Wczoraj wybraliśmy się do Teatru Leśnego we Wrzeszczu na ,,Świętojańskie bluesowanie''. Uczta duchowa, owszem, ciało natomiast cierpiało... Zimnisko straszne, do tego na koniec trzeciego występu (Asi z zespołem) jak nagle lunęło! W strugach deszczu ewakuowaliśmy się do auta... I zaraz ogrzewanie w ruch. Taki to lata początek, ,,taki mamy klimat''...
***
Dziś zebranie koła gospodyń. Jako kobitki zapobiegliwe już dyskutowałyśmy o przygotowaniach do dożynek wiejskich i gminnych, o pleceniu wieńca itp. Zboża jeszcze wprawdzie zieloniutkie, ale planować trzeba. Co kiedy zebrać, w jakiej ilości itp.
Coraz większą mam tremę przed niedzielnym konkursem kulinarnym. Następnym razem, o ile w ogóle, zgłoszę się raczej z jakąś nalewką niż z daniem mięsnym. Już mi się pomalutku maceruje tegoroczna ratafia, na razie w słoju tylko truskawki i czereśnie. Za moment dołączą czerwone porzeczki, potem może garść poziomek? Jeszcze później jagody, a na finał wiśnie. Cukru będzie ilość minimalna, stawiam na produkt półwytrawny tym razem.
***
Pigwowcom moim coś odbiło, fragmentarycznie kwitną oba po raz drugi. Ciekawe, czy zawiążą dodatkowe owoce? Ten większy mógłby, bo na razie między liśćmi bardzo ubogo...
Tymczasem z torebeczki nasion pod nazwą ,,divokie kvety'' (dzikie kwiaty) rzeczywiście wyrosły głównie chabry, kąkole i... polne maki! Mam prawdziwą łąkę na tarasie!
***
Pamiętam, że Babcia z płatków chabrów robiła wino. Niewielką ilość, dawkowaną li i jedynie ,,dla zdrowotności''. Na co ów przedziwny w kolorze kordiał miał pomagać? Nie wiem, bo raczej Mamie i Tacie był tylko serwowany. My-dziewczynki czasem dostawałyśmy po odrobinie wina z dzikiego głogu, gdy zaczynało się przeziębienie. Głóg był zbierany na Półwyspie Helskim, jakoś pod koniec lata. Żmudne niezwykle było wydłubywanie pesteczek...
Przepisy na te cuda odeszły wraz z Babcią. Mama nijakiej estymy ku domowym winom nie miała! Ja generalnie też nie lubię, bo to przeważnie trunki bardzo słodkie, a przez to ciężkie. Niemniej tęsknię za widokiem gąsiorków i słojów, wypełnionych niesamowitymi barwami...
***
Za to nie wyobrażam sobie, by przez całe lato mogło choć przez chwilę zabraknąć w kuchennym krajobrazie kamiennego garnka z małosolnymi! Aktualnie trzeci rzut się z wolna kisi... Gdy już zostaje 5-6 sztuk bardzo ,,dużosolnych'', produkuję zupę ogórkową. I natychmiast nastawiam następną porcję! I tak mniej więcej do końca sierpnia...
w sprawie ogórków - za każdym razem myję garnek i nastawiam wszystko od początku, natomiast znajoma zalewa nowe ogórki wodą ze starych mówiąc, że tak będzie szybciej. A jak Ty robisz?
OdpowiedzUsuńOj, jak ja kocham małosolne.. Tu w UK przywozą nam do sklepu ogóraski z PL i koper do zakiszenia z innymi składnikami potrzebnymi.
OdpowiedzUsuńMusowo muszą byc małosolne!
To chyba nie był głóg, ten na półwyspie, to raczej owoce rosa canina.Wyczyszczanie tych owoców z cholernych kłujących pestek to chyba rodzaj kary za przewinienia wszelakie. Mój patent na ogórki małosolne (by prędko były) to obcinanie im koniuszków. Ponieważ starego kopru jeszcze nie ma, daję do kwaszenia zielony koperek z gałązkami i nasiona kopru, które zawsze na jesieni sobie suszę. I zawsze myję garnek i wyparzam po poprzednich ogórkach. Do kwaszenia daję 1,5 łyżki soli na litr wody, oczywiście dodaję czosnek, i kilka liści wiśni lub liść chrzanu. A jaki jest Twój patent?
OdpowiedzUsuńDo tej ratafii możesz dodać jeszcze trochę malin , jeżyn i czarnych porzeczek.A gozdziki i kilka popękanych pestek wiśniowych też dodasz?
A ta nalewka na bławatkach to może miała być lekiem na oczy? Bo generalnie wyciąg z bławatka jest lekiem na zapalenie spojówek.
Miłego;)
P.S.
A przez pół wiosny ćwierkali, że ma być upalne lato.
Nigdy nie robię małosolnych na ,,gruzach'' poprzedniej porcji. Ale moja poznańska Marysia czasem tak czyni,,, Do ratafii nie chcę dawać czarnej porzeczki, bo ona ma zbyt agresywny smak i aromat. Dlatego tylko czerwona. Jeżyny oczywiście tak! Wino bławatkowe było specjałem wyjątkowym, ale nie pamiętam na co.
OdpowiedzUsuńNo, proszę! Można i na obczyźnie się podelektować!
OdpowiedzUsuńWszystko zawsze od zera. Ale w warunkach biwakowych zdarza się wkładać nowe ogórki do starej wody. Bo czasu mało...
OdpowiedzUsuńMój ,,nie chce misie" jest pełen podziwu dla Ciebie..buziaki-;))
OdpowiedzUsuńBez względu na "atrakcje" pogodowe zazdroszę Ci Świętojańskiego Bluesowania. Lubię muzykę na żywo i wiele mogę wtedy wytrzymać. Więcej niż zwykle.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
fAKT, ŻE MUZYKA NA ŻYWO, A JESZCZE W PIĘKNYCH OKOLICZNOŚCIACH PRZYRODY - TO JEST TO!
OdpowiedzUsuńCzasem jeszcze mam takiego ,,pałera'', ale chyba coraz rzadziej...
OdpowiedzUsuń