Trochę się czuję jak ten Himilsbach albo Maklakiewicz z ,,Wniebowziętych''... Tyle lat się bałam latać, a teraz? Mogłabym już jutro ponownie! Byle nie za daleko, bo jednak troszkę nudno...
Paryż powitał nas specyficznie - na dzień dobry Małżowi skradziono z plecaka gps-a. Takiego do pieszych wędrówek. Za kilka ładnych stówek... Rzecz stała się, gdy zaaferowani wielce próbowaliśmy porozumieć się z automatem biletowym w metrze.
Nie było łatwo dotrzeć do ,,bazy'', ale jakoś się udało około 22-ej. Dzielnica z tych podejrzanych raczej, za to kwatera całkiem-całkiem. Apartamencik dwupoziomowy, na dole taras, salonik z aneksem kuchennym, na pięterku sypialnia i łazienka. Bez wielkich bajerów, acz dość czysto i wygodnie bardzo.
***
W piątek 10 (słownie dziesięć) godzin pieszego wędrowania po mieście. Z małym wyjątkiem - na końcu, na cmentarz Pere Lachaise podjechaliśmy metrem. Poza tym wszędzie ,,per pedes''. W mżawce i kapuśniaku na zmianę... Z dwoma przerwami - na kawę i małe co nieco.
,,Program obowiązkowy'' realizowaliśmy punkt po punkcie. Od palcu Vendome, poprzez Ogrody Tuileries i plac Concorde do Hotelu Inwalidów, potem bulwarami nad Sekwaną pod Luwr, stamtąd pod górkę do Sacre-Coeur i na Montmartre, wreszcie Moulin Rouge i Plac Pigalle (nie ma tam już kasztanów, niestety!).
Na cmentarzu, zostawionym na koniec dnia, ambitnie zamierzaliśmy odwiedzić kilka znanych osobistości, ale szukanie grobu Szopena zabrało nam tyle czasu, że już innych osób znanych nie zwizytowaliśmy... Nastąpiło bowiem zmęczenie materiału!
W sobotę w planie była Sorbona, Dzielnica Łacińska, Katedra Notre-Dame itp... Wszystko zrealizowane z nawiązką! Bardzo płynnie! Bo znów w deszczu...
Zabrakło mi nieco w Paryżu atmosfery artystycznej bohemy, piosenek w rytmie walczyka, dziadków grających w kule... Widać obraz, który w sobie wyhodowałam za młodu, nijak nie przystaje do obecnej rzeczywistości! Może to zresztą i dobrze, bo więcej momentów zaskoczenia...
Obiecaliśmy sobie z Małżem powrót, za jakieś dwa lata. By dobrać się głębiej do tego, co teraz zaledwie ,,polizaliśmy''. Na pewno warto.
P.S> Jutro zamierzam uprosić P., by pomógł wrzucić tu parę zdjęć.
--- tyle wysiłku... tyle strachu...ale jak sama napisałaś....WARTO BYŁO... i to się tylko liczy.... witaj na pokładzie... blogowym znaczy..... ie samolotowym..... :)
OdpowiedzUsuńZe mną tak zawsze, do ostatniej chwili się ,,stracham'', najchętniej bym się wycofała, a po fakcie jestem zachwycona... Taki typ durnowaty!
OdpowiedzUsuńNo mowilam, ze z tym lataniem tak bedzie:))) Jak sie nam rozlatasz to ciezko bedzie sie notki doprosic:)))
OdpowiedzUsuńFakt, ze to nudne i dodatkowo nic nie widac, dlatego ja wole pociagi, no ale czas to tez wazny element.
Ciesze sie, ze sie wakacje udaly, ze Paryz sie podoba, chociaz nie taki jak sobie wyobrazalas, no coz zycie idzie do przodu a wspomnienia i wyobrazenia nie nadazaja;)
Szkoda tylko, ze pogoda deszczowa, ale cos za cos.
Jestes:-) tak myslalam,ze z tym lataniem tak bedzie-juz jeden taki przypadek znam;-) szkoda,ze na poczatek przytrafila sie taka nie mila przygoda...podziwiam za te 10godzin pieszo i to w deszczu!
OdpowiedzUsuńtak myślałam, wszak Ty do histeryczek nie należysz i jak już podejmiesz postanowienie, to nie ma, że boli.
OdpowiedzUsuńA z jaką reakcją byś się spotkała, 20 lat temu mówiąc na długiej przerwie w pokoju nauczycielskim - a na emeryturze to będziemy z małżem latać na wycieczki do Paryża?
bo generalnie Paryż jest wart zobaczenia!!!! ja byłam zachwycona..
OdpowiedzUsuńsuper,że się wybraliście.
latać nie lubię,ale czasami trzeba.
...i było się bać? Paryż pewnie o tej porze roku piękny, chociaż i mokry. Mówią, że w Polsce kradną, a tu proszę.....
OdpowiedzUsuńDziękuje:)))
OdpowiedzUsuńI niecierpliwie czekam na zdjęcia;)
Marzę o lataniu..może kiedyś i Paryż...;P
Hihihi latać uwielbiam i ciesze się, że tylko strach miał wielkie oczy. Ale trzymałam mocno, w czwartek na wywiadówce, kciuka, żeby Ci się spodobało. I latanie i Paryż.
OdpowiedzUsuńFajnie, że już jesteś :D
Cieszę się, że Paryż Ci się spodobał.Oczywiście 2-3 dni to niewiele,chociaż z tego co piszesz wywnioskowałam ,że nabiegaliście się solidnie:) ,,Artystyczną" atmosferę pewnie można znaleźć na Montmartre, lecz częściej w lecie .W boule najczęściej dziadkowie grają w parkach, nawet w centrum ,tylko raczej przy suchej pogodzie..Musisz więc Zgago, koniecznie jeszcze do Paryża wrócić i na nowo zachwycić się tym miastem .Serdecznie życzę!:) choinka
OdpowiedzUsuńOoo, ja też ładnie proszę P., żeby pomógł, bo ja chętnie obejrzałabym sobie jakieś zdjęcia z Waszej wycieczki. Nigdy nie byłam we Francji.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że mieliście taką okazję. Mam nadzieję, że przykre zdarzenie z GPSem zostało choć trochę zrekompensowane.
Zostało,zostało...
OdpowiedzUsuńWrócę na pewno!
OdpowiedzUsuńDzięki za 3manie, pomogło!
OdpowiedzUsuńNigdy nie marzyłam, a przyszło jakoś...
OdpowiedzUsuńParyż chyba piękny całorocznie!
OdpowiedzUsuńWart jest też mszy, jak pamiętam ze szkoły...
OdpowiedzUsuńWyśmiałabym z pewnością...
OdpowiedzUsuńMy jesteśmy twardzi piechurzy, ja szczególnie po płaskim.
OdpowiedzUsuńRozlatanie się raczej mi nie zagraża,chociaż... Ja się już niczego nie zarzekam!
OdpowiedzUsuńZłodzieje wszędzie. Okropieństwo. Za tydzień i ja wyruszam . Tym razem Berlin, bo Anabell mnie sprowokowala tym swoim ciekawym postem. Może będzie i Paryż jak zdrowie pozwoli. Bakcyl podróży we mna zaszczepiacie.
OdpowiedzUsuńUleczko! Jak nie teraz, to kiedy? Nie mamy już nieograniczonego czasu...
OdpowiedzUsuń