Zięciowi naszemu ukochanemu zdarzyło się spędzić ostatni tydzień na szkoleniu w Szwajcarii. Tej zagranicznej, nie Kaszubskiej.
W Kaszubskiej natomiast fetowaliśmy wczoraj spóźnione imieniny mamy Miśka. I na to spotkanie Zięć przytargał zawiniątko z próbkami szwajcarskich serów.
Pakuneczek składał się z kilku reklamówek, jedna w drugiej, jedna w drugiej i tak ze cztery razy. Dopiero gdzieś na dnie sery. - No, bo strasznie wonieją! - tłumaczył Michał.
I rzeczywiście, przez kilka warstw plastiku woń się przedostawała... Czy to był aromat, czy raczej smrodek? Rzecz gustu.
Za to smaki... Niebiańskie wprost! Chyba pięć rodzajów było, każdy cudowny...
***
Dlaczego nasze rodzime produkcje są dziś bezsmakowe i bezwonne? Kiedyś, dawno temu, nie tak bywało. Sery pachniały, ot, kortowski na przykład. Nazwa sera gwarantowała określoną jakość. Wiadomo było, który ostry, który łagodny itp. A dziś? W zasadzie li i jedynie dwa smaki: lekko orzechowy albo ... nijaki. Zapachu nie uświadczysz, a jeśli się już jakaś nutka pojawi, to ... mydlana!
W tym kontekście cieszy mnie niezmiernie wyprawa paryska. Bo będzie szansa popróbowania ,,prawdziwych'' serów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz