sobota, 23 maja 2015

Eger, ach Eger!...

Im bardziej się zbliżaliśmy do węgierskiej granicy, tym termometr w aucie pokazywał wyższą temperaturę. A wyjechaliśmy z Andrychowa o 7.30 przy plus sześciu stopniach.

W Egerze, gdy wysiadaliśmy pod naszym pensjonacikiem, było już 22. A potem wciąż cieplej, i cieplej, i cieplej. Dla ochłody, nauczona doświadczeniami z Budapesztu, korzystałam z dobrodziejstwa fontann. Nie ja jedna, jak widać...

DSC03356

Spotkanie z naszą panią gospodynią - przekomiczne! Nastawiliśmy się optymistycznie, że będziemy konwersować po angielsku. A tu niespodzianka - pani tego języka ni w ząb. Niemiecki, owszem. Ale tu z kolei nasza wiedza ogranicza się do tekstów z ,,Pancernych'' i Klossa, raczej w tej sytuacji nieprzydatnych. Jakoś jednak się udało porozumieć w kwestiach najistotniejszych. Dostaliśmy klucze i... butelkę wina na powitanie. Oraz plan miasta i wykaz nietypowych atrakcji - po polsku.

Zaczęliśmy jednak od atrakcji największej, czyli odwiedzenia Doliny Pięknej Pani, gdzie wykuto w skale kilkadziesiąt małych winiarni. Szło się dość daleko, choć dziarsko. Jednak na myśl o powrocie po degustacji nieco się zafrasowałam, jak widać...

DSC03358

Na szczęście poprzestaliśmy na dwóch kieliszkach wina - białym i czerwonym - więc powrót, choć nużący, nie był aż tak ciężki. Po drodze nabyliśmy w sklepie pyszny chleb i niesamowicie dobry twaróg - jak u nas dawnymi czasy od ,,baby z rynku''.

Pewną niedogodnością naszego pobytu okazało się usytuowanie pensjonatu. Bardzo wysoko w stosunku do centrum miasta. Rano przyjemnie się schodziło w dół, za to powroty bywały męczące. A wypuszczaliśmy się tam i z powrotem 2-3 razy dziennie.

Drugi dzień pobytu zaczęliśmy od pławienia się w termalnych basenach, co zostanie zilustrowane nieco dalej. Potem do domu, zostawić mokre ręczniki i kostiumy i w miasto. Pierwszy punkt programu to wystawa cudeniek wykonanych wyłącznie z marcepana przez wybitnego węgierskiego cukiernika, pana Kopcika. Czego tam nie było! Marcepanowe reprodukcje sławnych obrazów, ilustracji do wierszy dla dzieci (wzruszeni zobaczyliśmy naszą ,,Rzepkę''), cały salonik barokowy w całości wykonany ze słodkości, łącznie z tapetami i meblami, itp.

Tu podziwiam marcepanowy patefon, a potem zegar, który - przysięgłabym - chodził! Bo kilka minut później w pobliskiej restauracji była za dziesięć druga! Małż nie uwierzył, ja owszem...

DSC03361

 

DSC03363

Moczenie się w ,,zdrowej'' wodzie było jednym z nadrzędnych celów naszej wyprawy. Toteż wstawaliśmy niemal ,,skoroświt'', szybkie śniadanie i kilometrowy marsz do ,,Termal Furdo''. Na mniej więcej trzy godziny. W basenach głównie emeryci: tubylczy, słowaccy i polscy. Czasem trafiali się poszczególni Niemcy. Małż trochę pływał, mnie wystarczało pławienie się i ,,biczowanie''.

Pięknie wygląda ta niebieściutka woda, nieprawdaż? W słowackiej Beszenowej przeważał kolor beżowy...

 

DSC03371

W drodze do pensjonatu mijaliśmy kilka razy dziennie domek, przed którym taka oto stała rzeźba-nie rzeźba z pnia drzewa. Ciekawie też obudowano schody...

DSC03373

Trzy dni szybko minęły, pora było wracać. Ale ponieważ doba się nam kończyła wcześnie, bo o dziesiątej rano, postanowiliśmy zobaczyć coś jeszcze przed opuszczeniem Węgier. Najpierw ruszyliśmy pod zamek Sirok, gdzie okropnie wystraszyło mnie spotkanie z odyńcem. Stał sobie na środku ścieżki i wyglądał jak makieta. Dziarsko maszerowałam, gdy nagle ,,makieta'' chrumknęła donośnie i zaczęła cwałować...

