piątek, 17 października 2014

Bowling, bowling, bowling...

Jako wiejska baba zaściankowa, uciech światowych nieznająca, nie miałam dotąd okazji spróbować wyżej wzmiankowanej rozrywki. A szkoda...


Przygotowanie teoretyczne otrzymałam wczoraj wieczorem od mojej poznańskiej Marysi. Dowiedziałam się, jaką kulę wybrać,  i żeby skarpetki zapasowe koniecznie wziąć i ewentualnie jakiś plasterek, gdyby paluch któryś z trzech kontuzji doznał przedwcześnie, itp., itd.


Tak do końca nie byłam przekonana, czy w ogóle udział wezmę, bo przecież oferma ze mnie, jeśli idzie o sporty wszelkie. Ale jak towarzystwo ruszyło po buty, to pierwsza krzyknęłam ,,37''! Potem długo szukałam odpowiedniej kuli, bo Marysia mi radziła tak między 8 a 10. I rzeczywiście, najlepiej pasowała dziewiątka!


Pierwsze dwa rzuty poleciały do rynny. Co mnie bynajmniej nie zniechęciło, albowiem bakcyla pożarłam od razu! Spodobało się i już.


Może błędem taktycznym było to, że zamiast w grupie emerytów startowałam z młodzieżą pedagogiczną. Wśród seniorów byłabym na czele. Ale wyniki specjalnie mnie nie rajcowały. Chciałam tylko rzucać, rzucać i rzucać... Raz jedyny udało mi się obalić wszystkie dziesięć kręgli od pierwszego strzału, raz dziewięć. Większość rzutów kończyła się zerem, niestety... Raz mi nawet kula z ręki uciekła!


W pewnym momencie emeryci wymiękli, więc ich tor był wolny. Wykorzystywałam każdą okazję, by się do niego dobrać. A kiedy nasz czas się skończył, byłam akurat w mojej grupie na prowadzeniu, wyobrażacie sobie?


Warto było popróbować czegoś nowego! Paluchy już pod koniec trochę bolały, ale nic to!


***


Atrakcja bowlingowa pokryła całkowicie niedostatki w zakresie konsumpcji. Serwowane nam dania nie porwały chyba nikogo. ,,Starszyzna'' nieco marudziła... Może i słusznie, bo wiem, że w tym miejscu można zjeść całkiem przyzwoicie, byłam tam na dwóch weselach. Pewnie się szef kuchni zmienił od tej pory... Doprawienie dań plasowało się na poziomie strawy  dla przedszkolaków! Trochę też przeszkadzało nam bardzo skąpe oświetlenie szwedzkiego stołu.


Generalnie jednak uważam naszą nauczycielską imprezę za bardzo udaną! I jestem gotowa optować za rok za powtórką...


***


Dzieci mi  się ,,holendrują'' zawzięcie. Asia wraca w niedzielę z tournee po Holandii i Belgii, Pierworodny akurat tego samego dnia odlatuje do Hagi... Kto by to kiedyś pomyślał, że takich globtroterów spłodziliśmy?


***


Całe mieszkanie mam w orzechach włoskich! Codziennie biegam do dżungli z reklamówką i zbieram, co wiatry otrząsną... A że mokro, toteż suszyć orzechy trzeba. Cały parapet w kuchni zagospodarowany i pół stołu, od dziś jeszcze w dużym pokoju na stole wielka taca pełna dobra. Wydawało się, że w tym roku marny urodzaj, a jednak! Konkurencję robi mi pani Renia, nasza była woźna, też przybywa do dżungli po łupy co drugi dzień. Staram się być szybciej... A orzechy tego roku wyjątkowo drogie!


6 komentarzy:

  1. Super, że wieczór się udał:) I gratuluje wyniku! :)

    Zazdroszczę tego urodzaju orzechów... ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Urodzaj jednak mniejszy niż rok temu. I chyba już końcówka zbiorów. Dziś znalazłam najwyżej ze 20 sztuk...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ty to stosujesz ściskające za serce prologi ;)
    Moim zdaniem jest całkowicie ontologicznie logicznie prawdopodobnym, że sławiąca lokalność, zaściankowość i marynowane papryczki uczycielka spłodzi z miłośnikiem łosi właśnie GLOBTROTERÓW ;)
    Ale latania samolotami i bowlingu nie spodziewałam się, never ever, ha.

    U mnie orzechowce marnieją jeden po drugim, boję się że w przyszłym roku nie będzie co zbierać...chlip.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pierworodny też się czaił na orzech okoliczny w pobliżu rezydencji. Aliści w ramach budowy kolei metropolitalnej drzewo wycięto... A co do mnie - jeszcze wielu rzeczy możesz się nie spodziewać! Postanowiłam wszakże, iż z powodu kruchości i ulotności żywota, popróbować należy tego i owego... Na lince raczej nie skoczę, ale co do reszty?:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Daj szansę pani Reni, dla niej też te orzechy drogie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Daję, daję! Nie jestem świnia...:)

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...