sobota, 11 stycznia 2014

Galimatias w części procentowy

Na wstępie przepraszam, że przez kilka najbliższych dni nie u wszystkich będę mogła komentować. Padł nam stacjonarny pecet, a na laptopie tylko u Antoniego i Klarki mogę się odezwać. Małż będzie teraz szukał możliwie optymalnego rozwiązania w kwestii zakupu nowej płyty głównej, czy jak się to tam nazywa...To chwilę potrwa!


***


Czy ktoś pamięta film Woody Allena ,,Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o seksie, ale wstydzicie się zapytać''? Pod koniec filmu jest genialna scena ,,wyścigu'' ludzików-plemników do macicy. Wśród mrowia białych figurek trafia się jeden plemnik czarny, pytając: - Ku..a, co ja tu robię?


Małż dostał od Asi pod choinkę zestaw bielizny termicznej. Koszulka, rajstopy i kominiarka. Przymierzył wieczorem i... wyglądał w tym zestawie dokładnie jak ów czarny plemnik! Brak tylko wypustki na czubku głowy... Zdjęcia nie zamieszczę, w obawie o życie własne. Córci tylko wysłałam...


***


Wspomnieniowa książka Jacka Fedorowicza szalenie mi się podobała! Głównie poprzez osadzenie w konkretnych punktach Trójmiasta, częściowo nadal istniejących, częściowo przekształconych. Jak słynny klub studencki ,,Żak'' od jakiegoś czasu zamieniony w siedzibę Rady Miasta.


Zabawne  anegdotki, barwne opisy życia młodych ludzi w latach 60-tych, gdy ja byłam jeszcze dzieciakiem, ale coś tam się słyszało o ,,tych wariatach-studentach''... I duma, że tyle wspaniałych postaci właśnie z Trójmiasta w świat szeroki wyruszyło. Bo prócz wymienionych wcześniej - Kobieli, Cybulskiego, samego Fedorowicza - to jeszcze i Niemen przecie, i Tadeusz Chyła, i  reżyser Wowo Bielicki, i rodzina Afanasjewów, itp.


***


Bezpośrednio po przeczytaniu ostatniej strony Fedorowicza, chwyciłam ,,Seks, sztukę i alkohol. Życie towarzyskie lat 60-tych.'' Tu już rzecz ujęta w aspekcie ogólnopolskim.


O seksie w książce niewiele. Za to o alkoholu?! Można mieć objawy kaca od samego czytania. Ale oddajmy autorowi sprawiedliwość - takie były czasy! Zresztą i później też. Sama pamiętam, że przez pierwsze lata mojej pracy w szkole, średnio raz w tygodniu zarządzano zrzutę na wódkę... Jako młodą osobę trochę mnie to raziło, ale skoro się mawiało, że ,,kto nie pije, ten donosi''?...


Nie wiem, jak sprawa wyglądała w większych miejscowościach, ale w naszym grajdołku nierzadkie były sceny, gdy w kierownictwie PGR-u odbywały się kilka razy w tygodniu tak huczne balangi, że potem jakiś ,,dyżurny'' zbierał do samochodu bezwładne ciała miejscowych notabli. Z dyrektorem szkoły gminnej (bardzo czułym na tle własnego autorytetu) na czele!


Kiedy na biurowych ,,salonach'' raczyła się miejscowa elita, szeregowi pracownicy PGR-u nie pozostawali w tyle, konsumując swojską i tanią księżycówkę pędzoną według receptury grunwaldzkiej: 1000 g wody, 400 g cukru, 10 g drożdży...


Tzw. ,,opieranie sprawy o bufet'' stanowiło podstawowy sposób załatwiania wszelkich spraw urzędowych i handlowych. Na niższych szczeblach wystarczała zwykła czysta, na wyższych jarzębiaki, winiaki luksusowe, koniaki gruzińskie itp. Choć odbiorcy z górnej półki też między Wartą a Bugiem woleli zwykłą ,,strażacką''...


***


Proceder alkoholowo-pracowy był tak powszechny, że praktycznie w każdym polskim filmie do momentu ,,odnowy'' się pojawia. Każdy ,,nowy'' musiał się wkupić flaszką. Każdy nagrodzony za cokolwiek kolegom postawić. Dziś praktycznie rzecz nie do pojęcia... Bo jeśli już, to zdecydowanie poza miejscem pracy. Ale pół wieku musiało minąć!



12 komentarzy:

  1. ~matka-dzieciom12 stycznia 2014 04:53

    Nie tylko szeregowi robili słuszny bimber - poważni ludzie na stanowiskach także, potem odbywały się spotkania towarzyskie połączone z degustacją, porównywano przejrzystość i bukiet, wymieniano doświadczenia. Muszę powiedzieć, że jak pamiętam wyroby znajomych bywały lepsze niż cysto cerwono kapslowano.