Na koniec postanowiliśmy zaliczyć coś o nazwie ,,dach Węgier''. I tam natknęliśmy się na przedziwny obiekt. Tu próbuję zrozumieć, co widzę...

DSC03381

A tu już wiem: to miejsce poświęcone tragicznie zmarłym motocyklistom z całych Węgier. Z fotografiami, zniczami i mnóstwem wstążek zawiązanych na barierkach, chyba ku czci?...

DSC03382

Tyle relacji fotograficznej. Masa wrażeń jeszcze czeka na uporządkowanie. Aha! Bardzo fragmentarycznie udało się spróbować węgierskiej kuchni. Dwa razy zjadłam zupę gulaszową i  raz niby miejscowe danie z fragmentami leczo, które całkiem inaczej smakowało niż nasze, nawet już wiem dlaczego. Trzeba zacząć od przesmażenia słodkiej sproszkowanej papryki na oleju i dopiero dołączyć warzywa.

Oczywiście wróciłam z zapasem papryki w każdej postaci, kilkoma butelkami wina, batonikami Turo Rudi itp. Jak każdy...

I jeszcze jedno: wiem na pewno, że to nie był nasz ostatni pobyt na Węgrzech. Za rok może Debreczyn?...

16 komentarzy:

  1. O, zdjęcia!
    I od razu rosół kostiumowy, hoho ;)
    Takie fontanny to w co drugim mieście europejskim (jakby zalewanie chodników było taką atrakcją, hm.
    Żadnych zdjęć papryczek albo forintów?
    Mam nadzieję, że się dobrze bawiłaś.

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Klarka Mrozek24 maja 2015 00:47

    przy dzisiejszej pogodzie (zaledwie 10 stopni i deszcz) zazdroszczę bardzo tego słońca i termalnych basenów

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale z Ciebie Laska no no no!!! Zdjęcia super. zazdroszczę naprawdę musiało być ciepło, a u nas ciągle nie za ciekawie z tą pogodą. Ale przyrodzie to najwidoczniej odpowiada, bo wszystko bujnie wyrasta ,chwasty niestety także. Pozdrawiam cieplutko-;))

    OdpowiedzUsuń
  4. Od powrotu wciąż marznę...

    OdpowiedzUsuń
  5. Stałam dziś sprzedając pierogi pod katedrą w Oliwie i marzłam jak potępieniec. Brrr!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. W dni bezupałowe fontanna mnie nie rusza. Za to przy spiekocie ratują mi życie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ależ musiało być wspaniale; i z taką cudną pogodą w pakiecie!
    Wyglądasz pięknie. marcepan zjawiskowy i vice versa :-D
    Czekam z ciekawością na cd. relacji.

    OdpowiedzUsuń
  8. Fajna wycieczka! No i Ty w doskonałej formie, chociaż się trochę zdziwiłam, bo, nie wiem czemu, wyobrażałam sobie Ciebie w rudej fryzurze.

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetnie, że wyjazd się udał :) Zdjęcia piękne!
    Wyglądasz Grażynko rewelacyjnie! :))

    OdpowiedzUsuń
  10. Jaki wspaniały urlop! Cudne zdjęcia!
    Ale miło, że wróciłaś.

    OdpowiedzUsuń
  11. A most na słowacką stronę podnieśli wreszcie z ruin? Bo jakem był w połowie lat ośmdziesiątych, to cięgiem jeszcze dokumentował wzajemną miłość obu narodów...
    Kłaniam nisko:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Sumituję się, bom nie zauważyła.

    OdpowiedzUsuń
  13. Bo w domu najlepiej...

    OdpowiedzUsuń
  14. Dzięki za komplement, ale nie przesadzajmy.

    OdpowiedzUsuń
  15. Ruda bywałam, nawet przez kilkanaście lat, ale już od dobrych paru jestem po prostu siwa jako ta gąska siodłata.:)

    OdpowiedzUsuń
  16. Ciąg dalszy zaraz nastąpi!

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...