piątek, 17 stycznia 2014

Z inspiracji śniadaniowej tv

Ze dwa dni temu jednym uchem (bo jeszcze drzemałam) wyłowiłam pytanie: czy możliwa jest przyjaźń z szefem?


Dyskusji nie słyszałam, albowiem przysnęłam na dobre. Ale rzecz mnie w jakimś stopniu zaciekawiła.


Osobiście miałam to szczęście, że z trojgiem z dziewięciorga moich szefów się przyjaźniłam. Statystycznie 33,33%. Chyba nieźle?


Pierwszy szef-przyjaciel to był Staszek, mąż mojej Magdy. Zanim został moim dyrektorem, byliśmy już bardzo zżyci. Mnóstwo nocy przesiedzianych przy brydżu, wspólne wakacje itp. Nasze dzieciaki też się trzymały razem...


Nigdy wcześniej ani później się tak nie starałam, by wszystkie zadania wykonywać naprawdę na maksa. Żeby nie podpaść ani nie dać pretekstu do plotek. I aby nie usłyszeć od Stasia zdania zaczynającego się od ,,koleżanko''. Bo to oznaczało, że nagrabiłam!


Pamiętam sytuację, gdy zdarzyło mi się haniebnie zaspać. Dotarłam dopiero na drugą lekcję. W życiu się tak nie wstydziłam jak tego dnia, gdy szłam ,,ze spuszczoną głową, powoli'' do gabinetu, by się pokajać i przyznać do ,,zbrodni''!


Pewnego rodzaju ceną za tę przyjaźń z szefem był fakt, że mimo nienagannej pracy nie mogłam absolutnie przez te kilka lat liczyć na dyrektorską nagrodę. Staszek uczciwie zapowiedział to na forum prywatnym swojej żonie, mnie, swojemu kuzynowi Przemkowi i jeszcze jednej przyjaciółce, Basi.


Parę lat później, w drugiej mojej szkole, szefową została  inna moja przyjaciółka, Stasia. W tym momencie  nasza przyjaźń doznała chwilowego uszczerbku, z mojej wyłącznie winy. Bowiem w przededniu wyboru poddałam w wątpliwość kwestię, czy Stasia się na dyrekcję nadaje. Dlaczego? Bo zawsze była za dobra dla wszystkich! A szef musi przecież czasem ochrzanić, wytyk służbowy udzielić itp.


Na szczęście szybko chwilowe nieporozumienie zostało zapomniane i nasz współpraca przez 5 lat była bardzo sympatyczna. W ogóle to był złoty wiek placówki! Grono zgrane, chciało nam się nie tylko robić to, co w planie, ale i sporo ponad! Stasia matczyną niemal opieką otaczała swoje ,,owieczki''. Zawsze na posiedzenia Rady Pedagogicznej szykowała swoją słynną sałatkę z twarogu, ogórków i pomidorów (ogromną michę!) albo wielką porcję zapiekanki wg Karolci, naszej matematyczki...


Po Stasi funkcję dyrektora objął Jarek K. Nie znałam go wcześniej, wiedziałam, że to absolwent naszej szkoły,  że jest wuefistą w ogólniaku, że wiele lat uczyła u nas jego mama, która w klasach I-III była wychowawczynią mojego Pierworodnego. I tyle!


Z Jarkiem - cudownym człowiekiem - zaprzyjaźniałam się powoli, ale systematycznie. Dopiero po ponad dwóch latach przeszliśmy na ,,ty'', a na dobre zbliżył nas wyjazd na Zieloną Szkołę. Gdy odchodził od nas, rok przed końcem kadencji, prawie wszyscy ryczeliśmy... Trudno jednak było próbować trzymać siłą kogoś, komu naprawdę należała się ,,wyższa półka''... Za kreatywność, sprawiedliwość, ludzkie podejście, za całokształt!