    Bardzom ciekawa owego plemnika - jednak rozumiem, że nie dane będzie mi nacieszyć się.... szkoda.

    OdpowiedzUsuń
  2. ,,Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o seksie, ale wstydzicie się zapytać to mój ulubiony film Woody Allena!
    A Fedorowicza muszę nabyć. Autobiografie bowiem lubię mieć własne... żeby bazgrać po marginesach:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nieraz i mnie brała ochota, by pobazgrać. Ale jakieś opory zawsze miałam. Jednak skoro Ty, to i ja się może odważę?...

    OdpowiedzUsuń
  4. Też mamy za sobą ,,pędny'' epizod. Naszą specjalnością była kawówka...

    OdpowiedzUsuń
  5. Mama zawsze mi wpajała, że nie wolno pisać po książkach, bo się niszczą.
    Niedawno się odważyłam robić zapiski -jestem z siebie dumna ;))

    OdpowiedzUsuń
  6. Czyli coś w tym jest!

    OdpowiedzUsuń
  7. Juz nie pija? Jeszcze jedna tradycja idize do lamusa?

    W biurze pilo sie ostro, do upadlego wedle zasady po nas to chcoby potop...Raz napilismy sie bardzo patriotycznie, z powodu Cudu Nad Wisla, krew nam grala razno wiec pozabieralismy pijacym damom szminki i w calym biurowcu wlaczywszy w to komitet partyjny orlom domalowalismy korony, a bylo przy tym spiewania, dumy i uciechy...innym razem pan kierownik upil sie na smutno, za ze okazja byl 8 marca, z dobrego serca zaczal rozdawac paniom "mokwy" czyli marynistyczne oryginaly olejne. Calos byla zorganizowana calkiem przyzwoicie. Grupa najmlodszych zbierala "mokwy" z gabinetow i innych pomieszczen, inna (nieco starsza) do ktorej sam sie zaliczalem pakowala obrazy owijajac w Trybune Ludu przy uzyciu tasmy samoklejacej, na koncu stal podtrzymywany przez najbardzej zawansowanych pracownikow, pan kierownik i wreczal podarki z okolicznosciwa przmowa...

    Cale szczescie ze przed wejsciem do budynku ustawil sie nasz wierny pan E. sekretarka i Mokwy odbieral a opornym wspominal cos o obiciu mordy i powiadomieniu milicji. Nie musze dodac ze wsystki Mokwy zostaly odzyzkane i juz bez wielkiego celebracji chylkiem powieszone ponownie.
    Zreszta nieodzalowany E. sekretarka, uwinal sie rowniez z koronami. Gdy pojawilem sie nastepnego dnia w pracy., zastalem tam pana E. przepisujacego moj tekst. Zerknlem na godla a tam zwykle komunistyczne ptaszysko (wtedy mowiono orzel piastowski) widzac moj zdziwiony wzrok, pan E. mruknal - inne orly tez wziely prysznic...

    Tekst zrobil sie nagle o moim nieodzalowanym pracowniku, niezastapionej sekretarce panu E., homoseksualiscie ktorego bronilem i strzeglem przed niecnymi osobnikami. Gdy odchodzilem z firmy mojemu nastepcy krotko wyjsnilem, ze jezeli dojdzie do mnie ze skrzywdzil pana E., bedzie mila ze mna osobiscie doczynienia...slowa dotrzymalem ale jest to juz inna historia.

    PS. Woody Allen, czy to ten moralista co to molestowal jedna wlasna corke a z druga sie ozenil? To ten sam co nipotrafi naczyc sie niczego a chce poucac innych?
    Pytam tylko z ciekawosci.

    Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
  8. A czy wiesz, że Mokwa rodem z tej samej wsi, co moja śp. Teściowa najlepsza pod słońcem? Chałupa w chałupę...

    OdpowiedzUsuń
  9. To maz z Môlôrë? A jakas Mokwe posiada?

    Moja nauczycielka spiewu byla Ceynowa wnuczka Floriana. Spiewalem po kaszubsci ile wlezie do mutacji. Po mutacji wywalila mnie z choru na zbity pysk choc pozostalem jej ulubiencem...

    OdpowiedzUsuń
  10. Mąż nie z Malar konkretnie, raczej z Ostrowa Wielkiego na Wdzydzach. Ale Mama z Malar! Kuzynka osobistego męża, zgoda biskupa była potrzebna na ślub, bo nazwiska takie same...

    OdpowiedzUsuń
  11. No to jestem uprzywilejowany, dziękuję
    Film Allena pamiętam i czarnego plemnika też.
    W filmie była jeszcze owca Daisy, bohaterka naszych domowych powiedzonek.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  12. Faktycznie!Owieczka mi z pamięci uleciała, ale przypomniałeś!

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...