Z pięciu dzisiejszych sztuk wyszedł pełniutki kubek kawowy! Matko kochana - pomyślałam- w życiu tego nie przyswoję!
A jednak... Dolałam trochę wody gazowanej, parę kropel słodzika w płynie. Zrobiło się równiutkie 400 mililitrów. Kurczę, sporo...
Zaparłam się okrutnie, godzinę po obiedzie łykałam pomału haust po hauście, aż zmęczyłam całość. Przez następną godzinę samopoczucie koszmarne! Na granicy wymiotów, zgaga paskudna itp. Ale potem? Normalność powróciła. I już wiem, że dokończę kurację! Jutro znów pięć, ale za to potem tylko z górki... I w czwartek zapomnę o cytrynach! Na długo...
Efekty uboczne zgodne z zapowiedziami. Rozwodzić się tu nie będę, bo raczej nieapetyczne. Ale świadczące o tym, że chyba trzeba było...
to w sumie o co chodzi z tymi cytrynami? Jakies oczyszczanie z toksyn czy coś?
OdpowiedzUsuń-- tylko pogratulować samozaparcia... // innych zaparć nie...// .... ja bym się chyba poddała... no a cytryna u mnie to tylko w takiej formie.... ;;; gałązka mięty , 3-4 plastry cytryny zalewamy w dzbanku wodą i łyżka miodu... na upały jak znalazł , a najważniejsze to , ze dzieciaki to lubią i piją zamiast tych" badziewnych" kolorowych napojów...
OdpowiedzUsuń--- powodzenia....z górki zawsze lżej...
Podobno! Nerki ma oczyścić, całe wnętrze odkwasić, na stawy też jakoś pomaga. A druga piątka wchodzi już swobodnie...
OdpowiedzUsuńSama sobie się nie mogę nadziwić, że dotrwałam do momentu zmniejszania codziennej porcji...
OdpowiedzUsuń...na widok cytryny futro na grzbiecie mi się podnosi, a pić to jeszcze, brrrr...
OdpowiedzUsuńA ja już dwa tuziny wyssałam! Jeszcze 6 i finito!
OdpowiedzUsuń