Oj, zapomniałam jeszcze o Zygusiu. Może trudno tu mówić o przyjaźni, bo to był szef młodszy o niemal całe pokolenie. Niemniej to za nim odeszłyśmy z koleżanką Alą ze szkoły w S. I był moim pierwszym dyrektorem w grajdołku, a przedtem ostatnim w S. Wesoły, rozrywkowy muzyk. Bardzo młodo został się za bossa, trochę przez przypadek, dużo mu trzeba było pomagać, podpowiadać. Ale warto było! Muszę też podkreślić, że gdy już poszedł wyżej, został  pierwszym nauczycielem muzyki naszej Asi. To z Zygusiem ćwiczyła pierwsze gamy i ,,Były sobie kurki trzy''...


A jak u Was z przyjaźnieniem się z szefostwem?



30 komentarzy:

  1. W latach 90 -tych miałam szefową noszącą popularne nazwisko na K. Wróciłam do pracy po urlopie wychowawczym. Moje dziecko niestety zaczęło chorować, więc czasami chodziłam na zwolnienia lekarskie. Nie były to długie i częste nieobecności - ale były. Co się nasłuchałam, to moje. Miała do mnie pretensje, że dziecko choruje, tak jakbym specjalnie zarażała syna. Najgorsze było to,że robiła mi te dzikie awantury o zwolnienia lekarskie na dziecko przy innych pracownikach. Do dziś pamiętam jej wykrzywioną złością twarz.
    Pani K. dobrze wiedziała jak to jest, kiedy dzieciak niedomaga, bo była matką bardzo chorowitej córki - i co z tego. Nie chciała, nie umiała, nie potrafiła zrozumieć.
    Ponadto nie można było mieć innego zdania niż szefowa. Bo to co mówiła było jedynie słuszne.
    Byłam wtedy młoda i głupia. Dałam się zastraszyć.
    W życiu zawodowym szefowali mi mężczyźni i kobiety. Zdecydowanie wolę szefa mężczyznę.

