Bilbo dziś odwieziony. Prosto na lotnisko, by stęsknionych właścicieli powitać... Nie był absolutnie kłopotliwy, niemniej dwa tak spore zwierzaki na naszych czterdziestu paru metrach stanowiły tłok.
Od rana uwijałam się w kuchni, by i ciasta Małżowi do pracy wytworzyć, i potrawę na konkurs przygotować. Wczoraj upiekłam biszkopt pod galaretkę i postanowiłam też zacząć produkcję kotlecików inaczej trochę niż zwykle. Tak sobie wyobraziłam, że może będą lepsze, gdy je rozklepię, przyprawię i przełożę na noc cebulą i czosnkiem.
Mimo, że talerz zafoliowałam, gdzieś wdała się widać nieszczelność, bo po godzinie lodówka cała równo zalatywała intensywnie cebulą! Trochę mnie to zaniepokoiło...
Dziś, gdy zdjęłam z talerza folię, woń cebuli wprost porażała! - Chyba przyjdzie się wycofać z konkursu - pomyślałam. Ale nic. Usmażyłam, sos pomarańczowy zrobiłam, nawet dodałam na koniec masełka, by konsystencja była aksamitna. Tak zawsze radzi pan Okrasa. Sos wyszedł rewelacyjnie, ale kotlety? Cebulowe!
No trudno, nie stchórzę - stwierdziłam. Zawieźliśmy potrawę umoszczoną w podgrzewaczu, zapaliłam pod naczyniem świeczuszki i wyszliśmy na podwórko. Po chwili pan w stroju ludowym podchodzi do mnie i pyta: - To pani ma takie kotleciki w podgrzewaczu? - Tak, ja, a dlaczego pan pyta? - Bo to naczynie właśnie pękło... Ale niech się pani nie martwi, może to na szczęście?
No ładnie! Pierwszy raz użyte, kupione za wcale niemałe pieniądze... A jakby coś mnie wczoraj tknęło, bo postanowiłam w naczyniu położyć same suche kotleciki, a do sosu kupiłam specjalnie malutką sosjerkę, by też zmieściła się pod pokrywką. Dzięki temu sos ocalał i danie było kompletne.
Jury podjęło pracę, a uczestnicy, kibice i goście tradycyjnie obejrzeli część artystyczną. Bardzo zresztą przyjemną. Po godzinie mniej więcej jurorzy wychynęli, a przewodniczący wygłosił przemowę. Pod hasłem ,,nie ma to, jak produkty lokalne, owoce TEJ ziemi''. I podkreślił, że takie właśnie zostały ocenione najwyżej. - Aha! - myślę sobie. - Ani migdały, ani pomarańcze to nie są raczej żuławskie ziemiopłody, więc kicha...
Rzeczywiście - sukcesu zeszłorocznego nie powtórzyłam, ale udało się jednak na podium stanąć. Na zaszczytnym, trzecim miejscu! Mimo antyregionalności i cebuli...
Rok temu nasze KGW reprezentowane było dość licznie, bo chyba było nas siedem w różnych kategoriach. Tym razem poza mną zgłosiły się tylko dwie koleżanki. Iza z nalewką z lipy i Beatka z zapiekanką z kaszy gryczanej oraz maleńkimi ciasteczkami o wdzięcznej nazwie ,,florentynki''. Wszystkie wróciłyśmy ,,na tarczy''. Iza otrzymała wyróżnienie za nalewkę, a Beatka zachwyciła jury absolutnie florentynkami! Przebiła torty, tarty, muffiny i co tam jeszcze było... Bo też ciasteczka rzeczywiście były przepyszne! A z czym? Z ,,lokalnymi'' płatkami migdałowymi!!!
Uczciłyśmy potem nasze sukcesy szampanem i... już obmyślałyśmy, z czym by tu za rok.
Złe dobrego początki :)) Gratuluje Tobie i koleżankom :))
OdpowiedzUsuńNo chyba raczej "Z tarczą", bo "na tarczy" się wracało w stanie martwym. Jeśli napisałaś tego posta, to raczej żywa wróciłaś. Gratuluję sukcesu i pozdrawiam Halina
OdpowiedzUsuńGratuluję sukcesu! A właściwie sukcesów!
OdpowiedzUsuńNam w domu też takie naczynie kiedyś pękło. Pełne pierogów wigilijnych...
Dzięki, jesteśmy z siebie nawzajem dumne...
OdpowiedzUsuńPodobno kiedy pęka w piekarniku, rozpada się na tysiące ,,igieł''... A na etykiecie napisane, że można do piekarnika. Ot, tajemnice handlu!
OdpowiedzUsuńOdnoszę wrażenie, że wróciłyście "z tarczą" odnosząc takie spektakularne sukcesy>
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Gratulacje! Fajnie, że bierzesz udział w takich konkursach.
OdpowiedzUsuńJa wczoraj zrobiłam pulpety z mielonego mięsa (własnoręcznie mielona pierś z kurczaka) ze startą marchewką. Dodałam cebulę świeżą, jakoś tak lepiej wchodziła i jajko. Podsmażyłam, wrzuciłam do sosu pomidorowego zrobionego z pomidorów doprawionych bazylią i ziołami prowansalskimi.
Na koniec dodaje się regionalny polski czosnek :).
Z dodatkiem brokuł i np. kaszą kuskus doprawioną na ostro.
Pychotka!
Oczywiście, to pomyłka wskutek delektowania się szampanem...
OdpowiedzUsuńMoje mielone dzisiejsze składały się z mięsa w jakichś 40 procentach. Poza tym pieczarki, papryka, cebula, czosnek i owsiane otręby zamiast tartej bułki. Kocham eksperymenty z klopsikami...
OdpowiedzUsuńGratulacje! Zazdroszczę odwagi, bo ja do konkursów nie staję.
OdpowiedzUsuńJa też niechętnie...
OdpowiedzUsuń