sobota, 8 lutego 2014

Nie rozumiem...

Moja piątkowa wyprawa do Gdyni miała 3 cele:


1. odbiór sześciu kryminałków od pani Marzenki ze sklepu


2. odwiedzenie cioci Ireny


3. cel główny - zaopatrzenie się w akcesoria na sobotni koncert country. Informacja o koncercie zawierała bowiem sugestię, by przyjść w odpowiednim stroju. Czyli ,,na kowbojsko'' mniej więcej.


Akurat na tzw. podorędziu nie posiadaliśmy niczego odpowiedniego. Ani dla Małża (poza dżinsami, oczywiście), ani dla mnie. Mojego poskramiacza bydlątek udało się stosunkowo łatwo i tanio przyodziać. Za niecałe 30 złotych nabyłam mu flanelową koszulę w kratę oraz ,,prawie'' kowbojski kapelusz.


Szukając czegoś dla siebie trafiłam do kilku ciuchlandów. W jednym zwydatkowałam się na 12,50, nabywając białą haftowaną bluzeczkę z bufkami. Tylko ociupinkę przyciasną... Aby zatuszować ,,boczki'', dokupiłam za piątaka dżinsową kamizelkę. Spódnicę miała dostarczyć Asia, bo jej kilka takich folkowych w ciągu ostatnich dwóch lat podarowałam. Obiecała mi też stosowny czerwony kapelusz, w dodatku bardzo karnawałowy, bo  z cekinami!


Małż mi się zaprezentował w stroju, uzupełnionym o chusteczkę zawiązaną na szyi, no John Wayne po prostu! Tylko z bardziej inteligentnym wyrazem twarzy...


Ze mną gorzej! Nijak się nie mogłam sobie spodobać w zakupionych nabytkach... Nagle przypomniałam sobie, że mam jeszcze coś. Taką bawełnianą koszulkę z długim rękawem, z maszynowym haftem, bardzo ,,amerykańskim''. Do tego falbaniasta dżinsowa spódnica.Jako-tako się to prezentowało. Uznawszy, że lepiej nie będzie, przestałam kombinować!


I teraz przechodzę do tego, czego nie rozumiem. Na koncert przybyło ok. 90 osób. Z tego za przebranych stosownie można by uznać ok. dziesięciu-dwunastu panów. A pań? Poza mną i gospodynią wieczoru -Anią (w kapeluszu bardzo a propos, choć poza tym ,,cywilnie'') - ZERO! Dlaczego? Wydawać by się mogło, że to strój wdzięczny. Nic szpecącego przecież... Ani uwłaczającego.


Jakieś teorie mi chodzą po głowie na temat. Może dlatego panowie chętniejsi, że jednak kowboj to kowboj! Silny, odważny, na trudy odporny, przy tym najczęściej uzbrojony nielicho. Czasem wręcz rewolwerowiec!


A westernowe damy? Taki ,,dodatek''  do panów zaledwie... No, wyjątki bywały, ot choćby słynna Kate Ballou. Ale jedna jaskółka... Wiadomo! Na drugim biegunie nieco bardziej wyraziste ,,damy'' z saloonów. No, tu ewentualna kreacja wymagałaby sporej odwagi, a i panie na koncercie obecne w zdecydowanej przewadze w wieku mocno postbalzakowskim. Więc ,,nie uchodzi''!


Tak sobie na prywatny użytek ad hoc wyjaśniłam zjawisko. A przy okazji pytanko do Was - kiedy się ostatnio przebraliście? I za kogo lub za co?

13 komentarzy:

  1. Chyba w szkole podstawowej...Ale swoim postem narobiłaś mi smaka - chyba poszukać jakiegoś balu przebierańców:D

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Klarka Mrozek9 lutego 2014 00:58

    jak mam czasem cudze dzieci pod opieką to się przebieram za babę jagę albo w jakieś zwierzątko, ale tylko w domu

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatni raz na harcerskiej imprezce mojej drużyny kilka lat temu. Był to "Bal w Hollywood".Wśród rożnych słynnych gwiazd ja byłam Indianką z filmu "Winnetou". A tak w ogóle to prawie na każdym obozie harcerskim była jakaś okazja do przebierania. Nasza obozowa kadra zawsze nader ochoczo brała udział w takich przebierankach.
    Jak jeszcze pracowałam zawodowo, to moje grono pedagogiczne często organizowało zabawne imprezki: Dzień kobiet, Dzień chłopca ( panowie obowiązkowo w krótkich spodenkach, panie w mini spódniczkach, kitkach z kokardkami), czy biesiady ze śpiewami przy gitarach, gdzie obowiązywał styl country. Dzięki Zgago - przypomniałam sobie miłe chwile...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ostatnio - 1 lutego, bawiliśmy się w Casino Royale ze znajomymi na "domówce", więc trzeba było się przebrać albo za Bonda, albo za jego dziewczynę (jak pamiętacie z filmów, mają zawsze niesamowite, seksowne suknie). Żałowałam, że moje hormonalne zaniki nie pozwalają mi jeszcze być 100% Jamesem, gdyż tę postać filmową uwielbiam. Musiałam znów być sexy, nuda!!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. O, to słodkie, rozczuliłaś mnie... Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajnie miałaś i na dodatek mąż kooperował, do czego mojego ciężko namówić. Uwielbiam się przebierać i udawać jakąś inną osobę, ale okazji mało! Może trzebaby dla takich jak ja (i chyba Ty też) założyć klub, w którym, powiedzmy raz na miesiąc, byłaby przebierana impreza. Ogłaszałoby się wcześniej jakiś temat, np. "Koniec świata", "Potop szwedzki", "19-ty wiek", "Afryka" czy "Pop-Art", i hajda!

    OdpowiedzUsuń
  7. ~matka-dzieciom9 lutego 2014 13:27

    za młodszą :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ha! W co by się tu odziać na koniec świata?...:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Znam ten ból! Też bym wolała pić martini...

    OdpowiedzUsuń
  10. Właśnie w szkole się w ostatnich latach pracy często przebierałam. A to za krasnoludka, a to za czarownicę... Fajnie było!

    OdpowiedzUsuń
  11. A na zewnątrz nie, bo nie ma okazji, czy żeby się nie ośmieszyć? Chyba to pierwsze, bo o drugie Cię nie podejrzewam!

    OdpowiedzUsuń
  12. Bo po co za starszą?... To i tak się zdarzy! :)

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...