niedziela, 26 kwietnia 2015

Konsumując mężnie łężnie

Obejrzeliśmy niedawno kolejny program z cyklu ,,Okrasa łamie przepisy'' i nabraliśmy ochoty na wycieczkę do Górowa Iławeckiego na Warmii. Tam bowiem sympatyczny pan Karol łamał swe przepisy nad brzegiem jeziora.


Pogoda tym razem dopisała, ciepło, słonecznie, a deszczyk tylko przelotny. Jechaliśmy gwarząc o tym i owym i napawając się okolicznościami przyrody. O żadnej innej porze roku nie uświadczy się tylu wariantów zieleni - od bladożółtego, poprzez liczne seledyny, oliwki, zieleń istnie żarówiastą, aż do butelkowej, ciemnej. Coś pięknego...


Zaopatrzeni w wydrukowaną w domu mapkę z zaznaczonymi obiektami do ,,zaliczenia'', rozpoczęliśmy zwiedzanie. Najpierw budynek, w którym dwie noce spędził w roku 1807 sam cesarz Napoleon. Na ryneczku zabytkowy ratusz z ciekawą wieżyczką i ogromnym zegarem. Potem cerkiew i kościół greko-katolicki, oba zamknięte, no trudno. Z zewnątrz też warte zobaczenia. Muzeum Gazownictwa również  zamknięte na głucho, zwiedzanie możliwe tylko po uprzednim umówieniu się... No, cóż?


Bardzo chcieliśmy  zobaczyć stary cmentarz żydowski. Niestety, nie udało się nam go zlokalizować. Szliśmy spory kawał przez miasteczko, na ulicy, gdzie się cmentarz miał znajdować, zapytani ludzie ze zdziwieniem odpowiadali: - Nie mamy pojęcia!


Dający się już we znaki głód doprowadził nas do miejscowej restauracji o dziwnie brzmiącej  nazwie. W środku puściusieńko, obsługa niewidzialna. Ale słyszalna. Zaczęliśmy ,,tumult czynić'', by zwrócić czyjąś uwagę. Bez skutku. Ani szuranie krzesłami, ani głośne rozmowy, ani pozorowany atak kokluszu nic nie dały. Odważyłam się więc zajrzeć na zaplecze i nieśmiało zapytać, czy lokal czynny.


Wyczytawszy uprzednio w sieci, iż restauracja serwuje m.in. dania regionalne, zdecydowałam się na się zawarte w tytule postu łężnie. Na Warmii dotąd nie jadałam, stąd ciekawość. Poza tym mistrzowie garnka i patelni zawsze zachęcają do podejmowania podobnego ryzyka. Małż pozostał nieufny wobec nieznanych  nowości i zamówił dania tradycyjne.


Naczekaliśmy się na realizację niemało, ale też po odgłosach dochodzących z kuchni mogliśmy wywnioskować,  że chyba nie z odmrażanych w mikrofali składników skomponowane będą nasze specjały. Z optymizmem więc czekaliśmy, kontemplując przyjemny skądinąd wystrój. Stare komody i kredensy, mnóstwo ręcznie robionych koronkowych serwetek, firanek, ozdóbek, swoiste ,,wota'' dziękczynne za wspaniale zorganizowane przyjęcia weselne lub bale charytatywne.


Na parapetach stało mnóstwo żywych roślin. Jedna z nich mnie zafascynowała do tego stopnia, że... Dobra, przyznam się, myślcie sobie, co chcecie - uszczknęłam gałązkę! Takie ukradzione ponoć najlepiej rośnie. A szkodliwość czynu przecież znikoma...


Pierwsza moja reakcja na podane danie? Śmiech! Bo oto na talerzu dostałam dwa rumiane pączki zanurzone częściowo w  pieczarkowym sosie! Niestety, o ile widok bawił, to konsumpcja znacznie mniej...


