wczoraj wybrałam rozmowę godzinną z koleżanką, obejrzę powtórkę :)
    pozdrowienia!
    iw

    OdpowiedzUsuń
  6. Dwa dni już za nami, na szczęście! Jeszcze tylko chirurg w piątek...

    OdpowiedzUsuń
  7. Takiego numeru mój jeszcze nie wyciął! Ale wszystko przed nami..:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Agresja jest zawsze wyrazem bezsilności. I to najbardziej wkurza...

    OdpowiedzUsuń
  9. Znów coś z Marią? Czy tym razem na Ciebie trafiło? Tfu-tfu! - odpukać... Trzymam kciuki.

    OdpowiedzUsuń
  10. Taki nasz polski model, wciąż jeszcze starsi chorzy pod opieką rodzin, a tylko mniejszość ,,osadzona'' w placówkach pozadomowych. Jeszcze nie jesteśmy tak bardzo zamerykanizowani, na szczęście...

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...