środa, 23 lipca 2014

Beczkę soli nie z każdym można zjeść...

Szczególnie podczas urlopu. Ano, właśnie!


Paręnaście dni temu słuchałam w Trójce opowieści któregoś z dziennikarzy o dwuosobowej wyprawie samochodowej po obu Amerykach. Podróż trwała sporo czasu. I była dla obu panów świetnym sprawdzianem przyjaźni i... wzajemnej tolerancji! Sprawdzian zaliczyli na szóstkę!


Trwają wakacje. Ludzie wyjeżdżają w gronie rodziny lub przyjaciół na tydzień, dwa, czasem na dłużej. Niby w celach czysto rozrywkowo-relaksacyjnych. Czyli ma być przede wszystkim sympatycznie i przyjemnie... Bez kłótni, zgrzytów itp.


Pamiętam z młodych lat nasze coroczne  biwaki. Niemal niezmiennie w tym samym czasie (przełom czerwca-lipca) i miejscu (wyspa na Wdzydzach).  Stan osobowy circa 10-12 sztuk. Część ,,sparowana'', reszta single. Czas pobytu - 10-14 dni.


Bywało, że po tygodniu zaczynały się drobne animozje. Zaczynało wkurzać, że np. Mały nie przykłada się do żadnych obowiązków, a poza tym samowolnie wypływa przez nikogo niezauważony w poprzek jeziora, podczas gdy jego umiejętności pływackie są niewielkie. Że część dziewczyn udaje, jakoby nie potrafiły ugotować makaronu ani zrobić kanapek. Że Krzysiek, samozwańczy ogniomistrz, funduje co wieczór ponad dwumetrowy płomień, co przyciąga patrole milicji i straży parku krajobrazowego... I generuje kłopoty.


Z tej przyczyny, starsi i bogaci w doświadczenia, teraz na rocznicowe Piernikalia spotykamy się tylko  na 4-5 dni. To akurat tyle, by się doskonale bawić, ale nie zmęczyć własnym towarzystwem. Szczególnie, że, powiedzmy sobie szczerze, już jakieś starcze dziwactwa się pomału pojawiają!


Wczoraj Asia przysłała sms-a, że jakiś kryzysik w ekipie muzycznej na szwedzkiej trasie. Fakt, nigdy dotąd nie byli w takim składzie przez tydzień, 24/24! Obudziły się jakieś małe demony... Na szczęście szczera wieczorna Polaków rozmowa oczyściła atmosferę.


Pamiętam opowieść Sister o wyjeździe sprzed lat. Cztery pary, cztery dni wspólne. Jedna z pań zażyczyła sobie zawczasu dokładnego podziału dyżurów kuchennych, pełnego menu na każdy dzień, rozpiski w kwestii sprzątania domku itp. A gdy już byli na miejscu, okazało się, że kobitka potrafi rozmawiać li i jedynie o środkach czystości i przepisach kulinarnych. Jakaś krewna pani ,,perfekcyjnej'' najwidoczniej...


Wniosek: nie tak ważne miejsce urlopowe, ile kompania! Z małostrawnym towarzystwem ani Egipt nie ucieszy, ani Bali, ani Seszele... Pozostanie niesmak i poczucie, że  się w ogóle nie było na urlopie!



8 komentarzy:

  1. Może właśnie dlatego najbardziej lubimy z Frankiem wyjeżdżać sami? :) Z jednej strony czasami kusi jakiś wyjazd w większym gronie, ale jakoś tak najbardziej podoba nam się, gdy jesteśmy tylko we dwójkę i możemy chodzić własnymi ścieżkami, nie martwiąc się innymi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj :)
    Nigdy nie spędzałam urlopu ze znajomymi, jedynie z mężem, daleko od codzienności ;)
    Jedynie, wyjazdy do Rodziców, ale i tutaj czasem zdarzał się mały "zgrzyt" z siostrą o to, jak to mi dobrze w bloku, bez żadnych zmartwień, wydatków. Bzdura.
    Urlop dopiero w sierpniu, ale planów konkretnych brak, bo po remoncie kuchni jestem.
    Pozdrawiam mile ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Na ogół nie jezdziłam na "towarzyskie spędy". Ale gdy córcia była mała, jezdziłam z dwiema koleżankami- każda z nas miała po 1 córce, każda mieszkała w oddzielnym domku, więc potrzeba przebywania samej ze sobą była zapewniona. Nie gotowałyśmy, bo w pobliżu nie było żadnego zaopatrzenia, stołowałyśmy się w sąsiednich ośrodkach. Dzieciaków było tam pełno, więc smarkule miały zapewnione towarzystwo, nie tylko własne. Miałyśmy takie miejsce w lesie, ze 60 km od W-wy. Gdy już dziecię chodziło do szkoły zawsze brałam dodatkowo na wyjazdy ( góry lub zagranica) albo bratanicę albo którąś z koleżanek mojej córy. I z ulgą powitałam czas, gdy moja latorośl wreszcie wyjeżdżała sama.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Faktycznie, kompanija najważniejsza, obojętnie gdzie. A gdzie są te Piernikalia (pamiętam, że w zeszłym roku już o nich pisałaś) i czy tacy obcy jak ja mogą się załapać, czy to tylko prywatna impreza?

    OdpowiedzUsuń
  5. Impreza jest prywatna, niestety! Nazwa może mylić, bo kojarzy się trochę ,,masowo''. A to po prostu coroczne spotkanie grupy przyjaciół sprzed lat już niemal czterdziestu... Z czasu studiów.

    OdpowiedzUsuń
  6. Odrobina prywatności musi być zawsze możliwa...

    OdpowiedzUsuń
  7. Po remoncie wyjazd, choćby króciutki, na pewno Wam dobrze zrobi!

    OdpowiedzUsuń
  8. Też lubię nasze wyjazdy dwuosobowe. Ale, że na co dzień czasu mało i okazji, by spotkać się w większym składzie (bo my rozrzuceni po kraju), więc te 4-5 dni raz w roku to akurat tyle, by więzi umocnić, a nie odczuć przesytu.

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...