Według opisu w sieci łężnie to rodzaj pampuchów z ugotowanych i zmielonych ziemniaków, nadzianych kiszoną kapustą zasmażaną na maśle, z sosem pieczarkowym. Gdyby danie wykonała prawdziwa, doświadczona warmińska gospodyni, mogłoby być pyszne. Na pewno! W tym przypadku pampuch, choć rumiany z wierzchu,  był w środku glutowato śliski, kapusta ewidentnie surowa, a nie zasmażona, a sos kompletnie niedoprawiony. W związku z powyższym bez przyjemności żadnej zadowoliłam się jednym (jedną?)  z dwóch łężni. Sytuację uratowały całkiem przyzwoite surówki (nie z wiaderek), którymi się jakoś  zdołałam nasycić.


W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o Pieniężno, gdzie obejrzeliśmy ruiny Zamku Kapituły Warmińskiej, miejsce odwiedzane ongiś przez Mikołaja Kopernika.


Kolejne wyprawy dopiero w czerwcu.... Wciąż się przymierzamy do trochę dalszej eskapady na ścianę wschodnią - Lublin, Łańcut, Zamość. To nasza terra incognita - ziemia nieznana...





9 komentarzy:

  1. Wspólne wyjazdy i zwiedzanie ciekawych miejsc to można Ci pozazdrościć. Kiedy mój śp mąż jeszcze był sprawny fizycznie ,także często samochodem wyjeżdżaliśmy całą rodziną zwiedzać co ciekawsze miejsca tu na Śląsku i przy okazji także korzystaliśmy z naszej gastronomii.i w niedzielę nie musiałam stać przy garach. Niestety było i minęło.. Pozdrawiam serdecznie-;))

    OdpowiedzUsuń
  2. To brzmi jak pyza nadziewana zasmażoną kiszoną kapustą. I wg mnie nie jest to danie szybkie do zrobienia. Trochę mnie zawodzi w tym wypadku wyobrażnia.
    Co prawda pyzy nadziewane mięsem dobrze się mrozi- potem tylko "wrzut" na wrzątek i pogotować delikatnie od wypłynięcia ze 20 minut.
    Więc myślę, że nadziane dobrze wysmażoną kapustą też się dadzą zrobić. A sos można też mieć wcześniej przygotowany.
    Po prostu trafiliście na jakieś warmińskie niedojdy kulinarne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dopóki możemy, poznajemy kraj jak długi i szeroki...

    OdpowiedzUsuń
  4. To coś nie było gotowane, tylko smażone, dlatego wyglądało dokładnie jak pączki, tyle że bez lukru. Słyszałam jak pani mieliła ziemniaki, więc raczej odmrażania nie było. A i małżowe kartofelki do dania były świeżutko ugotowane. Kucharce zabrakło poczucia smaku po prostu...

    OdpowiedzUsuń
  5. Szkoda dania, które przy kunszcie kucharki na pewno byłoby świetne...
    Właśnie wczoraj z Mężem stwierdziłam, że każda pora roku ma to coś, ale wiosna jest najpiękniejsza!

    OdpowiedzUsuń
  6. To pewnie biedulka w trakcie klimakterium- w tym okresie życia kucharki na ogół tracą smak i dlatego bardziej są cenieni kucharze.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj
    Mnie miłośniczkę kwiecia wszelakiego zaintrygował ów kwiat. Wiesz, co to?
    Szkoda, że kuchnia polska traci czasem na wartości, bo wszak smaczną i treściwą być powinna.
    Pozdrawiam najmilej :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Niewątpliwie! A w ogóle maj.... Ech!

    OdpowiedzUsuń
  9. Nazwy rośliny nie znam, muszę pogrzebać w moich książkach, może znajdę. Jest to niewątpliwie coś, co rośnie w mieszkaniu, nie na zewnątrz, zwisa z doniczki na wszystkie strony i kwitnie drobnymi fioletowymi gronkami. LIście są szarawozielone i dość mięsiste.

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...