    OdpowiedzUsuń
  2. to było wykluczone - za duży dystans, ja byłam pracownicą przy taśmie a dyrekcja piętro wyżej spoglądała na halę produkcyjną przez szybę.
    Pracowałam też z mężem i nie było lekko, zawsze stawał po stronie klienta, były pretensje i przenosiły się na grunt domowy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tylko z jednym szefem darłam koty, bo było o co i nawet inni mnie popierali - nagród nie było i nawet nie oczekiwałam, ale też mnie nie karał, bo sam wiedział, że byłoby to jaskrawe przegięcie.
    Z dwojgiem następnych żyłam w znacznej obopólnej przyjaźni, byłam często i "wysoko" nagradzana, co wynikało z mojej pracy - tak na wszelki wypadek dawałam z siebie znacznie więcej, niż wymagano i tym samym moje nagrody nie były nikomu solą w oku. A ja się często uharowywałam jak przysłowiowy wół. - Kiedy później sama szefowałam... i musiałam nagradzać, wyjątkowo starannie dobierałam motywy w opisie, by wszystkich były przejrzyste, zrozumiałe. A tak przy tej okazji dochodziło do weryfikacji tych przyjaźni. Zrozumiałam też, że znacznie łatwiej jest przyjmować, niż dawać - taka jakby odwrotność do zwykle pojmowanego.... - Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przyjazń z szefem? Nigdy! Po prostu większość ludzi nie bardzo umie połączyć te dwie sprawy. Z moich doświadczeń wynikało, że w pracy najlepiej nie mieć żadnej przyjaciółki lub przyjaciela - ze wszystkimi
    w zgodzie, ale bez powierzania komukolwiek swych sekretów. A praca z mężem w jednej firmie ? MASAKRA- 24 na dobę jesteś wtedy w pracy.
    Raz pracowałam ze ślubnym w firmie państwowej, drugi raz w prywatnym biznesie. I to dopiero była Bonanza!!! Niech żyje emerytura!!!
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zawsze było zbyt ciężko się przyjaźnić z szefem, z różnych powodów. Teraz jest trochę inaczej, mam dobry kontakt z szefami w pracy, ale zawsze się staram o tym co bardziej prywatne jednak rozmawiać poza pracą i tak jak napisałaś: to, że z kimś jestem bliżej sprawia że jeszcze bardziej staram się czemuś nie uchybić i jak najlepiej wykonać swoje obowiązki, zwyczajnie byłoby mi głupio...
    Pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak narazie w swoim życiu mam doświadczenie tylko z jedną firmą. I o ile z głównymi dyrektorami mam mało do czynienia to bezpośrednio nad sobą miałam do niedawna jedną panią kierownik, a teraz od kilkunastu dni mam nową. I z jedną i z drugą(ta nowa pracowała z nami wcześniej już) mam bardzo dobre stosunki:) Może to nie przyjaźń, ale bardzo bliskie koleżeństwo tak i mam nadzieję, że tak pozostanie:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie mam najlepszych doświadczeń na tym polu. Jeden "zaprzyjaźniony" szef wrobił mnie w jedno wielkie g****, z którego wyszłam obronną ręką dopiero po potyczce sądowej, z drugim "zaprzyjaźnionym" nie odzywam się od przeszło 7 lat.
    Dla mnie szef to facet (miałam 3 epizody z babami i zaprawdę never ever, ostatnia to kumulacja wszelkich złych cech), szef to pracodawca i owszem możemy wyjść poza ramy pracowe, ale należy zachować duży dystans i zero spoufalania się oraz w pracy nie ma przyjaźni. Niestety wszystko przerobiłam na własnym tyłku i niby z każdym doświadczeniem jestem mądrzejsza, ale z każdym kolejnym obrywam mocniej i dłużej do siebie dochodzę.
    Ale cieszy mnie, że inni mają lepsze doświadczenia i to mnie, mimo wszystko buduje, że w życiu, tym zawodowym, może być normalnie.

    OdpowiedzUsuń
  8. ~Rafał vel lipton_ER18 stycznia 2014 07:37

    masz jakiś meil bo sprawę mam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. kiedyś zatrudnił mnie dobry znajomy rodziny. on miał swojego człowieka, ale ja nie miałam żadnego wsparcia. żadnego "proszę" ani 'przepraszam", tylko "na tym polega twoja robota". owszem, ale kobiecie potrzeba czegoś więcej.! w życiu nie czułam się tak potwornie emocjonalnie wydrenowana. na pożegnanie zapytał, czy chciałabym jeszcze z nim pracować. powiedziałam, że nigdy! wolę schody pod górę zamiatać!
    i nawet kiedyś faktycznie sprzątałam przez parę tygodni.
    inny z kolei szef stał się szybko cudownym znajomym. chętnie współpracowaliśmy przy kilku projektach. jego ulubione polecenie służbowe brzmiało "pamięć masz po to, by wiedzieć, gdzie masz co zapisane". czyli- nie musisz się spinać, ale być skuteczna.

    OdpowiedzUsuń
  10. Przyjaźń z szefem/ową jest możliwa. Po pracy. I pod warunkiem, że obie strony znają swoje miejsce w szeregu.

    OdpowiedzUsuń
  11. Krótko, zwięźle i mądrze! Samo sedno!

    OdpowiedzUsuń
  12. Z dobrym szefem aż się chce pracować. Z głupim lub złośliwym każdy dzień to mordęga...

    OdpowiedzUsuń
  13. Widać miałam szczęście, bo mnie żaden z zaprzyjaźnionych nigdy nie zawiódł.

    OdpowiedzUsuń
  14. Więc życzę Ci, by tak było nadal!

    OdpowiedzUsuń
  15. Bo to chyba na tym polega - u zaprzyjaźnionego musisz się starać. Wtedy przyjaźń nie zostanie narażona na szwank.

