sobota, 3 maja 2014

Święty Gaj i... czarownica

Z okazji 3 maja nastawiliśmy  naszą ,,Ziutkę'', czyli gps-a, na miejsce śmierci św. Wojciecha. Jakieś siedemdziesiąt kilometrów od grajdołka. Urozmaiciły nam mocno podróż objazdy, wszak kraj wciąż ,,w budowie''. Słonko świeciło mimo chłodu (11 stopni), więc podziwialiśmy zielono-żółte krajobrazy kwitnącym rzepakiem stojące.


Małż uparł się, by zobaczyć resztki grodziska, gdzie Prusowie rozpoznawszy biskupa jako personę non grata, obrzucili biednego Wojciecha kamieniami. Niestety, nie udało się nam trafić. Erka tylko zaznała radości bezowocnej (jak zawsze) pogoni za trzema sarenkami...


Bez problemu natomiast trafiliśmy do wsi Święty Gaj, na której krańcu stoi ołtarz. W miejscu, gdzie biskupa Wojciecha ostatecznie zamordowano. Trochę nas rozbawiło przedstawienie biografii świętego w formie czternastu mini-kapliczek z płaskorzeźbami, na podobieństwo Drogi Krzyżowej.


W drodze powrotnej zawitaliśmy do ulubionej kawiarenki w Sztumie, tuż obok zamku. Zjedliśmy półtora ogromnego pieczonego ziemniaka z nadziewką ze szpinaku i łososia. Pycha! Pani kelnerka znów mi wymyśliła nowego drinka - na bazie ,,luksusowej ogórkowej''. Doznanie smakowe absolutnie rewelacyjne!


***


A teraz o czarownicy.


Moja poznańska Marysia nie raz i nie dwa sama siebie tak nazywała. - Możecie się śmiać, ale ja mam jakiś dodatkowy zmysł! - powtarzała często. Traktowałam to zawsze z przymrużeniem oka, bom przecie racjonalistka.


Gdy w piątek odjeżdżała od nas, chciałam, by zabrała sporą pozostałość cramble'a, bo nam nie za bardzo wolno słodkie jeść. - Zostawcie sobie, na pewno jacyś goście w sobotę do was przyjdą! - twierdziła Marysia. - No nie, nikt się nie zjawi, na sto procent...  - oponowałam. - Zobaczycie, będą goście! - uparła się.


Wyjeżdżając dziś, zapomniałam komórki. Zaraz po powrocie sprawdziłam, czy nikt nie dzwonił. Owszem, nasz przyjaciel Kazimierz odzywał się około południa. Oddzwoniłam, i... - Jesteśmy parę kilometrów od was, zwiedzamy sobie Żuławy! Możemy wpaść na herbatkę? - usłyszałam.


I co? Maryśka jest czarownicą! A ciasto się bardzo przydało...


Gości podjęliśmy na tarasie, przyoblekłszy stół w nabyty dopiero co polarowy obrus. Aby chłodu nie doznać, rozpaliliśmy nasz ogniskowy grill. Z zapowiedzianej przez Kazia ,,pół-godzinki'' zrobiły się przemiłe trzy... Był i spacerek do naszego zabytku z naprzeciwka, i degustacja moich nalewek. Tak właśnie święciliśmy 3 maja!


***


Tak tu się ostatnio  rozgaduję niemal co dzień, jakby na zapas. Bo już najbliższy tydzień, a tym bardziej następny, będą jałowe nieco, jeśli chodzi o blogogryzmoły. Z racji przybycia Sister i Szwagra. Oraz naszych zaplanowanych peregrynacji... Potem  z kolei nastąpi  remont. Normalizacja przewidziana na koniec maja!

8 komentarzy:

  1. a widzisz..bo te Maryśki to tak mają...ja już nawet nie myślę o myciu samochodu, bo albowiem od razu pada...

    i miło,że było miło,chociaż zimno:)


    u nas maturowo...to wiesz...ale przeżyjemy:)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Juz po świętach szkoda że te ostatnie 2 dni takie zimne-;))

    OdpowiedzUsuń
  3. Od środy coraz cieplej, deszcze i burze z gradem. Byle ten ostatni nie spadł na nasze ogródki!

    OdpowiedzUsuń
  4. Wyobraź sobie, że i dziś mieliśmy gości! Zupełnie niespodziewanych... To już prawdziwe jasnowidztwo musi być:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mile spędzony dzień wczoraj mieliście:)

    Ja też czasem ważam siebie za czarownice;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja nie miewam proroczych wizji, niestety....

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj! Dzięki za dobre słowo...

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...