    OdpowiedzUsuń
  16. Z mężem na szczęście nie pracowałam nigdy. Ale w szkole było kilka małżeństw i bywało różnie...

    OdpowiedzUsuń
  17. Też miałam poważny dylemat, gdy raz w życiu to mnie przypadło przyznać nagrody! W swoim mniemaniu zrobiłam to sprawiedliwie, ale kto wie, co pomyśleli nienagrodzeni?...

    OdpowiedzUsuń
  18. Też bym z Osobistym za nic nie chciała pracować! Oj, działoby się...

    OdpowiedzUsuń
  19. Tak, z facetami jakoś konkretniej i ,,zdrowiej''. Choć jeden z moich też wściekał się o zwolnienia na opiekę nad dzieckiem okropnie. Jednak gdy sam posiadł chorowitego potomka, zmienił nastawienie o 180 stopni. Wypytywał, doradzał, proponował wizyty u znajomych specjalistów. Nawet, gdy wracałam, potrafił zapytać, czy aby na pewno dziecko już zdrowe.

    OdpowiedzUsuń
  20. ~matka-dzieciom18 stycznia 2014 16:24

    Różnie bywało. Jednak uważam, że w pracy - szef to szef, poza pracą miejsce na inne relacje. I to nieistotne, czy facet czy kobieta - liczy się fachowość - może kobiety maja nieco więcej empatii. Ale tez zauważam, że paniom panie chętniej skrzydeł podcinają.

    Z jedna szefową wyjątkowo źle mi się pracowało - ale to nie tyle brak fachowości szkodził, tylko nadczynność tarczycy - emocje rozbuchane do niemożliwości, aż chciało się co rano przypominać "weź pigułkę, weź pigułkę". I niegdyś jeden szef - w innej pracy mi nie leżał - leniwy okrutnie, decyzji sam za nic nie podjął - wszystko zań wicedyrektorka robiła - sukcesy zaś przypisywał sobie, a jakże - ale klęski były cudze.

    Z mężem - pozabijalibyśmy się po dwóch dniach, gdyby był dyrektorem moim.

    OdpowiedzUsuń
  21. Nie czuję się miarodajnym w responsie na tak postawioną kwestyję...:) To rękodajnych moich byłoby pytać potrzeba...:)
    Kłaniam nisko:)

    OdpowiedzUsuń
  22. Co do kobiet-szefowych pełna zgoda. Bywa pani empatyczna, ale ,,podcinające'' chyba częściej się trafiają...

    OdpowiedzUsuń
  23. Nigdyś Waćpan nie bywał pod naczalstwem jakowymś?

    OdpowiedzUsuń
  24. jak na razie natrafiłam na baby..wyjątkowo nie nadające się do zaprzyjaźnienia...a niektóre nawet do polubienia...

    może kiedyś trafię na szefa-faceta? bo ten, z którym miałam kiedyś do czynienia, to pantoflarz i niezbyt na dodatek wychowany..jakaś masssakra...

    i podpisuję się pod Nivejką.

    OdpowiedzUsuń
  25. Całe życie z babami-szefami? Straszne!

    OdpowiedzUsuń
  26. A czemuż nie? Bywałem, bywałem... jenom na to, jakie ćwierć wieku temu, własnego był przedsięwzięcia założył, iżby pod głupszemi od siebie robić nie musieć...:)
    Kłaniam nisko:)

    OdpowiedzUsuń
  27. Podałem kiedyś pomocną dłoń przyjacielowi który został szefem firmy.
    Naiwnie sądziłem, że to nic nie zmieni w naszych relacjach. Od kilku lat nie pracuję już tam, a przyjaźń skończyła się a we mnie pozostało pytanie czy w ogóle istniała.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  28. Widać to nie był przyjaciel!

    OdpowiedzUsuń
  29. Szczęsny, komu się tak zdarzyło...

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...